— Skoro już wszyscy jesteśmy gotowi i w dobrej kondycji. — (Krótka dygresja zrozumiana doskonale przez Teodora). — Chyba należą się wam wyjaśnienia. — McGonnagall stanęła przed swoim biurkiem. Wyczekiwała na zapadnięcie ciszy, a gdy i ona nastąpiła, usiadła. Przyglądała się swoim gościem, a niektórzy, przede wszystkim Gryfoni, potrafili dostrzec, że kobieta między swoją surowością a chłodem martwi się — głębokie zmarszczki na jej czole nie były wynikiem spokoju.
— Jak… — zaczęła Cho Chang, ale profesorka uciszyła jej zapędy jednym gestem i przeszła do wyjaśnień. Hermiona spięła się, gdy została wymieniona.
— Hermiona Granger przyszła do mnie pewnego wieczora z komunikatem, iż istnieje niebezpieczeństwo. Kruszący się sufit wprawił was w niepokój. Zresztą, słusznie. Hermiono, czy potwierdzasz, że obiecałam powiadomić profesora Filtwicka, by zajął się sprawą? — McGonnagall czekała w napiętej ciszy na odpowiedź Hermiony. Odpowiedziała z sekundowym poślizgiem, zbyt dręczona myślami o niedawno minionej nocy w pokoju wspólnym Slytherinu.
— Oczywiście! — odparła.
— Jeszcze tego samego wieczora wysłałam profesorowi Filtwickowi patronusa, by przyjrzał się owemu problemowi. I tutaj rozpoczyna się moje niedopatrzenie — powiedziała z westchnieniem. Jej czoło się wygładziło, a zwykle spięte ramiona opadły delikatnie, gdy oparła się o krzesło. Nikt nic nie dodał, nikt nie przerwał. — Nie sądziłam, że ktoś może moją wiadomość przejąć.
— P r z e j ą ć? — mruknął Malfoy, na którego Hermiona nie była w stanie spojrzeć. Jego bezuczuciową minę i tak widziała przed oczami.
— Tak, jak robili to śmierciożercy — warknęła Alicja i rzuciła Draconowi oskarżycielskie spojrzenie. Mimo zaistniałej sytuacji, ta wrogość zmieszała Hermionę. Alicja zachowywała się jak obrażona Gryfonka, mimo że minęło już kilkanaście dni, odkąd Malfoy dał jej przysłowiowego kosza.
— Jeśli sugerujesz, że sam się skazałem na godziny w towarzystwie Granger, to mam dla ciebie przykry komunikat: jesteś idiotką. — Hermiona zmrużyła oczy, ale zignorowała stalowe tęczówki, które paliły jej kark. Chociaż ją denerwował i bardzo go nie lubiła, wciąż miała w głowie płacz Vicky i przekleństwa Zabiniego.
— Jak śmiesz! — Kątem oka dostrzegała czerwień na policzkach Alicji. — Ty plugawy śmiercioże...
— Cisza! — McGonnagall uderzyła dłonią w biurko i podniosła się ze swojego miejsca. Wszystkim stanęło przed oczami któreś wspomnienie z lekcji transmutacji, więc milczenie wywarło się samoistnie. Pełnym napięcia powietrzem zaskakująco łatwo się oddychało. — Będzie prowadzone dochodzenie, którym zajmę się osobiście.
Wskazującym palcem stukała w biurko, by dodać swoim słowom dobitności. Wkrótce potem w gabinecie pozostały tylko trzy osoby, gdy sprawy najwyższej wagi zostały poruszone i z dokładnością omówione. Hermiona, Draco i Teodor siedzieli w rządku przed biurkiem. Ich krzesła stykały się ze sobą. Hermiona miała miejsce po środku, po jej lewej Teodor, a z prawej Malfoy.
— Teodorze, możesz sobie zrobić przerwę w renowacjach. Nie rozmawiałam jeszcze z Poppy, ale…
— I niech pani tego nie robi. Marzy jej się, by przykuć mnie do łóżka na miesiąc — odparł. Hermiona przewróciła oczami, a Malfoyowi drgnął w rozbawieniu policzek przez tą dziwną dwuznaczność.
