2. Nowy Prefekt Naczelny.

A myślałam, że nie potrafię pisać w niedziele... Wystarczyło trochę nostalgii, deszczu i nagłego zrywu chęci. Kto by się spodziewał?

*

Gdy szła w kierunku Wielkiej Sali, była w marnym stanie.
Idąca obok Hermiony Ginny zachowała się dobrze, ale to wcale nie dawało jej wsparcia. Serce wyskakiwało jej z piersi, zapomniała, jak się oddycha. Coś ją powoli i boleśnie rozrywało w środku.
Szła do stolika Gryfonów, gdzie wszyscy na nią czekali albo mieli nadzieję, że przyjdzie.
A będąc już w Wielkiej Sali, jej stres minimalnie się ulotnił przez Malfoya. Ignorowanie go zajęło jej trochę uwagi. Szła, nie patrząc w jego stronę, ale kątem oka widziała biel jego włosów. Intuicyjnie wiedziała, że nie odrywa od niej wzroku. Ale może to też była tylko nadzieja, do jakiej nie umiała się przyznać.
Przez niego dotarła do odpowiedniej części stołu za szybko. Już nie tylko on patrzył. Wszyscy coś szeptali, wszyscy ją obserwowali, a to był dopiero początek.
Neville jako pierwszy ją zobaczył. Potem Luna. Ich najmniej się bała, od razu rzucili jej się ze szczęścia na szyję. Luna powiedziała coś dziwnego, a Hermiona poczuła odprężenie, słuchając jej głosu.
— Hermiona — usłyszała przy swoim uszu, gdy przytulała Neville'a na dzień dobry. Swoje imię przyjęła ulgą w ustach przyjaciela.
Potem Luna zrobiła dokładnie to samo, co Neville. Pachniała pomarańczą tak, jak Hermiona zapamiętała.
Harry i Ron stali na uboczu, przyglądając się Hermionie. Wyglądała inaczej, o wiele smutniej i chociaż żaden z nich by się do tego nie przyznał, ich serca zmiękły na ten widok.
Spojrzeli na siebie, potem na Hermionę i krok w krok uścisnęli się we trójkę. Czas renowacji w Hogwarcie okazał się toksyczny dla ich przyjaźni. Każdy przechodził inną tragedię i potrzebował od życia czegoś innego, poddając się zmianom, wybierając różne drogi, by osiągnąć spokój. Zapomnieli o sobie i może gdyby nie Hermiona, która tak odeszła tak gwałtownie — nie jak oni, po cichu — ich drogi już nigdy by się nie skrzyżowały.
Oderwali się od siebie.
— Chodź, zająłem ci miejsce — powiedział Ron, a Hermiona się uśmiechnęła, bo to przecież było nierealne. Tyle razy słyszała te słowa przed wojną.
Wszyscy, poza nią, usiedli. Przez chwilę patrzyła na wolne miejsce obok Rona. Mówił prawdę, naprawdę na nią czekał. Ich oczy się spotkały, a spojrzenie pełne spokoju trwało o wiele za długo, niż powinno.
Usiadła obok niego, mając przed oczami ich ostatni i pierwszy pocałunek w Komnacie Tajemnic. To wspomnienie było odległe, choć ze względu na sentyment i adrenalinę zapamiętała każdy detal.
Dopiero po kilku chwilach zrozumiała, że wszyscy na nich patrzą, nawet nauczyciele. Krępującą ciszę przerwał krzyk pierwszoroczniaka.
— Wpadłem do wody, widzieliście?! — krzyczał jeden. Co roku się taki znajdywał.
Oszałamiająca była ilość dzieci. O połowę mniej niż zwykle, szacując na oko. Hermiona pierwszy raz widziała, by Ceremonię Przydziału nie prowadziła profesor McGonnagall, tylko Flitwick. Inni nie zwrócili na to uwagi. Patrzyli na nią tak intensywnie, że powinna się zarumienić.
— Napatrzę się na ciebie i możesz znowu znikać — powiedziała Ginny niby żartobliwie.
— Nie zamierzam — zapewniła. Jej oddech był płytki. — No przestańcie.
— Co z twoimi rodzicami? — zapytała Luna, patrząc na nią tymi dużymi błękitnymi oczami.
— Właśnie — dodali wszyscy.
— Och — wymsknęło się Hermionie z ust. — Nie rozmawiajmy o tym teraz.
Czuła współczujące spojrzenie Ginny na sobie. Nie potrzebowała go, tylko ją zdenerwowało.
— Nigdy nie było tak mało dzieci — szepnął Neville.
Luna spuściła głowę. Kochała dzieci. Inni nie zdobyli się tak na otwarty smutek. Obserwowali Ceremonię Przydziału w ciszy.
Hermiona nie była zdziwiona, gdy tylko kilkoro dzieci trafiło do Slytherinu. Stół Ślizgonów uszczuplił się w znacznym stopniu. Odeszli, umarli? Klaskali i wiwatowali na pierwszorocznych, gdy na ich szatach pojawił się zielony emblemat. Jednak żadne dziecko nie cieszyło się z przydziału do Domu Węża.
— Biedne dzieciaki — powiedział Harry, patrząc na kolejnego nowego Ślizgona.
— Minie trochę czasu, zanim zrozumieją, że Slytherin jako dom nie jest wcale zły — przytaknęła mu Hermiona. Harry przyglądał się jej przez chwilę.
— Jasne.
— Dziwnie jakoś — mruknął Ron. Miał rację.
Gdy Ceremonia dobiegała końca, nastąpił czas na posiłek.
— Nie zdążyłam na przemowę Tiary? — zapytała Hermiona z żalem. Pokręcili głową. Spojrzała na Ginny przepraszająco, nakładając sobie ziemniaki. Nie zdążyła wziąć kęsa, gdy przed jej talerzem zaczęły strzelać małe czerwone iskierki. Spadały na jej talerz, ale gdy już miały się zetknąć z daniem, znikały.
Kilka iskier, aż pojawił się list.

