11. Tajemnice z piekła rodem.

— Czekaj — szepnęła pomiędzy pocałunkami. Odchyliła zieloną kotarę, by zobaczyć która godzina. Zegarek na ścianie i jego wskazówki ją zdziwiły. Dochodziła dwudziesta, czas zdążył prześlizgnąć się niezauważalnie przez palce. Minuta była sekundą, a kilka godzin chwilą, bardzo krótką zresztą. Niezbyt dobrze rozumiała upływające minuty. Podobno w dobrym towarzystwie czas miał płynąć szybciej, ale chyba nie do tego stopnia. Leciał mimo woli, zaskakiwał, chociaż teoretycznie był taki sam jak zawsze. Wystarczyło tylko towarzystwo, i to nie specjalnie wybitne, pocieszające czy zabawne. Obecność, tylko tyle.
Westchnęła cicho. Była zdyszana, zmęczona i kiedy zaczęła nagle słyszeć każdą sekundę, rozbolała ją głowa. Nie lubiła monotonnego rytmu wskazówek. Nie mogłaby mieć zegara w sypialni, gdyż umiała zasnąć tylko w ciszy. Co poniekąd było dziwne, bo wychowała się w domu pełnym rodzeństwa — nawet w nocy nie było w nim ciszy. Z pokoju Freda i George'a (a już tylko George'a) zawsze dochodziły podejrzane wybuchy, a domowy ghul nie dawał o sobie zapomnieć.
Ale musiała do tego wliczyć chwile, kiedy była pod chociaż niewielkim wpływem alkoholu. Wtedy zegar czy eksplozja całego zamku nie przeszkadzałaby jej w odpoczynku. Poniekąd coraz częściej nie miała problemów, by zasnąć przy krzątającej się Hermionie; ostatnio czas czy tykający zegarek nie grał dla niej zbyt ważnej roli. Poranek, wieczór, czy południe? Wyliczanka. Dni tygodnia także nie były jej mocną stroną. Orientowała się tylko, kiedy nadchodziła sobota. Ją zawsze spędzała z Blaisem.
 — Myślisz, że już skończyli sesję? Hermiona i Malfoy.
— Chociaż udawaj. — Pocałował ją. — Że kiedy jesteś ze mną. — Zszedł ustami do jej szyi. — Nie myślisz o innych facetach… i swojej przyjaciółce.
Zaśmiała się i poddała mu bez wyrzutów sumienia. Jeśli nie teraz, później wrócą do tego tematu. Czas jej nie gonił, był sprzymierzeńcem. Tak samo Blaise, przy którym odnalazła rozluźnienie. Przynajmniej w chwilach drobnej rozpusty. Nie było niezręczności, która już dawno wytworzyła się między nią a Harrym, Ronem czy nawet Hermioną. Blaise był osobą, której mogła powierzyć troski i na chwilę o nich zapomnieć. Nie stanowiło to jednak powodu, by miała odliczać czas do soboty.
Kiedy oboje znów skończyli, objął ją ramieniem i okrył kołdrą do pasa. Przyjrzał się nagiej dziewczynie. Miała nieobecne i wręcz skryte za mgłą oczy, z których nie umiał nic zrozumieć. Ale ta łamigłówka nie była zgadywanką. Zazwyczaj  dziewczyny w jego ramionach mówiły. Bardzo dużo mówiły. A Ginny? Miał tylko jej ciało. Dotknął jej obojczyka  sprawdził, czy jest prawdziwa, czy zareaguje. Dopiero wtedy spojrzała na niego ze zmęczonym, aczkolwiek zadowolonym uśmiechem. Jej rumiane policzki i rozczochrane włosy dodały jej pewnego uroku. Miała też słodki uśmiech, który prawie zawsze go mdlił u dziewczyn. Prawie, bo była pierwszą dziewczyną o takiej urodzie, która mu się spodobała. Nie była w jego typie, nie miała czarnych włosów i mocno zarysowanych, arystokratycznych rys. Patrzył na nią i wiedział, że powinno go zemdlić od nadmiaru słodyczy, ale czuł się dobrze. Nie musiał opuszczać wzroku.
— Na pewno już skończyli tę sesję — mruknęła, bawiąc się rąbkiem kołdry. — Ciekawe, czy Malfoy był dzisiaj strasznym dupkiem czy tylko dupkiem.
— Zależy jak długo ta wariatka go przetrzymała.
— Extance…
— Mówię o Granger. — Uśmiechnął się. Jej twarz zaczęła się krzywić, ale dalej była słodka. Westchnęła ponownie, ale tym razem nie z błogiego zadowolenia. Przez chwilę wzrok mu spoczął na jej ustach, ale w porę się od niego odsunęła, udając obrażoną.