— Poppy to jedno, ale ja każę ci przez tydzień trzymać się z daleka. Jasne? — Kiedy kiwnął głową wyglądała na usatysfakcjonowaną, a jej rysy złagodniały. — Możesz iść.
Wyszedł bez pożegnania, a wtedy wzrok profesorki przeszedł na Hermionę i Malfoya.
— Doktor Extance przekazała mi, że macie do wykonania zadanie, chociaż i bez tego jesteście zawaleni robotą… — McGonnagall bardzo widocznie pokazywała, że nie jest zadowolona z takiej formy terapii. — Dlatego, Draco, oddeleguję kogoś innego do pomocy Hagri…
— Prosiłem o dyskrecję — przerwał, niemniej było na to o sekundę za późno. Hermiona odwróciła się w jego stronę. Twarz Malfoya nie wyrażała niczego niezwykłego, nawet ton głosu nie stał się nadzwyczajny, ale jedno imię wypowiedziane przez McGonnagall na bardzo długą, w jej mniemaniu, chwilę była sparaliżowana. Jej mięśnie zacisnęły się, aż poczuła ból i na końcu nadzwyczajne rozluźnienie. Ilekroć próbowała odwrócić wzrok, udać, że to imię nie miało znaczenia, uczucia czy ciało ją zawodziło. Draco również nie odwracał wzroku, to była przejmująca chwila dla obojga. Malfoyem targały uczucia, których nie mogła zidentyfikować, natomiast powstała jedna różnica. Tym razem, może poraz pierwszy, była pewna, że on te uczucia posiadał.
*
Wyszła z gabinetu jako pierwsza, nie słyszała za sobą jego kroków. Nie była pewna, czy w którymś momencie ją ominął czy poszedł w innym kierunku. Szła więc przez najbezpieczniejszą trasę, pretensjonalnie zajęta analizą minionego czasu. Czy kogoś omijała, czy ktoś krzywo się spojrzał, nie miała pojęcia. Wzrok utkwiony miała we własnych stopach, ale to nie stopy widziała, tylko budzące emocje obrazy, w których powoli tonęła. Oddychała nimi i raz po raz szkliły jej się oczy ze wspomnień, bądź uśmiechała się.
Kiedy kolejna strzałka na tabliczce kazała jej skręcić w lewo, by kontynuować spacer w bezpiecznej sferze, skręciła w prawo. Te korytarze nie były wolne od kamieni i pyłu. Może nawet znajdowała się w niebezpieczeństwie, ale gdy otrząsnęła się z myśli, ciepła fala zalewała jej serce: przypomniała sobie chwile, gdy wielokrotnie błądziła na tych korytarzach.
Podeszła do ogromnego okna, szyba była w nim wybita. Poczuła na twarzy podmuch ciepłego wiatru, więc oparła się o kamienny parapet i przymknęła oczy, wdychając rześkie strugi majowego wiatru.
— Też lubię tu przychodzić. — Hermiona usłyszała za sobą głos, który odebrał jej oddech. Ale wraz z rozpoznaniem rozmarzonego tonu, odwróciła się. — Ale robi się ciepło, więc wybieram Zakazany Las.
— Odwiedzasz testrale? — zapytała, a blondynka energicznie pokiwała głową, zaciskając przy tym usta. Wetknęła sobie różdżkę za ucho i włosy zaczęła związywać w warkocza. Zwinne palce zaczęły przesuwać się po niemalże białych kosmykach. Ten platynowy blond był piękny, ale wiązał się też ze wspomnieniem, więc spojrzała na jezioro, które rozciągało się na całej szerokości. W odbiciu migotały gwiazdy, a delikatnie pobudzone wiatrem fale szeleściły w nocnej ciszy.