Hermiona Granger
stół Gryffindoru

Wzięła go do ręki. Czerwone iskierki zniknęły, a Hermiona poznała to pismo po pierwszym rzucie oka.
— Kto to? — Milczenie przerwał Ron, zaglądając jej przez ramię.
— McGonagall.
— Ja nie pamiętam jej pisma — zaśmiał się Neville. Hermiona otworzyła list i prześledziła tekst, ignorując dyskusję, jaka się wywiązała.
— Jak możesz pamiętać jej pismo? Ty naprawdę wszystko pamiętasz? — dziwił się Ron. Przypominał sobie te długie godziny, gdy nie mogli Hermiony wyciągać z biblioteki. Jak zostawała po lekcjach w klasie, by zadać dodatkowe pytania nauczycielom. Chciał, żeby to wróciło.
— Nie, Ron, nie pamiętam wszystkiego — odparła, wstając. Zignorowała swój wygłodniały brzuch i jeszcze parujące ziemniaki. — Korespondowałyśmy, gdy byłam w Australii.
— Co?! — krzyknął Harry.
— Później porozmawiamy o wszystkim, Harry — powiedziała, choć miała nadzieję, że nastąpi to później, niżeli szybciej. Podsunęła im list od McGonagall. — Macie. Ja muszę iść...
— Czekaj, bo my... — zaczął Ron.
— Będą potem podziękowania dla wszystkich, którzy pomogli w renowacjach — przerwała mu Ginny brutalnie, spoglądając na brata miażdżąco.
— Wrócę jak najszybciej! Najwyżej zobaczymy się rano.
Ginny, Harry i Ron spojrzeli po sobie znacząco. Hermiona przystanęła.
— O co chodzi?
Przyjrzała się im. Byli jacyś dziwni. I nie mieli na sobie szat. Merlinie, dlaczego nie mieli na sobie szkolnych szat? Tylko mugolskie ubrania.
— Wy nie...? — Wiedziała, że to nie ładnie wskazywać kogoś palcem, ale...
— Zdecydowaliśmy tydzień temu — powiedziała Ginny. Czekali na jej reakcję.
Właściwie nie była aż tak zdziwiona. Ona też się zastanawiała, czy wracanie do Hogwartu, pełnego krwi i śmierci, to nie będzie dla niej za dużo. Nawet na miejscu, w którym teraz stała, ktoś niespełna miesiące temu umarł.
Kiwnęła głową.
— Spieszę się. Porozmawiamy potem.
Wychodząc z Wielkiej Sali — nie tyle co czuła się — ale była obserwowana. Nie mogła się powstrzymać i odwróciła głowę w stronę stołu Slytherina. Bała się.
Malfoy na nią patrzył. Zastanawiał się pewnie, jak przebiegła rozmowa z jej przyjaciółmi, jak sobie poradziła. Jako jedyny wiedział, jak bardzo była tym wszystkim przytłoczona.
Jego stalowe spojrzenie ją paraliżowało. Jakby jej ciało załamywało się przed tym spojrzeniem, ale nie umiało wygrać.
Z ulgą odwróciła wzrok. Malfoy miał na sobie szkolną szatę.