— Nie skupię się, więc przestań mnie całować. Myślę, co się teraz dzieje z Hermioną — wytłumaczyła, uciekając przed nim wzrokiem. Rozczuliła go tym, więc znowu ją przyciągnął do siebie, lecz tylko po to, by się uspokoiła. — Nie chcę, żeby Malfoy… sama nie wiem. Nienawidzą się. Hermiona jest teraz słaba, a jeśli on ją zagnie, zabiję go. Nie śmiej się, serio to zrobię!
— W porządku — zachichotał, bawiąc się jej rudymi kosmykami. — Ale wątpię, byś musiała cokolwiek mu robić.
— Co masz na myśli? — Zmarszczyła czoło. Blaise był dalej w łóżkowej euforii, ale nie chciał jej przerywać gadaniem o swoim przyjacielu. To było niepotrzebne. W tej chwili nie liczyło się dla niego nic, co nie znajdowało się w obrębie jego sypialni. — Halo, ziemia…
Przewrócił oczami i odpowiedział, bardzo dobitnie modelując swój głos na znudzony.
— On się zmienił.
— Malfoy? Chyba tylko na gorsze — prychnęła, a kiedy poczuł  jak dziewczyna drży, przyciągnął z ubolewaniem kołdrę na wysokość jej piersi. 
— Nie wiem, czy na gorsze… Może na lepsze. Nie mam pojęcia — rzekł, a kiedy spotkał jej pytające spojrzenie, miał ochotę sobie coś złamać. Coś bardzo cennego. — Malfoy taki jest. Skryty. Kiedyś umarła mu babcia…
— Dlatego taki jest? — zapytała, przerywając mu. Pokręcił głową, unosząc kąciki ust. 
— Nie. Umarła mu babcia. A dowiedziałem się o tym przypadkiem po dwóch latach od pogrzebu. Nie dał nic po sobie poznać. — To było zabawne wspomnienie. Zapytał wtedy Malfoy, dlaczego nic mu nie powiedział. Nigdy nie był na niego tak wściekły jak wtedy. Malfoy jeszcze w odpowiedzi wzruszył ramionami i zapytał: po co? Blaise nigdy nie miał większej ochoty, by dać mu po prostu w mordę. Jego babka była jedyną arystokratką, którą w dzieciństwie Blaise lubił. Czasami ją spotykał za dzieciaka w dworze Malfoyów. Pokręcił rozbawiony głową, by napotkać czekoladowe oczy, słodkie i nieświadome.
— Co za nieczuły… — zaczęła, ale nie pozwolił jej dokończyć.
— Nie znasz go.
— Oczywiście, że go znam. Co z tego, że od najgorszej strony. To jego problem, że nie pozwala się poznać i zraża do siebie cały świat. Mógł po prostu milczeć i ignorować wszystkich wokoło, a nie niszczyć każdego, kto mu nie przypadnie do gustu, na Merlina! — warknęła. I jakimś cudem przez jej zaciśnięte mocno usta, przeciskały się słowa.  — Nie będę się hamowała. Wyzywał moją rodzinę tysiące razy, moich przyjaciół, Harry'ego…
Mówiła dalej, ale przestał jej słuchać. Zatrzymał się na imieniu Pottera, który najwyraźniej nie zaliczał się do przyjaciół, skoro Ginny go wyodrębniła. Patrzył, jak mówi, chwilami zbyt mocno gestykulując, aż w końcu zrozumiał, że lubił to w niej. Lubił kiedy gestykulowała każde słowo. Kiedy codziennie miała ochotę na inną ilość cukru w herbacie. Gdy chodziła naga po jego pokoju, szukając swoich ubrań. Lubił zapach perfum, które zostawiała na poduszce. Tylko co wspólnego miał z tym Potter? Nie powinien zwracać uwagi na sposób, w jaki Ginny o nim mówi.
— Nie słuchasz mnie — powiedziała. Spojrzał na nią, nie starając się nawet o dobre kłamstwo. Lubił, kiedy nie była zła o to, że czasem jej nie słuchał. Lubił te oczy. — Co jest? Masz dziwną minę.
— Jaką minę?
Zastanowiła się przez chwilę, przechodząc spojrzeniem po całej jego twarzy.
— Ron ma taką minę, kiedy widzi kurczaka.
Wzniósł oczy ku niebu. Ale później pocałowała go za to haniebne porównanie. Lubił sposób, w jaki go całowała. Jak z każdą sekundą nabierała odwagi. Doprowadzała go czasem do szaleństwa. Lubił ją, może nawet bardziej, niż by chciał. Bardziej, niż to było odpowiednie. Patrzył jak się śmieje, jak płacze, jak jest naga i  wiedział, że Ginny nie jest jego. Choćby zapomniała o Potterze, o wojnie, o bólu, o radości i szczęściu… Blaise był chwilą. Krótką i szybko mijającą. Dobrą na jeden dzień w tygodniu.