— Co u Neville'a? — Hermiona poczuła, że to na niej spoczywa obowiązek podtrzymywania rozmowy. Luna nie odpowiedziała, dopóki nie związała końca grubego warkocza. Jej pogodny wyraz twarzy spoczął na naszyjniku z kapsli od piwa, jakby na siłę próbowała nie spojrzeć rozmówcy w oczy.
— Jest dla mnie miły i ciągle się uśmiecha.
Czyli ma się dobrze.
— On bardzo cię lubi — powiedziała Hermiona, przyglądając się jej niebieskim oczom. Oczy też miała podobne do Malfoya. Dopiero tego dnia zobaczyła to podobieństwo. I zdawało się to Hermionę niepokoić, że w ogóle zwróciła na to uwagę. Jednakże po krótkiej, wewnętrznej dyskusji:
Sumienie Lewe: Nie rozdrabniaj się i nie szukaj przyczyny, po prostu zapomnij o Malfoyu. I o jego tajemnicach też. Wchodząc do gabinetu Extance następnym razem masz być zdziwiona, że go widzisz — tak o nim zapomnisz!
Hermiona: Byłoby cudownie, gdybym tylko nie musiała ratować Bijącej Wierzby.
Sumienie Prawe: Właśnie. Po co więc masz cokolwiek robić? Malfoy to interesujący człowiek, mimo swoich licznych wad…
Sumienie Lewe: I Mrocznego Znaku na łokciu.
Sumienie Prawe: Z Malfoyem, chcesz czy nie, spędzisz teraz mnóstwo czasu. Więc po co masz odwracać wzrok, gdy go widzisz? Lepiej spójrz mu prosto w oczy i dowiedz się, kim on tak naprawdę jest.
Hermiona: Brzmi jak prolog do taniego romansu.
Sumienie Lewe: Raczej dramatu.
Sumienie Prawe: Jesteście za mało empatyczni. Hermiono, powinnaś tym razem posłuchać tego, co podpowiada ci prawa półkula mózgu. Dzięki lewej jesteś teraz, tam gdzie stoisz. Nieszczęśliwa. Zastanów się nad tym. [Wychodzi].
Sumienie Lewe: Oczywiście, wyjdź, kiedy rzucasz oskarżenia, to takie w twoim stylu. Hermiona jest nieszczęśliwa, bo zdarzyła się wojna, a ja raczej jej nie spowodowałam. Twoje oskarżenia rzucane pod wpływem tych żałosnych emocji są po prostu komiczne. Tylko rozsądkiem można zwojować świat.
Hermiona: Ale ja nie pragnę całego świata.
— Podobno spotykasz się z Draconem Malfoyem. — Luna ją wyrwała z dyskusji swoim dziwnym stwierdzeniem. Pewnym trafem, to Hermiona tym razem odwróciła wzrok.
— Tak, musimy razem chodzić do Extance — rzekła zdawkowo, nie chcąc się wdawać się w szczegóły. Na jej szczęście Luna nie drążyła tematu. Miała to wpisane w swój charakter. Chociaż nie wiadomo, czy to przez tą marzycielskość wymalowaną w oczach, czy tajemnicę skrywaną za każdym słowem. Hermiona poznała ją jako Pomylunę i nie zgadzała się ze wszystkimi teoriami, które wyssała z palca i też nie wierzyła w istnienie stworzeń o abstrakcyjnych nazwach. A mimo to Luna wydawała się tak ślepo wierząca w swoje przekonania, co tylko dawało Hermionie powód do podziwu. W tym zachowaniu była pewna dojrzałość, którą Hermiona umiała nazwać już dawno temu, ale doświadczyć jej miała szansę dopiero ostatnimi czasy.
— Nie przepadasz za nim. — Obrzuciła Hermionę spojrzeniem. Zrobiło się tak ciemno, że niemal białe brwi Luny stały się niewidoczne. Tylko jej wyłupiaste oczy zgarniały całe światło, niczym wygaszacz Dumbledore'a.
— Oczywiście, to Malfoy — dodała, nieco oszołomiona. — Co w tym dziwnego?