*

— Cieszę się, że odpowiadałaś na moje listy — powiedziała McGonagall na wstępie. Hermiona zajęła krzesło przed jej biurkiem.
Rozejrzała się po gabinecie. McGonagall nie pozbyła się wszystkich rzeczy Dumbledore’a. Tiara Przydziału zdążyła wrócić na swoje miejsce. Dziwne urządzenia Dumbledore’a wciąż lekko wirowały, warczały i wypuszczały obłoczki dymu. Hermiona mimowolnie odetchnęła z ulgą.
Ściany pozostały takie same, jak zapamiętała. Tylko że teraz doszedł jeden nowy portret. Dumbledore uśmiechał się do niej życzliwie.
— Miło panią widzieć, panno Granger.
— Dzień dobry, profesorze.
— Już wróciłeś? — McGonagall zadarła brew, a jej kocie oczy przeszyły go wzrokiem. — Spodziewałam się ciebie przed ciszą nocną.
— Wiedziałem, że będziesz miała wyjątkowego gościa — odpowiedział, po czym zwrócił się do niej zza okularów-połówek. — Jak udała się podróż?
— Och... — zacisnęła dłonie na krześle, dalej wpatrując się w portret. — Dobrze, ale dopiero czekam na rezultaty.
— Pan Malfoy przekazał pani formułę zaklęcia?
— Tego... — CZARNOMAGICZNEGO, dokończyła w myślach. McGonagall nie wyglądała na szczęśliwą, nie wiedząc, o jakie zaklęcie chodzi. Dumbledore uśmiechnął się dobrodusznie.
— Nie... eee, nie — dodała. — Wolałam mieć stuprocentową pewność, że zadziała. Wybrałam Memento.
Dumbledore kiwnął głową. Chciał zapytać o szczegóły, ale Hermiona nie mogła się powstrzymać, by nie zadać tego pytania. Zadała pytanie szybciej, niż profesor zdążył otworzyć usta.
— To Malfoy do pana przyszedł? — mruknęła. Dumbledore wyglądał na zadowolonego z tego pytania.
— Tak, sam do mnie przyszedł. Moje życie odebrano razem z kończynami — zachichotał.
Hermiona zarumieniła się, przepraszając.
— Spokojnie — uniósł dłoń uspokajająco. — Śmierć to nic wielkiego.
— Albusie, dziękujemy za morał. Panno Granger, mam nadzieję, że dalej jesteś chętna do przygotowania Balu dla Ofiar Poległych.
— Oczywiście, obiecałam — przytaknęła od razu.
Zerknęła na portret profesora Dumbledore’a, ale zniknął. Bez pożegnania. Westchnęła, żałując, że nie miała okazji na dłuższą rozmowę.
— To, niestety, tylko portret.
McGonagall przyłapała jej zawód w oczach. To już nie był prawdziwy Dumbledore, wiedziała o tym, ale barwa jego głosu i krótka pogawędka ukoiły Hermionę.
— Mimo wszystko dobrze było z nim porozmawiać.
Dyrektora obserwowała ją przez chwilę. Każdy się jej dzisiaj przyglądał, jakby była jakimś dziwadłem z innej planety. W końcu McGonagall pokiwała głową — przyznając jej rację. Przed nią pojawiła się herbata.
Hermionie aż zaburczało w brzuchu.
— Przepraszam, nie miałam czasu zjeść — oznajmiła. McGonagall pokręciła głową, ponownie wyciągając różdżkę. Przed nią pojawił się stos kanapek.
— Częstuj się, Granger.
Hermiona wzięła kanapkę, ale mimo wszystko pamiętała, że nie została tutaj wezwana na podwieczorek. Wyjęła z torby zwój pergaminu.
— Miałam parę wolnych chwil. Spisałam kilka pomysłów na Bal dla Ofiar Poległych.
McGonagall rozwinęła zwój. Hermiona przełknęła kęs i kontynuowała.
— Uważam, że nie powinno być żadnego motywu przewodniego. To byłoby niestosowne. Schludnie przygotowana sala, najlepiej w ciemne... żałobne... kolory. Zaprosić każdego, kto brał udział w bitwie lub stracił kogoś ważnego. Można powiększyć Wielką Salę, by wszyscy się zmieścili.
Zamilkła, przegryzając kanapkę.
— Ufam, że masz dobry smak, Hermiono.
Hermiona zarumieniła się, czując jak uczennica. Przypomniała sobie, że nadal nią jest. Miała wrażenie, że jej szkolne lata skończyły się dawno temu. Czuła się staro, z większym bagażem doświadczeń i innymi problemami, niż Powyżej Oczekiwań z testu zamiast Wybitnego.