*


Nadchodzi taki nastrój, w którym nie powinien pojawić się smutek. Nie jest stosowny. Czytamy książkę czy gazetę i zanim się obejrzymy, nic nie widzimy przez łzy, nie możemy oddychać, męczymy się tym nieopisanym smutkiem. Nos nam się zatyka, puchną oczy i zaczyna nas potwornie boleć głowa. Poduszka i książka mokną. Ale tym się nie martwimy, bo to tylko drobny szczegół w naszym otoczeniu. Ważne jest to, co wydarza się w środku. A dzieje się przecież źle. I jesteśmy zazwyczaj wtedy sami, więc nie czujemy skrępowania. Nikt nie widzi chwili, kiedy sypiemy się na wiele części. To dobrze. Rzadko zdarzają się osoby, które rozumieją tak naprawdę i prosimy ich tylko o samą obecność, a nie słowa, które i tak nie mogłyby pomóc.

Hermiona wróciła z sesji w naprawdę dobrym nastroju, aż zaczęła czytać książkę. Nie pamiętała tytułu, autora, tylko fragmenty, ale i one znikły, kiedy się rozkleiła. Czasami przestawała szlochać, żeby wziąć głęboki oddech oraz pomyśleć, że to, co robi jest nieracjonalne. Bezsensowne. I upokarzające, jeśli Ginny miałaby niespodziewanie wrócić. Ale po smugach rozsądku znowu czuła kłucie w piersi i potrzebę, by wylać z siebie wszystko. Dlaczego teraz, po dwugodzinnej obecności z Malfoyem? Nic nie znaczył. 
N i c.
Ale czym było n i c? Wszystkim przecież.
Jej rodzice zaginęli, traciła przyjaciół i renowacje, nad którymi pracowała szmat czasu, przepadły. Wojna minęła. Gdzie radość i  szczęście, jakie sobie wyobrażała, siedząc na warcie przed namiotem. Starała sobie wyobrażać dobro, ogarniające nawet najmniejsze źdźbło trawy. Gdzie miłość, przyjaźń. I przede wszystkim gdzie zniknęła ulga. Nosząc horkruks na wysokości serca, nie doznawała ulgi. Po ściągnięciu go — również.
Jedna godzina minęła i otarła opuchniętą twarz z wymuszonych łez. Wzięła byle jaką bluzkę, niepasujące do niej spodnie i poszła pod prysznic. Otępienie przezwyciężyło jej monotonię i wszystko było bliskie wzroku, ale dalekie duszy. W kulminacyjnym momencie czuła euforię z tego niezwyczajnego humoru. Ale musiała przestać czuć radość z własnego, ukierunkowanego smutku. Miała prawo czuć się źle. Ale nie pragnęła się pogrążać. Wróciła do pokoju, lecz nie mogła znaleźć w nim miejsca dla siebie. Zgarnęła czarną bluzę i poszła na długi spacer. Nie lubiła samotnych spacerów, a następnego ranka, gdy wróciła po długiej nocy do dormitorium, wycieńczona i obolała, postanowiła je ograniczyć do minimum. 


*


Dwudziesta pierwsza godzina była spokojna i cicha. W sobotę zamek powinien przesiąkać śmiechem lub zamyślonymi, idącymi z nosem w książkach siódmoklasistkami. Ale nie spotkała kogokolwiek. Korytarze świeciły nie tylko światłem pochodni, ale i pustkami.
Nie utożsamiała się ani ze znikomą radością, czy właśnie milczeniem. Ciemne korytarze, osłonięte tylko cienką łuną światła ognia, czekały na gości. Złośliwsze portrety czyhały w cieniu, by straszyć po zmroku. Hermiona dała się kilka razy nabrać na takie żarty. W pierwszej klasie. Teraz znała wszystkie miejsca od podszewki; wiedziała, gdzie uważać, a gdzie można było usiąść w spokoju. Zazwyczaj wybierała bibliotekę, ale ona miała zostać otworzona dopiero za dwa dni. Szukała więc dalej odpowiedniego miejsca dla siebie. Czuła się osierocona z rodziców  i planów na jutrzejszy dzień. Na niedzielę, której nigdy nie lubiła.
Kroki same wskazały na sam środek lochów. Minęła wejście do Slytherinu, aż znalazła się przed portretem rybaka. Wykonała odpowiednie ruchy różdżką, aż czarodziej zamachał jej przyjaźnie i popłynął wgłąb morza. Portret zaskrzypiał, a do tajnego przejścia wlało się światło z korytarza.
Nie szła długo, ale musiała zwolnić już na początku, bo potknęła się kilka dobrych razy. Na szczęście każde potknięcie nie doszło do skutku, amortyzowane przez brudną ścianę. Ale szła dalej, wycierając co rusz dłonie o nowe spodnie, których poniekąd pochodzenia nie pamiętała.
Hangar był cały w stosach kamieni, wyglądał tak, jak go zapamiętała w pierwszy dzień renowacji. Kopnęła ze złości kamyk, który poszybował kilka metrów, aż wpadł do wody. Spojrzała w stronę zajętego gruzem korytarza, gdzie na jego końcu ona i Malfoy czekali na pomoc przez długie godziny. Z daleka widziała szlak kropel krwi, które ciągnęły się do samego wyjścia. W miejscu, gdzie właśnie stała. Krew pod stopami wywołała wspomnienia, żywe i szczególne. Nie mogła ich zapomnieć. Uczucie strachu i bezsilności bardzo często wracało i nie dawało spokoju. Ból całego ciała także nagle do niej powrócił — nie w pełnej mocy, na szczęście. Widziała wszystko ze szczegółami, jak w obu dłoniach trzymała metal, który wbijał się w brzuch Dracona Malfoya. Uratowała mu życie. W snach zawsze umierał, ale w rzeczywistości chodził, mówił… Był zimnym i opanowanym człowiekiem, który żył. Dzięki niej.
Duma i strach były pierwszy raz ze sobą w parze: uratowałam go, a mógł umrzeć na moich rękach. Spojrzała na ślady krwi z nikłym uśmiechem. Wyglądała, jakby oszalała. Ale nie pomyślałaby, że Malfoy pomoże jej podjąć decyzję w sprawie przyszłości. Chciała ratować ludzi, którzy nie mieli tyle szczęścia. Pragnęła pomagać i całkowicie się temu poświęcić. Nie wiedziała, jakim prawem to jej udało się przeżyć i czemu to Malfoy musiał ją zasłonić własnym ciałem. Nie miała długu wdzięczności wobec kogoś takiego jak Malfoy, ale wobec losu, który kolejny raz wybrał dla niej życie.
Postanowiła wrócić do swojego pokoju. Czuła się, jakby zaliczyła wszystkie egzaminy na najlepszą ocenę i teraz miała przed sobą długi czas wakacji, by naładować swoją różdżkę w całkowitej błogości ducha. 