— No właśnie nic.
Wzruszyła ramionami i zaczęła się bawić drobinkami szkła, które zalegały na parapecie. Hermiona zaś zmiotła dłonią kawałki tłuczonej szyby ze swojej strony, siadając.
W zamku było tak cicho, iż dało się wierzyć, że ona i Luna były w nim same. Tym bardziej nie chciała przerywać milczenia, zwłaszcza, że nie było ono specjalnie niezręczne.
— Bez ciekawości nie ma mądrości — powiedziała znienacka Luna. Oczywiste do czego owe przysłowie się odnosiło, ale i tym razem Hermiona wolała swoje szare komórki schować na inną okazję. Tej odpowiedzi nie była ani trochę ciekawa.
*
Hermiona weszła do dormitorium późną nocą. Miała ogromną nadzieję, że wracając o takiej godzinie zastanie Ginny śpiącą — lub wcale. Próbowała przygotować w głowie długą, moralną przemowę o kłamstwie i przyjaźni, podając skutki połączenia tych dwóch elementów. Kłamstwo wymierzone w przyjaciela to rzecz nietypowa dla Hermiony, dlatego przemowa nie wychodziła jej dość perfekcyjnie. Zawsze miała problemy z nadmierną szczerością Rona czy skrytością Harry’ego. Zakłamania natomiast starała się unikać. Nie rozumiała takiego zachowania, po co kłamać, skoro można milczeć. Powinna zapytać Ginny.
W dormitorium panowały egipskie ciemności, więc z wielką ostrożnością przeszła kilka metrów, by znaleźć się w łazience. Nie zwróciła uwagi, czy Ginny w ogóle jest w swoim łóżku. Może jej się przeciągnęło u Blaise'a Zabiniego? Pokręciła głową nad własną złośliwością. Na pewno mignęły jej zasłonięte kotary wokół łóżka Ginny, na pewno.
Piasek zalegający pod powiekami nie dawał jej czasu na długą kąpiel, więc w ekspresowym tempie oporządziła się i zgasiła w łazience światło… Już nastawiała na szukanie po omacku swojego łóżka, ale jakie było jej zdziwienie, gdy w pokoju lampka przy łóżku Ginny stała zapalona. Na pokój rzucone było mdłe, żółtawe światło, nie sięgające wszystkich zakamarków pokoju. Hermiona zdarła z siebie oszołomienie i poszła jakby nic do swojego łóżka. Chciała zasłonić kotary, gdy zaspana Ginny ją zatrzymała.
— Cześć?
Rude włosy miała potargane, siedziała na swoim łóżku. Oczy były zmrużone, przyzwyczajające się do nagłego światła. Na końcu przetarła twarz, by strzepnąć z niej senność.
— Raczej dobranoc — odparła Hermiona, nie rozpoznając swojego głosu. Odchrząknęła i szczelnie zasunęła kotary, by z pokoju nie przedostał się żaden promień. Położyła się pod oziębioną pościelą…
Kotara po prawej stronie łóżka została niemalże wyrwana, a staranne zasunięcie jej przeszło do marności. Ginny wślizgnęła się na łóżko i usiadła po turecku w jego nogach. Oczy miała przekrwione, ale już w pełnej świadomości. Hermiona przez jej ciężar nie mogła naciągnąć sobie kołdry pod sam nos. Nie otworzyła oczu i wtuliła się prawie całą twarzą w poduszkę. Czuła się bezsilna.
— Luna mi mówiła, że dowiecie się, dlaczego hangar runął... — Hermiona słyszała jak przez mgłę, jak próbuje zacząć jakąś dyskusję. Nie wychodziło jej to zbyt dobrze. Nie doczekała się żadnej odpowiedzi. — Kurczę, Hermiono, co się stało?
— Jestem po prostu zmęczona, czy mogłabyś...? — Pociągnęła kołdrą, a Ginny rozumiejąc aluzję, zeszła z łóżka. Kiedy Granger myślała, że starcie ma za sobą, dziewczyna usiadła w to samo miejsce. — Chcę spać, Ginny.