— Dziękuję. Myślę, że bal nie powinien trwać dłużej niż do drugiej w nocy. Będzie tylko skrzacie wino, jak podaje czarodziejska tradycja.
— Skrzacie wino będzie odpowiednie — mruknęła dyrektorka, dalej czytając notatki Hermiony. Mrużyła oczy, marszczyła brwi, a Hermiona czekała. — Chciałabyś, żeby Potter przemówił?
— Oczywiście. Dzięki niemu wygraliśmy...
— A co z tobą i panem Weasleyem?
— Wywołałam wokół siebie za dużo zamieszania ostatnimi czasy — uśmiechnęła się smutno. — Prorok Codzienny na daną chwilę odpuścił, ale widziała pani reakcję ludzi na mój przyjazd. Nie czułabym się dobrze na scenie. Jestem pewna, że jutro pojawi się kolejny artykuł na mój temat. A Rona mogę zapytać, czy miałby ochotę wystąpić.
— Nie ma takiej potrzeby. Myślę, że Potter wystarczy — odrzekła dyrektorka. Hermionę zdziwiła ta odpowiedź. — Co z muzyką?
— Żadne Fatalne Jędze. To będzie coś stonowanego, spokojnego. Może muzyka klasyczna.
— W takim razie Bal dla Ofiar Poległych jest twoim nowym obowiązkiem. Odbędzie się za równy miesiąc. To niewiele czasu na zorganizowanie wszystkiego.
— Na pewno zdążę — obiecała Hermiona.
— Nie wątpię w to.
McGonagall zwinęła zwój Hermiony i włożyła go do szuflady. Hermiona przyjrzała się jej zmęczonej twarzy i siatce regularnych zmarszczek. Ciasno związane włosy prezentowały dostojnego koka.
— Jeszcze jedno, panno Granger...
Hermiona kiwnęła głową, choć miała już zamiar wstać.
— Chodzi o stanowisko Prefekta Naczelnego. Mam nadzieję, że nie będziesz urażona, jeśli przydzielę je komuś innemu. Dokładnie Parvati Patil.
Hermiona zamrugała. Tego się nie spodziewała. Zapomniała, że kiedyś była prefektem. Dawnym marzeniem Hermiony to bycie Prefektem Naczelnym Gryffindoru, ale teraz wszystko się zmieniło.
McGonagall opacznie zrozumiała jej milczenie.
— Masz dużo trosk i obowiązków, bycie Prefektem Naczelnym wymaga wiele uwagi. Patil nie ma tak dobrych wyników w nauce, ale jest odpowiedzialna i mogę jej ufać. Bardzo się starała podczas renowacji Hogwartu.
— Chodzi o to, że nie uczestniczyłam w renowacjach? — Zmarszczyła brwi. Już jej nie zależało na tym tytule, ale argumenty dyrektorki wywołały w niej ogień.
— Oczywiście, że nie.
— Więc nie rozumiem, pani profesor.
— I nie musisz. Decyzja już zapadła i została poparta przez większość nauczycieli. Nikt nie mógł być pewny, czy dzisiaj się pojawisz.
— Przecież korespondowałam z panią od tygodni. Od początku było oczywiste, że przyjadę pierwszego września. I dodatkowo zajmę się balem.
— Przykro mi.
Hermiona kiwnęła głową i choć miała gulę w gardle ze wściekłości, utrzymała fason. McGonagall dała jej jasno do zrozumienia, że rozmowa jest dla niej skończona. Hermiona rzuciła chłodne pożegnanie i wyszła z okrągłego gabinetu.
Najwyraźniej nie wszyscy uważali jej decyzje za rozsądne. Czy oczekiwali, że będzie siedzieć w zamku, pracować, ładnie wyglądać — bohaterka magicznego świata i męczennica. Nie miało znaczenie, że rodzinę ma się jedną, a ona postanowiła o swoją walczyć na własną rękę.
Każdy patrzył na to pod innym kątem. Miłosna ucieczka z Draconem Malfoyem! Dobre sobie. Czuła się jak celebrytka. Monitorowali wszystkie ruchy Hermiony i oceniali, podchodząc do tego zbyt emocjonalnie.
I straciła zaufanie. Nie było już najmądrzejszej czarownicy od czasów samej Ravenclaw.
Prychnęła pod nosem.
Jej świat nie szedł w dobrą stronę. Odzyskała przyjaciół, ale nie na długo. Za kilka godzin miała się z nimi rozstać i zostać w zamku samotnie. Miała jeszcze Neville’a i Lunę, chociaż oni kochali się i byli zajęci sobą.
Malfoy, jeszcze on. I obietnica.