Ponownie znalazła się na korytarzu w lochach. Był oświetlony pochodniami, bez wilgoci w powietrzu i wyciekającej wody na ścianach. Nie spieszyła się. Podjęła ważną decyzję, po której nastąpił spokój w całym ciele, a myśli napawały ją optymizmem. Dawno nie miała tak wiele dobrego w sobie. Nawet przejście obok wejścia do Slytherinu nie odrzucało jej tym chłodem co zwykle. Kamienna ściana była zwyczajna. Hermiona stanęła w niewidocznym miejscu i przyglądała się wejściu, które przez siedem lat było równoważne z drzwiami do piekła. Pokręciła głową, a uległość stępiła zaciętość w oczach.
W tym też momencie kamienna ściana osunęła się. Na korytarz wyszła dziewczyna, której Hermiona nie znała, aczkolwiek kilka razy zwróciła na nią uwagę podczas posiłków. Czasami zastanawiała się, kim owa dziewczyna jest. Ale częściej po prostu przyglądała się jej, jakby była częścią dekoracji przy stole Domu Węża. Miała naprawdę ładne, kruczoczarne i cienkie włosy do samego pasa. Na jej twarz nigdy Hermiona nie zwróciła uwagi.
Dziewczyna i tym razem wyszła, włosy falowały na jej plecach. Nie zauważyła Hermiony i poszła w stronę schodów. Zniknęła z lochów w tym samym momencie, co Hermiona z korytarza, przechodząc przez próg wejścia do Slytherinu. (A podobno ciekawość to pierwszy stopień do piekła).