Dodała głośniej, dobitniej. Twarz dziewczyny zasępiła się, a czoło zmarszczyło się, niczym dzisiejszego wieczora profesor McGonnagall. Atmosfera zaczęła ciążyć jeszcze bardziej między nimi. Hermiona poczuła satysfakcję, że sytuacja płynie na jej korzyść. Zadowolenie jednakże pękło w kilka sekund. Ginny wstała, tym razem ostatecznie, rada nie rada. Nie odeszła, stała po prawej stronie łóżka i najwyraźniej próbowała coś z siebie powiedzieć. Z jakiegoś powodu Hermiona czekała na to, aż dziewczyna coś z siebie wykrztusi; chciała dodać kolejne pełne chłodu słowa i pojąć następne zwycięstwo.
— Rozumiem, że masz zły dzień. Chciałam tylko pomóc. Nie musisz się na mnie wyżywać — powiedziała z wyraźnie urażoną dumą. O ile sprawa nie byłaby tak skomplikowana, Hermionie z pewnością serce zalało się skruchą, ale w obecnej sytuacji; jedynie czym się zalało, to goryczą. W oczach buchnął jej żar, patrzyła z ogniem, jak Ginny krząta się po pokoju.
Koniec końców jednak powiedziała krótkie dobranoc i ułożyła się wygodnie. Wzięła kilka głębokich oddechów, by uspokoić poirytowanie najlepiej snem. Na pewno, po długich próbach, by się jej to udało, gdyby nie kolejna wstawka, której twórczynią była Ginny.
— Odkąd chodzisz na te terapie jesteś jakaś nieobecna. Ostatnio w ogóle...
— Co? Co znowu zrobiłam i czego nie powiedziałam? — zapytała głośniej, niż by wypadało. Zadziwiona dziewczyna stanęła na środku pokoju, wpatrując się w Hermionę, jakby widziała ją pierwszy raz w życiu.
— No... chodzi mi o to, że przez towarzystwo Malfoya stałaś się taka... no nie wiem... chłodna. Dzisiaj rano nie zamieniłaś ze mną ani słowa, nie odpowiadałaś na pytania, zero kontaktu — wytłumaczyła, wrzucając sobie do ust kilka cytrynowych dropsów. Uwielbiała jeść, kiedy była zdenerwowana.
— Za to ty masz świetny humor. Jesteś rozmowna, wesoła. Może masz dla mnie jakieś rady, jak być szcześliwą? Może też mam się przespać z Zabinim?
Zapadła grobowa cisza. Ginny zamarła. Przestała żuć dropsy, potem krztusząc się aż do łez. Hermiona wzięła głęboki, uspokajający oddech, zdając sobie sprawę, że przesadziła. W jej słowach było wiele racji, ale dopiero kiedy wypowiedziała to na głos... stały się one paskudne. W głowie i pod wpływem złości nie były aż tak rażące.
Hermiona już nie wiedziała, czy łzy, które stanęły Ginny w oczach, były spowodowane obraźliwymi frazesami, czy tkwiącym w gardle dropsem. Dziewczyna odkaszlnęła, a łzy minęły.
— Skąd wiesz? — zapytała chrapliwie.
— Długa historia — mruknęła, machając lekceważąco ręką. I nie kłamała, bo historia wtargnięcia w pokój wspólny Slytherinu nie tyle, co była trochę złożona, a upokarzająca. Oczywiście, zaspokoiła swoją ciekawość, więc nawet nie próbowała sobie wmawiać, że żałuje. — A wy od kiedy...? No wiesz.
— Długa historia — odpowiedziała ironicznie, kreśląc palcem w powietrzu cudzysłowy.
Hermiona parsknęła, kręcąc głową. Wszystkie kosmyki wypadły jej z prowizorycznego koka. Ginny zaszczyciła ją politowanym spojrzeniem i poszła do łazienki, wracając ze szczotką. Z kufra wyjęła dwa kremowe piwa i gdy zamknęła go trochę mocniej, w środku coś zabrzęczało: jeszcze więcej butelek. Napotykając karcący wzrok Hermiony, wzruszyła ramionami, na twarzy malując udawaną skruchę.