— Przysięgasz?
— Przysięgnę nawet na własne życie, jeśli tego właśnie chcesz.

Wspomnienia. Uśmiechnęła się. Czy to naprawdę były wspomnienia? Nikt nigdy nie obiecał jej tyle, co Malfoy. Malfoy, którego kiedyś nienawidziła. Którego bała się kiedyś zaakceptować. Nie wspominając o przyjaźni albo... 
— Nie myśl tyle — powiedziała do siebie. Pomasowała sobie skronie. Pulsujący ból głowy przeszkadzał jej, odkąd wyszła z gabinetu dyrektorki.
Zbliżała się do Wielkiej Sali. Zdenerwowanie ustępowało. Wyczerpała na dzisiaj wszystkie emocje, a czekało ją jeszcze niejedno pożegnanie. Przyspieszyła krok, by mieć to za sobą. Marzyła o ciepłym łóżku.
Zasłoniłaby wokół czerwone kotary i udawała, że sen odgrodziłby ją od nawarstwiających się jak kurz problemów.
Zeszła po schodach i już widziała wejście do Wielkiej Sali. I platynowe włosy. Jej oddech stał się płytki, nie panowała nad własnym ciałem — stanęła na schodach. Chciała, by jej nie zauważył i po prostu poszedł do swoich lochów.
Każdy oddech wydawał się zbyt głośny.
Proszę, niech...
Odwrócił się. Przeklęła pod nosem zachrypniętym głosem. Ich oczy połączyły się na kilka sekund. Ileż ona miała wspomnień z tymi oczami.
Zachowuj się normalnie, skarciła siebie. Zaczęła znowu iść w stronę Wielkiej Sali. W jego stronę. 
(Idź, proszę, idź...)
Obserwował ją. Specjalnie przystanął i z kamienną miną obserwował każdy jej krok. Hermiona wyprostowała się jeszcze bardziej i przyspieszyła. Świat wirował i te kilka sekund było wiecznością. Kolejną wiecznością, jaką dzielili.
Minęła go. Naprawdę to zrobiła. Przełknęła ślinę z trudem i kiedy przeszła przez próg Wielkiej Sali, poczuła się jak bohaterka niezwykle wytwornej książki. Hałas uczniów, nauczycieli i gości w Wielkiej Sali był niewyobrażalny, ale dopiero kiedy Malfoy zniknął z jej pola widzenia, zdała sobie z tego sprawę.
Mechanicznie podeszła do swojego stolika.
— Skitraliśmy dla ciebie ciasto dyniowe — powiedział dumnie Ron. Uśmiechnęła się i zajęła rozmową.
Ciasto było naprawdę dobre. Zapomniała, jakie jedzenie w Hogwarcie jest unikalne. I jej przyjaciele... to za nimi tęskniła najbardziej. Nie mogła się na nich napatrzeć i nie chciała poruszać tematu ich wyjazdu. A ten czas zbliżał się wielkimi krokami.
Do sali wparowała dyrektorka. Hermiona mimowolnie zawiesiła wzrok na swoim talerzu. Zajęła się liczeniem okruszków, jakie na nim zostały.
— Właśnie — szepnęła Ginny konspiracyjnie. — Co McGonagall chciała?
— Słyszeliście, że ma zostać zorganizowany Bal dla Ofiar Poległych? — Kiedy wszyscy kiwnęli głową, uśmiechnęła się lekko i dodała: — To mój pomysł.
Zdawała sobie sprawę, że w swoim głosie miała pełno dumy, ale była naprawdę z siebie zadowolona i nie chciała tego ukrywać.
— Naprawdę? Miałaś na to czas? — zapytał Harry zgryźliwie. Hermiony uśmiech zniknął. Zawisło nad ich głowami niezręczne milczenie. W oczach Harry’ego czaił się niebezpieczny błysk.
— Daj spokój, stary — szepnął Ron w końcu.
— Szkoda, że nie miałaś czasu, żeby dać nam znak życia. Wszystko musieliśmy wyciągać z Zabiniego. I gdyby nie Ginny, pewnie by się nie udało.
— Harry, nie teraz — powiedziała ostro, bo już zbyt wielu uczniów zaczęło zwracać na nich uwagę.
Nie teraz, nie teraz! A kiedy? Ja, Ron i Ginny wyjeżdżamy zaraz po przemowie McGonagall...
— A czy to moja wina? Nie będę o tym rozmawiać w Wielkiej Sali, Harry, pomyślałeś? — warknęła na jednym wydechu. Zielone oczy Harry’ego ciskały w nią gromy. Przerwał im głos McGonagall, który na wpół ignorowali.
— Chciałabym powitać nowych uczniów...
— Ty podjęłaś decyzję o ucieczce, ja o niewracaniu do Hogwartu na siódmy rok.
— Ja wcale nie uciekłam! — syknęła. — Szukałam rodziców. Nie zrobiłbyś tego samego, gdybyś miał wybór?!
Harry pobladł, a Hermiona starała się nie pokazywać, że wygrała. To była przyjaźń, musieli znaleźć kompromis.
— Ale z Malfoyem? — wydyszał w końcu ze złością. Hermiona uśmiechnęła się kpiąco.
— A więc o to chodzi?
— Kiedy wrócił, nawet nie chciał nam powiedzieć, co się stało! — Siedząca obok Harry’ego Ginny, cofnęła się przed jego rękoma, którymi wymachiwał bez opamiętania.
— Bo mi obiecał, że tego nie zrobi.
— I ty wierzysz w jego obietnice? Jutro pewnie cię wyda w Proroku Codziennym i...
— Wierzę mu, ty nie musisz — powiedziała spokojnie. Mimowolnie spróbowała odnaleźć Malfoya wzrokiem, upewniając się, że tego wszystkiego sobie nie zmyśliła, ale Malfoy przecież wyszedł. Minęli się w drzwiach. Przy stole Slytherinu zobaczyła tylko Zabiniego — swoją drogą, wyglądał na nieźle zdenerwowanego.
— Ginny, co z Zabinim? — zapytała Hermiona. Harry obrzucił ją morderczym spojrzeniem. Hermiona mogła ugryźć się w język, cholera. Na Zabiniego Harry reagował równie agresywnie, co na Malfoya.
Ginny wyglądała na niezrażoną. 
— Nic takiego. Nie wracam do Hogwartu, on tak i... — wzruszyła ramionami — no wiesz. Będziemy mieć mniej czasu...
McGonagall zagłuszyła Ginny.
— Podziękowania należą się każdemu, kto chociaż w minimalnym stopniu przyczynił się do odbudowy szkoły. Ostatnia Bitwa o Hogwart poniosła za sobą żniwa, ale ból po cegłach jest niczym w porównaniu do bólu po naszej rodzinie, przyjaciołach i innych osobach, które oddały życie za świat, w którym teraz żyjemy.
Na sali rozsiała się cisza. Niektórzy płakali i jedynie w milczeniu ocierali łzy. Inni siedzieli wbici w ławkę, choć myślami byli w innym świecie.
— Hogwart był domem dla wielu... — powiedziała dyrektorka. Harry starał się ukryć łzy w oczach. — Mam nadzieję, że tak się ponownie stanie w niedalekiej przyszłości. W imię szkoły — dziękuję za pomoc. W swoim imieniu chcę tylko powiedzieć, że jestem z was dumna.
Oklaski poniosły się w jednej chwili jak grom. Dzwoniło od nich w uszach, ale uczniowie, goście i nauczyciele nie przestawali, dopóki ręce McGonagall nie uniosły się uspokajająco, a oczy wzniosły ku niebu, lśniąc w ogniu pochodni od łez.