*


— Cholibka, niech skonam! Wygląda to coraz lepiej, no. — Hagrid wyszczerzył się do swojego pomocnika. Jego ubrudzona od pyłu broda zdawała się śmieszyć, ale robota paliła się w rękach, nieważne więc jak wyglądał. Już niedługo chatka miała być gotowa. Hagrid kupił już nawet nowiuśki kojec dla swojego brytana — spojrzał na Kła, skomlącego radośnie i poklepał go po łepku.
— Jeszcze kilka dni — skomentował chłopak, na chwilę odrywając się od pracy. Szary podkoszulek był w plamach od potu, a skóra mu lśniła, jakby nasmarowana oliwką. Wieczór był mroźny, chociaż dla niego i Hagrida owocował w ciężką pracę. Oglądali dzieło, które budowali od trzech tygodni. Domek wybudowany z jasnego kamienia i szpiczastego dachu. Gajowy już miał łzy w oczach, więc drugi, niższy w porównaniu do półolbrzyma, mężczyzna odwrócił wzrok. Wyjął z tylnej kieszeni różdżkę (18 cali, wiąz, włókno ze smoczego serca), wracając do poprzedniego zajęcia.
— Bycie w grupie z Granger nie uszczupla twoich sił. — Draco Malfoy, gdyby tylko był sam, zignorowałby obecność tego głosu. Hagrid jednak, pochlipujący ze wzruszenia, odwrócił się.
— Dobry — przywitał się. Dziewczyna uśmiechnęła się, ale tylko Malfoy wiedział, jak ten uśmiech jest nieszczery i nie w jej gestii. Gdy Hagrid zniknął pod byle pretekstem, żeby zostawić ich samych, Victoria odprowadziła go chłodnym spojrzeniem.
— Idź sobie — rzucił Malfoy i poszedł wgłąb Zakazanego Lasu, gdzie trzymali wszelkie zapasy potrzebne do odbudowany chatki. Victoria poszła za nim. — Jesteś jak wrzód.
Dziewczyna przyspieszyła i zrównała z nim krok. Uśmiechnęła się w jego stronę pięknie i odgarnęła do tyłu czarne i długie włosy jak skrzydło kruka. Nigdy nie przestawała z nim flirtować. 
— Dla ciebie zawsze. 
Kilkadziesiąt metrów przeszli w milczeniu. Tylko liście i gałązki chrupały pod ich stopami. Victoria przyjęła tę obojętność do siebie, co jakiś czas zerkając na jego prawy profil. Zastanawiała się, o czym myśli i dlaczego już minął czas, kiedy rozumiała nawet jego milczenie.
— Od kiedy pomagasz mieszańcom? — Cisza stała się nie do wytrzymania. — Co z tego masz?
— Radość z bezinteresowności. 
Śmiech Victorii dzwonił mu w uszach. Dźwięk poniósł się echem po lesie, nawet kiedy dziewczyna wróciła do milczenia. Z trudem dotrzymywała mu kroku, a Malfoy szedł coraz szybciej, chcąc ją zmęczyć, a potem zgubić.
— Przestań pędzić! — warknęła. Zignorowałby to, gdyby nie złapała go mocno za rękę, oplatając ich palce. Draco czuł jej szczupłą i kościstą dłoń w swojej. Wyrwał się z tego nietuzinkowego gestu i stanął w miejscu, Victoria także. Dzieliła ich odległość jego ręki. Dziewczyna była owiana jego mroźnym spojrzeniem. Poczuła dreszcze przechodzące po plecach, jakby zimna dłoń przejechała jej po linii kręgosłupa.
— Idź sobie.
Te słowa nie były dla niej zaskoczeniem. Czuła piętno niezręczności, które kiedyś, dawno temu, między sobą przełamali. Najwyraźniej nie na zawsze, wzrok Dracona nieustannie przypominał bryłę lodu, chociaż zdarzało mu się topić, gdy była obok. Nie zawsze, ale wystarczająco, by wiedzieć.
— Co się zmieniło? 
— Lojalność nigdy nie była twoją mocną stroną. — Wysłał jej krótki, kpiący uśmiech. — Twój brat leży w szpitalu, a ty stoisz tutaj. Ze mną.
— Trudno. Może źle to zabrzmi, ale cieszę się, że tutaj jestem. Z tobą... Jak bardzo jestem okropna?
Nie odpowiedział, co szczególnie miał w zwyczaju, gdy odpowiedź była zbyt prosta. Victoria niewątpliwie pragnęła, by Teodor obudził się, ale nie teraz, tylko trochę później. Zaklęcia stały się nieaktywne, gdy leżał w śpiączce. Nie wiedziała, ile jeszcze będzie okazji, aby porozmawiać z Draconem i go zobaczyć. Dotychczas był niewidzialny. Domyślała się, że czasami siedzi między Blaisem i Teodorem, ale nigdy nie mogła być pewna.
— Dlaczego mnie nie szukałeś? Teodor leży tam już dwa dni, Draco. Leżałeś z nim na jednej sali, wiedziałeś od samego początku — mówiła spokojnie, ale bała się i cierpiała. Nawet głos jej drżał, chociaż arystokratyczne wychowanie nie pozwalało na takie dygresje. Dlatego wiedział, jak bardzo cierpi, skoro nie potrafiła utrzymać swoich emocji na wodzy. 
—Victoria — powiedział mocno. Spojrzała na niego pełna zawodu. — Nie chciałem cię szukać.
— Twoje uczucie się skończyło? Teoś wygrał? Moja rodzina wygrała? — pytała w niedowierzaniu. — Myślałam, że to oczywiste, że przetrwamy… Nie miałam czasu zapytać, czy chcesz to przetrwać. Ale… myślałam...
— Jesteś przypisana komu innemu. Teodor umrze, jeśli nie wypełnisz Przysięgi — odpowiedział trochę ciszej. Uciekła od niego wzrokiem. Szamoczące się liście od wieczornego wiatru nie dały jej siły, by zrozumieć tą przedziwność losu. Zrozumiała, że nie było czego przetrwać. Żyła w złudzeniu, że ona i Draco znajdą do siebie drogę. Może jednak pomyliła pierwsze zakochanie z miłością na całe życie. Victoria podeszła i przytuliła go mocno. Jak dobrze się stało, że nie płakała. Stali tak długo, chłonąc pożegnanie i ciepło, jakby miało im ono starczyć na resztę samotności, jaka miała ich dotknąć.
— Co za ironia losu, że na imię mi Victoria — szepnęła. Uśmiechnęła się na chwilę, lecz nie miała pewności, czy Draco również to zrobił. Czas płynął: sekundy, minuty. Kiedy się odsunęła, na jego twarzy nic się nie zmieniło. Chłodny i obojętny był dla niej, niczym obca osoba mijana w sklepie. Nie była przyzwyczajona do Dracona, który nie miał w czasie wielu godzin chwil uśmiechu albo chociaż ciepła w oczach. Stała przed nim i trzymała go mocno, wiedząc, że kiedy puści, zrobi to na zawsze.
— Co za ironia, że arystokracja była kiedyś prestiżem — dodał. Przymknęła oczy, a Draco ją od siebie odsunął.