— Blaise mi dał na urodziny.
— Ale urodziny masz we wrześniu...
— Dał mi na swoje urodziny — dodała, a Hermiona nie drążyła tematu; nie było w tym wytłumaczeniu ani odrobiny sensu. Wzięły się za otwieranie kremowego piwa, co okazało się utrudnione przez brak otwieracza.
— Może użyj różdżki? — zapytała Hermiona z politowaniem. Ginny spojrzała na nią ze zdziwieniem.
— Mam podważyć różdżką kapsel? Nie złamie się?
Hermiona zrzuciła to na zmęczenie i wyciągnęła swoją różdżkę, mówiąc pod nosem alohomora. Ginny zrobiła taką minę, jakby właśnie się dowiedziała, że istnieje coś takiego jak magia. Obie wzięły kremowe piwo, siadając na łóżko i opierając się plecami o chłodną ścianę. Tym razem cisza nie była grobowa. Piły w kompletnym zamroczeniu, częściowo usypiając. Czuły też wewnętrzne oczyszczenie po tak dobrej kłótni między sobą. Milczenie więc nie zostało przerwane przez kilka minut.
— Okłamałaś mnie — powiedziała znienacka Hermiona, a głos tym razem nie był zirytowany; stwierdziła niepodważalny fakt. Ginny upiła ogromny łyk, zanim odpowiedziała.
— To się zaczęło zaraz po wojnie... Ja i Harry staliśmy się taką samą historią jak Voldemort. To znaczy... eee... dalej zachowywaliśmy się jak para zakochanych, obleśnych gołębi, ale — pokręciła głową ze sztucznym uśmiechem — to nie było to.
— To?
— No wiesz, to. Takie wielkie to, co cię ciekawi w tej osobie. To, co cię do tej osoby przyciąga. Taka bzdura, ale kiedy u mnie i Harry’ego to zabrakło... nie było mi nawet żal, że Harry mnie nie chce. Ja też go nie chciałam.
Wypiła przy tym piwo do samego końca i przywołała następne. Tym razem otwierając butelkę własną różdżką (zaklęciem).
— A Blaise?
— W sumie nie wiem, skąd on się wziął. — Nie kłamała, naprawdę nie pamiętała pierwszego, ulotnego spojrzenia, które określało pożądanie; przypomniała sobie tylko te ważniejsze momenty, które niekoniecznie musiały być tymi pierwszymi. W czasie swoich chłodnych kalkulacji, stara się nie zerkać na twarz Hermiony, która tkwiła w zaskoczeniu.
— Jak to nie wiesz? — zapytała, odkładając swoje piwo na ziemię. Bała się, że przy następnej odpowiedzi, wyleje kremowe piwo na swoją pościel.
— Jakiegoś dnia po prostu... my... no zaiskrzyło po prostu — burknęła, rumieniąc się. Na chwilę zamilkła, by zebrać się ostatecznie do odpowiedzi. — Nie powiedziałam ci o Harrym, bo nie chciałam cię zarzucać swoimi problemami. Miałaś dość swoich. Poza tym, było mi tylko smutno czasami, nawet nie płakałam z powodu Harry’ego. Jakoś samo wszystko przeszło... — Hermiona spojrzała na nią mocno, czekając. — A o Zabinim ci nie powiedziałam, bo to nie żadnego znaczenia. Mówiłam, że czasami było mi smutno. Jemu jakoś udawało się poprawić mi humor.
— Poprawić humor? Tylko tyle?
— Tak, naprawdę... Znaczy jest przystojny i świetnie mi się z nim gada, ale to nie jest jakieś zauroczenie z prawdziwego zdarzenia. Spotykamy się, kiedy chcemy i robimy, co chcemy. Idealny układ — podsumowała bez szczególnych emocji. — Ale, ale... opowiedz mi, jak się dowiedziałaś.