*

— Kiedy się zobaczymy? — szepnęła Ginny w ucho Hermiony. Ginny żegnała ją żelaznym uściskiem. Nie wypuściła Hermiony przed uzyskaniem odpowiedzi.
— Możesz mnie w każdej chwili odwiedzić...
Ginny nie wierzyła w takie obietnice.
— Święta w Norze, będę czekać.
— Nie obiecuję — odpowiedziała, odrywając się od przyjaciółki. Ginny zbeształa ją spojrzeniem. Chciała stuprocentowego potwierdzenia!
— Jeśli moi rodzice... to z nimi spędzę święta — dodała ciszej, a Ginny przestała być zła. Przytuliła ją drugi raz, gwałtowniej i równie szybko się oderwała. Bez do widzenia poszła pożegnać się z Luną. W kolejce Hermiony następny był Ron.
Przywarli do siebie bez słowa.
— Super było cię zobaczyć — powiedział.
— Ciebie też. Brakowało mi was.
— Nam ciebie też, ale już jest okej. — Ron miał rację. Było naprawdę okej. Odetchnęła głęboko jego rześkim zapachem, który przypominał wiosnę. Wracającą do życia, budzącą się ze snu. W ramionach Rona czuła się bezpiecznie.
Ktoś za nimi chrząknął.
Spojrzała na Harry’ego znad rzęs. Odwlekali pożegnanie. Padło dzisiaj wiele słów, ale byli przyjaciółmi od tak dawna, że żadne słowa nie były wystarczające, by odejść na zawsze.
Hermiona zwróciła się nagle do wszystkich. 
— Napiszę, kiedy będzie wyjście do Hogsmeade. Przyjedziecie? — Wszyscy ochoczo pokiwali głowami, a Luna i Neville zadeklarowali się, że przyjdą z Hermioną.
Harry milczał i nagle, bez żadnej zapowiedzi, przekroczył próg bramy. Trzasnęło donośnie. Echo poniosło się i zadzwoniło im w uszach, a Harry’ego... Harry’ego już nie było. Zniknął bez pożegnania, niczego po sobie nie zostawiając.
— Przejdzie mu.
Powiedział ktoś. Nie miała pojęcia kto. Patrzyła na miejsce, do którego miała podejść, by otoczyć ramionami Wybrańca.
— Też już znikamy. Tylko że my z większą klasą — burknęła Ginny, jej policzki płonęły szkarłatem, choć Hermiona nie wiedziała dlaczego. To był jej i Harry’ego konflikt. Nie chciała wprowadzać niepotrzebnego spięcia między innymi. Dość krzywdy już wyrządziła.
— Nie myśl tyle — zaświergotała Luna. Stały w tym samym miejscu. Nikogo wokół ich nie było. Nawet Neville wrócił do Hogwartu, Hermiona nie zauważyła, kiedy zniknął.
Luna zaproponowała spacer.
Widok Hogwartu, jeziora, tych znanych drzew i miejsc, które odwiedzała. To dalej był jej Hogwart, tylko w pokracznej wersji. We wspomnieniach trawa była zielona jak oczy Harry’ego, a jezioro nie tak smutne. Zabrakło ławek, a nawet drzew, tylko czarne dziury w ziemi.
— Kto ma olej w głowie, temu dość po słowie — odpowiedziała Luna ciszy.
— Ostatnim razem mówiłaś to do Rona.
— Pamiętam. — Oczy Luny zalśniły przyjemnie, osnuwając je mgłą. Przed oczami pojawił się obraz ich pierwszej wspólnej podróży. — Nawet Neville nie chciał usiąść ze mną w przedziale.
— Pozmieniało się. Teraz nie wyobraża sobie bez ciebie dnia. Kocha cię, to widać — powiedziała Hermiona, wspominając z Wielkiej Sali jego pożerający Lunę wzrok. Miło się na nich patrzyło... Luna, idąc obok, poprawiła swoją soczyście zieloną szatę.
— Niczym ty i Ronald — odpowiedziała Luna, patrząc daleko, o wiele dalej.
Hermiona zamilkła, mając nadzieję, że się przesłyszała.
— Co? — mruknęła głupio. Luna powtórzyła. Hermiona zaczęła stanowczo zaprzeczać, patrząc na twarz Lovegood zażarcie. Ta miała w swoim zwyczaju nie patrzeć ludziom w oczy. Uśmiechała się, jakby protest Hermiony miała za nic.
— Neville — westchnęła Luna między stanowczymi nie Hermiony. — Łatwiej tak tęsknić przy kimś. Tutaj ciepła nie znajdziemy.
Luna wyciągnęła różdżkę. Były na skraju Zakazanego Lasu. Na kępkach trawy lśniła zaschnięta krew, Luna użyła szeptem jakiegoś zaklęcia, a rudawe obierki zostały wessane do różdżki. Hermiona zacisnęła na sekundę oczy.
— Chciałabym twojego spojrzenia — powiedziała, chowając różdżkę.
— Mojego?
— Na stół Slytherina, kiedy wychodziłaś do profesor McGonagall — uśmiechnęła się smutno i poszła dalej. Hermiona za nią, ale nie czuła, jak nogi same ją niosą. Na moment krótszy, niż zetknięcie się dwóch spojrzeń, wróciła do Australii.