*


Ile razy ją kusiło, by wejść do Slytherinu. W drugiej klasie nie udało się ulżyć tej ciekawości, ponieważ stała się na wpół kotem. Jak mogła się pomylić w najprostszej części receptury, dodając nie ten włos co trzeba. Ale teraz, gdy ciekawość w delikatnej mierze ją zżerała, nie mogła sobie odmówić tej radości. Jakby brakowało jej w tym roku przygód.
Nisko zawieszony sufit i lampy, z których sączyło się szmaragdowe światło, to ją jak na razie nie zdziwiło. Z daleka jednak widziała wejście do pokoju wspólnego, więc stawiała coraz większe kroki. Przysłuchiwała się, ale tylko jej chód robił jakikolwiek hałas.  Czuła mrowienie na plecach, gdy wchodziła do pustego, ogromnego pokoju. Szmaragdowe lampy, a na środku pięknie wyrzeźbiony, gustowny kominek. Nisko sklepione podziemie. Po niektórych ścianach spływała woda, ale i ona tu pasowała; woda grała ze światłem. Mieniła się.
Byli dokładnie pod jeziorem, co Hermiona wiedziała już wcześniej, ale wiedzieć a zobaczyć, to niebo a piekło. Widać, że z najdroższych rodzajów drewna robione były stoły i krzesła, dodatkowo obite solidnymi materiałami. Kanapy same prosiły, by na nich usiąść i rozkoszować się chwilą.
A to wszystko opierzone zimnem i surowością. Pokój był kunsztowny, ale bezosobowy. Arystokraci o chłodnych oczach i obojętnych minach idealnie by się wpasowali. Hermiona przechadzała się zafascynowana, dotykając gładkiego drewna i przeglądając książki w biblioteczce, która zajmowała całą ścianę. Tytuły niektóre budziły niepokój, dziwiła się, że nie należą one do zakazanego spisu. W pewnej chwili była nawet oburzona, że McGonnagall, a wcześniej Dumbledore pozwalał na coś takiego. Wnioski same się wysuwały.
Przeglądając Czystość krwi, strona po stronie, drgnęła, gdy oddalony dźwięk otwieranych drzwi ją zamroził na kilka kluczowych sekund. Jakie szczęście, że wzięła ze sobą różdżkę! Kiedy niemal zachłysnęła się powietrzem, rzuciła w pośpiechu jedno zaklęcie niewidzialności i odłożyła jak najciszej książkę o tym, jak tępić szlamy. Biblioteka, dzięki Merlinowi, była najbardziej oddalonym miejscem w pokoju wspólnym; najpewniej, by czytelnikom nie przeszkadzał gwar rozmów.
Dwa głosy były coraz bliżej, a już wkrótce zobaczyła wysokiego Blaise'a Zabiniego w towarzystwie dużo niższej osoby. Zapewne była to dziewczyna, sądząc po budowie. Nie mogła jej Hermiona rozpoznać, kaptur miała założony na pół twarzy, a cała reszta pochłonięta była w mroku. Na czarnej szacie jednak miała przyszyty emblemat Slytherinu. 
Kim więc ona była, skoro tylko czterech Ślizgonów przebywało w zamku? Uwzględniając jedną Ślizgonkę, którą Hermiona widziała, jak wychodzi z lochów.
Blaise nachylił się i pocałował dziewczynę, która skrywała się pod kapturem. Niestety, Hermiona nie dostrzegła twarzy, postać w czarnej szacie była do niej odwrócona. Czekała, aż się pożegnają, może rozpoznałaby głos, ale najwyraźniej pocałunek był dość wymowny dla nich oboje. Dziewczyna wyszła bez słowa, a ku przerażeniu i panice Hermiony, Zabini zamiast wrócić do swojego dormitorium, położył się na całej długości kanapy przed tańczącym ogniem. Sofa była tak ogromna, że pomieściła dwumetrowego chłopaka. Westchnął on i nie ruszał się przez dziesięć czy więcej minut. W tym czasie Hermiona stała w miejscu, całkowicie sparaliżowana i wciśnięta w najbardziej oddalony kąt.
Kiedy już miała prawie pewność, że Zabini zasnął, postawiła pierwszy krok w stronę wyjścia. Potem drugi, trzeci… szła coraz pewniej i szybciej… kiedy była oddalona o kilka metrów, drewniana deska zaskrzypiała. Dla Hermiony było to tak donośne, że od razu zabrała stopę. Wtedy również Blaise usiadł i patrzył dokładnie w to miejsce, gdzie stała Hermiona. Przełknęła ślinę, kiedy chłopak wstał. Zaczęła kalkulować, czy lepiej stać w miejscu, czy odtworzyć poprzednią drogę, którą przebyła. Wykonała pierwszy krok do tyłu. Kolejne skrzypnięcie. Zabini zaczął powoli iść w jej kierunku, a jego zmarszczone czoło nie wskazywało na to, iż zmierza on tylko, by wziąć sobie jakąś książkę.