Usłyszawszy, że Hermiona spędziła całą noc w salonie Slytherinu, prawie śpiąc na podłodze przy półce z książkami, płakała ze śmiechu. Hermiona z początku czuła się zażenowana tą historią, ale po krótce i dla niej stała się zabawna. Teraz już obie były gotowe, by naprawdę się upić.
*
Liceum — niby nic. A jednak czasu, cholera jedna, dużo zabiera.
Znowu spojrzenia...
OdpowiedzUsuńAch, ta Luna.
Ach, ten Draco.
Ach, ta Hermiona.
No jakoś tak słodko.
Przeczytałam. Skomentuję jak wrócę, na razie muszę ułożyć sobie wszystko w głowie. Teraz powiem jedno: wow. Resztę napiszę później.
OdpowiedzUsuńM.
Właśnie sobie uświadomiłam, że tylko Twoje opowiadanie na bieżąco komentuję... To nawet ciekawe.
UsuńRozdział był dobry, naprawdę dobry, zaczynam być nudna, bo każdy rozdział mi się podoba, no ale to nie moja wina. :< Początek strasznie mnie zaintrygował, no bo kto przejął wiadomość od McGonagall? Może ta Vicky, no ale to się z niczym nie wiąże, więc ja nie wiem kto, kurde. I jest, jest, jest! McGonagall wygadała się, że Dracze pomaga Hagridowi, teraz Hermiona widzi, jaki Malfoy jest pomocny! To mi się podoba. Ale końcówka... końcówką mnie rozwaliłaś. Nie podejrzewałam, że związek Ginny i Blaise'a tak szybko zostanie odkryty. Teraz Ginny wie, że Hermiona wie. W sumie fajnie, że Hermiona nie robiła Ginny żadnych wielkich wyrzutów, powiedziała jej co miała powiedzieć, i zaczęły normalnie rozmawiać. Ta sytuacja była, według mnie, napisana bardzo realistycznie.
Czekam na kolejny rozdział, zawsze, Ty wiesz.
M.
♡♡♡
OdpowiedzUsuńWow. Wow. W o w
OdpowiedzUsuńŚwietny, jak zawsze, chyba nie muszę mówić. Pochłonęłam w mgnieniu oka. Trochę nie wiem co napisać, trochę pustka i trochę za dużo myśli. Rozmowa z Ginny chyba jednak podobała mi się najbardziej, mimo że niby taka zwykła. Zbudowałaś wspaniały klimat, ta noc, zmeczenie, piwo i szczerość. Bardzo ciekawi mnie, kto przechwycił tę wiadomość od McGonagall. Sporo bym jeszcze chciała napisać, ale jak już napisałaś - liceum zabiera sporo czasu, więc chyba wracam do moich kochanych funkcji, albo słówek, albo innego cholerstwa .-.
Co u Ciebie?:3
Pozdrawiam!
B.
Kurczę, już dwunasty rozdział?! Ale mi się narobiło zaległości! Ale już na szczęście nadrobiłam, spieszę więc z komentarzem. No, no, robi się coraz ciekawiej. Lubię, bez względu na parring, te momenty, w których COŚ, co niekoniecznie w pierwszej chwili może prowadzić do romansu, dzieje się między bohaterami. A że opisujesz te chwile, te pierwsze nieśmiałe myśli o drugiej osobie, naprawdę świetnie... Majstersztyk. Po prostu. Nic dodać, nic ująć. Weny, powodzenia w szkole i zdrowia życzę (bo niestety, z własnego doświadczenia wiem, że jak szwankuje, to robi się kiepsko!)
OdpowiedzUsuńAngel.
Ech, jaka szkoda, że opcja bycia szczęśliwszą jest dostępna tylko dla Ginny.
OdpowiedzUsuńLuna to prawdziwy psycholog :D
OdpowiedzUsuńDobrze, że Hermiona pogadała z Ginny wreszcie sobie wszystko wyjaśniły ;)