*

W tym samym czasie, gdy Hermiona spacerowała po błoniach, trochę spetryfikowana słowami Luny, Malfoy przesiadywał w dormitorium Zabiniego.
Prefekt Naczelny? — Draco uśmiechnął się łobuzersko. — Dasz mi hasło do Łazienki Prefektów?
— Po co? Nie ma tam nic ciekawego.
Draco był rozbawiony — Blaise nie widział go takiego, od czasu powrotu z Australii.
— Może poznam kogoś ciekawego?
— No tak, czasem wpada tam Jęcząca Marta — sarknął Zabini.
— Ciekawego i żywego, jeśli mam być bardziej dosadny.
— Granger nie została Prefektem Naczelnym — dodał nagle Blaise, a jego nowa posrebrzona odznaka poleciała łukiem z powrotem na zieloną pościel.
Uśmiechnął się pod nosem. Z ust Draco zniknął sardoniczny uśmiech, na twarzy wymalowała się pustka, którą zawsze odgradzał się, gdy nie chciał pokazać tego, co naprawdę czuje. Na Merlina, znał go. Robił zresztą dokładnie to samo — uczyła tego służba u Voldemorta. Uczucia były synonimem słabości.
— Nie wiem, dlaczego McGonagall jej nie wybrała. Nie chciała powiedzieć — dopowiedział. Draco nie zapytałby o więcej. — McGonagall nie chciała powiedzieć. Granger jeszcze nie pytałem.
Draco spojrzał na niego szybko. Jeszcze. Dostrzegł złość.
— No co? Miałbym nie pytać? To tylko Granger...
Draco przyglądał mu się powściągliwie, jakby był kurzem na podłodze, którego trzeba się pozbyć.
— To tylko Granger — Draco pokiwał głową. Blaise’owi zrzedła mina.
— Przy okazji zapytam, co tak długo robiliście w tej Australii... Od ciebie, przyjaciela z krwi i kości, się przecież nie dowiem.
Draco zacisnął usta. Blaise domyślał się, że ten był albo bardzo wściekły, albo zniecierpliwiony.
— Czego chcesz, Zabini? — zapytał w końcu. Przetarł skronie, nasadę nosa... Draco wcale nie był zły. Tak wyglądał, gdy umyślnie przegrywał. Pamiętał tę minę. Gdy nie chciał, a musiał, zabić Dumbledore’a.
— Domyśl się — burknął. Draco spojrzał na niego ze zdziwieniem. Prawdziwym zdziwieniem! A po wojnie miało być tak spokojnie.
— Naprawdę, stary? Naprawdę? — kpił Draco.
— Zachowujesz się jak inferius, który właśnie wrócił do żywych. Odkąd wróciłeś z tropików, byłeś jak cień. To ta angielska pogoda ci się tak wżerała w mózg? — zapytał Blaise. Draco rozłożył ręce, marszcząc czoło. Co Blaise, do diabła, gadał?
Draco chrząknął, kierując się do drzwi. Mógł lepiej spożytkować ten czas, niż wysłuchiwać... właściwie sam nie wiedział czego.
— Kto normalny jest tak szalony i głupi, żeby jechać do Australii z dziewczyną, którą właściwie się nienawidzi? — dodał Blaise, kiedy Draco już miał łapać za klamkę.

— I czy przysięgasz...
Draco czuł, jak jej dłoń drży w nienaturalny sposób. Ona obserwowała jak z jego nosa, powolną strużką, cieknie krew.

Draco zacisnął pięść. Przyjaciel przyglądał mu się z troską. Blaise nauczył się, by nigdy nie zadawać Draconowi pytań, to zawsze było zbyt niebezpieczne. Draco im bardziej był przyciskany, tym bardziej się zamykał. Pytania nie miały sensu. Wojna czy nie, ta kwestia się nie zmieniła.
Jednak czas w Australii zdawał się coraz częściej wracać. Blaise widział, jak Draco po powrocie jest dziwny, milczący. Nie pytał, a Draco nie mówił. Zazwyczaj jednak, gdy Malfoy nabierał dystansu, przychodził do Blaise’a. Każdy potrzebował przyjaciela.
Draco nigdy nie przyszedł do niego w tej sprawie, a dzisiaj nagle odżył. Nie był już taki blady, chorobliwie zmęczony. Dało się z nim porozmawiać. Jakby jego przyjaciel obrócił się swoją osobowością o sto osiemdziesiąt stopni w jeden dzień.
A wszystko przez jeden niewinny powrót. Kto by pomyślał, że Hermiona Granger jest w stanie tak namieszać komuś w głowie, jak zrobiła to Malfoyowi.

1. Ekspres Londyn-Hogwart.

Tak mnie długo nie było, że nie wiedziałam o dostępnych emotikonach w funkcjach edycji posta! 💥
Opowiadajcie, co tam u Was. Mam nadzieję, że będę mogła odpisać chociaż na jeden komentarz. Miłego czytania.
Do następnego! 💭
Edit: Gdyby ktoś z Was miał ochotę na mnie zagłosować... DUŻE KLIK DLA SALVIO! No i dziękuję za wyróżnienie, kurczę.

*

Hermiona Granger, by ominąć wymyślne spojrzenia, na które nie była gotowa ani chętna, pojawiła się na peronie 9 i 3/4 jako pierwsza. 
Nie oglądała się za siebie, szła szybkim i prostym cięciem. Wszystkie miejsca związane z pierwszym, drugim — każdym — przybyciem na peron, stały się powiązane ze wspomnieniem przyjaciół, szkolnych znajomych i Ślizgonów.
Odwracanie wzroku nie pomogło, ale jedyne co mogła zrobić, to odgrodzić swój przedział w wagonie od nieproszonych gości.
Widziała przez szybę napływających falą ludzi. Przyglądała im się spokojnie, wiedząc, że oni nie będą w stanie jej dostrzec. Patrzyła na nich bezkarnie, choć oni czuli w podświadomości, że są obserwowani, odwracali się, szukając palącego spojrzenia, ale w wagonach nikogo jeszcze nie było. Leniwym wzrokiem dalej szukała.
Nie miała uchylonego okna, lecz i tak usłyszała po niedługim czasie śmiech, którego nie rozpoznała za pierwszym razem. Wytężyła wzrok, tłum się przerzedził i zobaczyła Neville'a. Pociągła szczupła twarz, nieprzypominającą tej pucołowatej z czasów pierwszej klasy, aż nie poczerwieniała ze śmiechu.
Neville stał naprzeciwko Ginny i Zabiniego. Hermiona zmarszczyła brwi i to było ostatnie, co zobaczyła. Zasunęła firany, ignorując odgłosy zza szyby. Czekała na odjazd pociągu, czytając w kółko tę samą stronę w Historii Hogwartu.