Odwrócił się on jednak, kiedy do pokoju weszła dziewczyna o czarnych włosach. Na początku nie zauważyła Zabiniego.
— Vicky! — zawołał ją, odwracając w jej stronę. Dziewczyna stanęła w miejscu i bardzo powoli zwróciła uwagę na ciemnoskórego chłopaka. Ocenił ją jednym spojrzeniem, by potem zapytać: — Byłaś u Teodora?
— Pilnuj własnego nosa — syknęła.
— Tylko zapytałem. Jakaś ty, kurwa, drażliwa — powiedział jakby urażony, co nie pasowało Hermionie do Blaise'a Zabiniego, z jej perspektywy był wiecznie kąśliwy i odgrodzony od każdego… Ale czy nie tak myślała o każdym Ślizgonie, jakby byli tylko masą o takich samych charakterach i reakcjach? Zmrużyła oczy.
— Wiem!… wiem. — Westchnęła głęboko i usiadła na kanapie, wcześniej zajmowanej przez Zabiniego. Dołączył do niej, zapominając o wcześniej skrzypiącej podłodze. Hermiona zrobiła kilka cichych kroków, aby lepiej widzieć. Vicky trzęsła się, opatulając szczelniej ramionami.
Blaise dotknął jej dłoni.
— Jesteś lodowata. — Nie wiedzieć czemu, jego ton był pełen złości i wyrzutu. Wstał i wziął czarny koc, rzucając jej potem na kolana. Ponownie usiadł, ale już w fotelu, jakby brzydził się zająć ponownie miejsce obok dziewczyny. — Jesteś… kurwa...
— Dzięki za podsumowanie — zachichotała. Chyba bliska łez.
— Byłaś u Dracona, więc lepszego podsumowania ode mnie nie dostaniesz — powiedział, ale ciągle patrzył na Vicky, która już nie trzęsła się z powodu zimna. Jego złość w oczach ulatniała się wraz z patrzeniem na ten nędzny widok. Dziewczyna nie płakała, a jednak było w niej coś, co dokładnie opisywało cierpienie.
— A co byś zrobił na moim miejscu? — zapytała cicho, przenosząc rozdygotane spojrzenie na Blaise'a. Wzruszył ramionami.
— Zachowałbym się racjonalnie, a nie jak
— Nie rozśmieszaj mnie — odwarknęła, zrywając z siebie koc i wstając z kanapy w ułamku sekundy. Przez chwilę wyglądała, jakby chciała się na niego rzucić, ale w końcu zaczęła chodzić w tę i z powrotem. Złość w niej drżała. — Postaw się na moim miejscu, Blaise! Masz brata, który zginie, jeśli nie wyjdziesz za jakąś francuską zdzirę… i na dodatek, jesteś potwornie zakochany w rudej zdrajczyni krwi, której nie możesz zobaczyć, dotknąć, porozmawiać z nią, bo rzucili na ciebie jakieś zaklęcia. Fajna sprawa, nie?
— Nie wiedziałem, że Malfoy jest rudą zdrajczynią krwi.
— Och, jego i Teodora możesz sobie oszukiwać, ale ostatnio widziałam, jak Weasley wychodzi z twojego pokoju, więc łaskawie się zamknij i nie rób mi kazać, bo jesteś takim samym zdrajcą jak ja.
— Spierdalaj — odpowiedział bez cienia emocji. Może zrozumiał. Przez ich głośną rozmowę nie słychać było, jak Hermiona ze skrzypnięciem siada na drewnianej podłodze i bierze głęboki oddech. Dziewczyna w czarnej pelerynie to Ginny. GINNY. G i n n y. Chciała uciec do swojego dormitorium, wypytać swoją współlokatorkę o wszystko, ale nie mogła przemknąć niezauważona. Dopiero o trzeciej w nocy do pokoju wspólnego przyszedł Draco. Hermiona mogła tylko siedzieć w tym samym miejscu, każde ponowne użycie różdżki, nawet niewerbalne, zostałoby wyczute przez Zabiniego czy Vicky. Siedziała i czekała, trawiąc każdy rąbek odkrytej informacji. 
— Nott się obudził — powiedział Malfoy do Blaise'a i wyszedł w pośpiechu. Vicky spojrzała zdezorientowana na Zabiniego, gdy ten już był w połowie drogi do wyjścia.
— Co się stało? — zapytała, zatrzymując go.
— Przecież… — Zabini wskazał palcem na wyjście, gdzie chwilę wcześniej zniknął Malfoy. Potem jednak dłoń mu opadła. — Ach, zapomniałem, że siebie nie widzicie i w ogóle…
— Nie, nie, nie… obudził się? — Spojrzała na niego ze strachem i łzami w oczach. — Draco tutaj był, teraz?!
Hermiona spędziła noc w pokoju Slytherinu. Wyszła, gdy naprawdę miała pewność, że Zabini i Vicky śpią głęboko. Przyglądała im się, a w uszach dalej miała głęboki głos Blaise'a, którym uspokajał i rozmawiał z dziewczyną, nieświadomie zdradzając Granger największy sekret Dracona Malfoya i tej całej Vicky. 

12 komentarzy:

  1. Vicky. Kurde. Zazwyczaj nosicielki tego oto imienia działają mi strasznie na nerwy, bo prędzej, czy później okazują się wrednymi małpami. Ta Vicky zaintrygowała mnie w dziwny, nieoczekiwany sposób. Mam wrażenie, że za przysięgami poślubienia francuskiej zdziry i kogo tam jeszcze, kryje się coś więcej niż tylko tradycja arystokracji.
    Jeśli dobrze zrozumiałam, Victoria jest siostrą Notta i na dodatek kiedyś łączyło ją coś z Draco... o czym wie Granger, ale nie wiem ja, za co powinnam się na Ciebie, Salvio, śmiertelnie obrazić, ale tego, psia dupa, nie zrobię, bo jestem bardzo ciekawa co może wypłynąć z tej sprawy.
    Mam czasem wrażenie, że Hermiona bardziej pasowałaby do Slytherinu niż do każdego innego domu. Nawet jeśli była szlamą.
    Rozdział wciąga totalnie, to chyba najlepszy z wszystkich, które pojawiły się tutaj dotychczas.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serce moje się raduje, bo siedziałam nad rozdziałem do piątej rano i teraz fizyka nie wychodzi mi tak dobrze jak powinna. Ale cóż zrobić, rozdział ważniejszy.
      Vicky musi (w wolnym tłumaczenie) poślubić arystokratę o francuskiej narodowości. I jeśli tego nie zrobi, Teodor umrze - tak ich rodzice się zabezpieczyli przed zmianą jakichkolwiek planów. Dodatkowo rzucili zaklęcia na Victorię, by odizolowała się od Dracona. Mówię to, jakby co!
      Z tej oto pięknej sytuacji trochę się nawinie, zobaczycie. Mam nadzieję, że rozdziały wyjdą mi ciekawe. :)
      Hermiona Ślizgonką!? Może czasami, zwłaszcza, kiedy to ja ją piszę. :')
      Do następnego, droga koleżanko.

      Usuń
  2. Blaise Zabini.

    (Wszystko, co powinno być powiedziane).

    OdpowiedzUsuń
  3. Moja dusza jest dziś wniebowzięta. Wróciłam z teatru i przeczytałam to cudo. Żyć nie umierać. Tak jak ktoś już napisał. Blaise Zabini. Niesamowicie się cieszę, że tyle go tutaj (i Gin, rzecz jasna). No i tajemnice, czyli coś, co Aśki lubią najbardziej. Ta Victoria jest spoko bardzo, chociaż nie lubię jej imienia. I to, że Teodor rzucił na nią zaklęcie i nie mogą być z Draco... jej, jak romantycznie. Dziś obudziła się nawet we mnie kobieta (to przez ten teatr, makijaż, itd. ;-;) dlatego lubię ich pożegnanie. Bardzo magicznie i symbolicznie :3 Ale nie wydaje mi się, że to koniec. No i reakcja Hermiony na B&G. Mimo, że wiedziałam wszystko od początku, to wczułam się bardzo i przeżyłam takie zaskoczenie jak Granger, serio ;-;
    Będę kończyć, bo jeszcze 50 słówek z hiszpańskiego ;-;
    Co u Ciebie? :3
    B.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzyć nie umirać, pamitaj.
      A ja się właśnie nie cieszę, bo na razie to wygląda, jak opowiadanie o Zabinim czy Ginny, haha. Moje serce jednak jest im wierne, kto by pomyślał, że je mam.
      W s z y s c y (prywatnie i tutaj) napisali, że nie lubią imienia Vicky, jesteście, chociaż w tej kwestii, jednomyślni. Tak, ja też nie lubię tego imienia.
      Black… to urocze, odzywa się Twoja kobieca natura. :)) Masz hiszpański? Jak zazdroszczę. Ja tęsknie w powolnej agonii za francuskim. -,-
      U mnie jest dobrze, naprawdę dobrze, aż sama się dziwię. Nawet nadchodzące zebranie przestaje mnie irytować. A u Ciebie, Black?

      Usuń
    2. U mnie też bardzo dobrze :3
      Obecnie każdą wolną chwilę poświęcam rysowaniu na tablecie graficznym, mujborze to taka świetna zabawka ♥

      Usuń
  4. Zacznę od tego, że rozdział jest mega długi! Czytałam go sobie na spokojnie na telefonie i nawet nie pamiętałam kiedy dobrnęłam do ostatniego zdania, a tu już koniec. Ogólnie nie wiem co myśleć o relacji, jaka jest pomiędzy Blaise'm a Ginny. Niby nic, co by ich zobowiązywało do bycia razem, ale jednak coś chyba zaczyna się dziać. Jestem ciekawa jaki będzie finał ich związku. Dalej - Draco pomaga Hagridowi! Jej, ale super, bardzo pozytywny fragment. Nie pamiętam czy wcześniej coś o tym wspominałaś, ale nawet jeśli, musiałam teraz napisać, że... to miłe ze strony Malfoya, na prawdę! Jakiś dobry gest. Ta cała Vicky wcale mi się nie podoba, ona coś knuje. -,- A ja dowiem się co, o tak! Lubię Teodora, więc dobrze, że się obudził, brakuje mi tu jego postaci...
    No, w każdym razie, czekam na kolejny rozdział! Mam nadzieję, że pojawi się szybko! :D

    M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aaa, jak dobrze określiłaś relację Blaise'a i Ginny, (jesteś teraz na zajęciach dodatkowych, ale jak wrócisz, to :)). No i generalnie, ponownie, dziękuję za komentarze, moja motywatorko.
      Tak, chyba w trzecim (?) rozdziale była rozmowa Hermiony i Hagrida. Nie było oczywiście wspomniane, kto mu pomaga, ale tak, pojawił się wątek.
      Ta… szybko.

      Usuń

^