*

— A ty nie z Zabinim? — zagaił mimochodem Harry, bawiąc się z nudów różdżką. Pytanie miało zabrzmieć zwyczajnie. Starał się uzyskać najbardziej wyluzowany ton głosu, na jaki było go stać, ale to było dla niej bez znaczenia. Sam temat rozmowy był dla Ginny zaczepny.
— Mam sobie iść?
— Nie, po prostu...
— To o czym w ogóle rozmowa? — przerwała mu i sięgnęła po ostatnią czekoladową żabę.
— Hej, to moje! — obruszył się Ron, który ożywił się na nagłą zmianą tematu. Ginny uśmiechnęła się chytrze, a Ron swojej czekoladowej żaby nigdy nie odzyskał.
— Widziałem, Neville, że Zabini strasznie cię rozśmieszył — powiedział Harry, a Ginny zaczęła przeżuwać żabę wolniej.
Neville nawet nie wyjrzał zza Żonglera. Mruknął potwierdzająco. Ginny, która siedziała obok Neville'a, widziała, jego obojętność na konflikt Harry'ego.
— Fajnie... wspominaliście stare dobre czasy?
— Wystarczy — rzuciła Ginny, wychodząc z przedziału  jak burza. To zamknęło Harry'emu usta.
Neville odłożył gazetę, a jego spojrzenie doprowadziło Harry'ego do wstydu. Ron zamknął ulegle drzwi przedziału po siostrze.
— Zazdrość to nie powód do terroryzowania. — O ile Neville wcześniej nie ingerował w złośliwość Pottera, mając nadzieję, że z czasem ona mu się znudzi, tak teraz nie mógł jej zignorować. Zwłaszcza że Zabini okazał się oczytanym facetem. Był zaborczy i wyrazisty, ale traktował Ginny dobrze i z szacunkiem. Jak arystokrata swoją damę.
— Nie jestem zazdrosny! — warknął Harry. — Zabini to nie jest facet dla niej...
— Ale on ją dobrze traktuje.
— Ta, jasne.
— Nie widziałem, by działa się Ginny krzywda. Ginny też nie narzeka. Gdzie widzisz problem, Harry? — zapytał spokojnie. Nikt Harry'emu nie zadał jeszcze tego pytania. On sam nie zastanawiał się nad odpowiedzią.
— On był śmierciożercą.
— Podobno nie ocenia się człowieka po przeszłości.
— Dajcie już spokój — burknął Ron, zażenowany ich kłótnią. Neville pokręcił głową.
— Jest spokojnie. Ja czekam tylko na odpowiedź — dodał Neville. Harry milczał, a Ron patrzył na swoich przyjaciół z oczekiwaniem. Neville powtórzył, gdy odpowiedziała mu cisza, przerywana dźwiękiem obijających się szyn za oknem. — Co jest nie tak z Zabinim? Przecież tu nie chodzi o to, że był śmieciożercą.
— Zabini i Malfoy... — Harry wypluł te słowa, a hałas jadącego pociągu stał się niewidzialny.
— Ginny nie odeszła — mruknął Ron ze zdziwioną miną. Wbił wzrok w widok za oknem i przez resztę rozmowy nic nie mówił, lecz odwrócił wzrok, gdy kątem oka dostrzegł uśmiech Neville'a. Posłał mu pytające pytanie.
— A Hermiona wróci. Gdziekolwiek jest, wróci.

*

— Och, stary, ile to my się nie widzieliśmy... — Blaise jęczał, przytulając się do wyrywającego Malfoya. Skapitulował, gdy Draco przystawił mu różdżkę do miejsca, które było mu potrzebne i niemal najdroższe.
— Odwal się, człowieku — burknął Malfoy. Blaise odsunął się z urazą, czekając, aż Draco schowa różdżkę.
— Przyprawiłeś mnie o zawał. Przystawiając mi tę różdżkę...
— Przez chwilę byłem panem twojego związku z Weasleyówną. Tak, wiem — przerwał mu z uśmiechem, mocno zakrapianym kpiną. Blaise rzucił mu ponure spojrzenie, choć w kącikach oczu dało się dostrzec rozbawienie.
— Malfoy nic by ci nie zrobił stary — powiedział Teodor. — Według ostatnich plotek: Malfoy rzucił wszystko, by wrócić — łącznie z Granger — a mała Weasley to przykrywka.
— Przykrywka? — mruknął Zabini, szukając czegoś w swojej kurtce.
— Ty i Malfoy... kto by pomyślał. Na początku nie wierzyłem w te plotki, ale to przedstawienie sprzed chwili? Niebywałe.
Malfoy zmiażdżył go spojrzeniem. Blaise złapał się za pierś, kurtka wypadła mu z rąk na podłogę. Z jego piersi wydało się westchnienie ulgi.
— Tak dobrze, że Hogwart jest tolerancyjny. Nie licząc Ślizgonów.
— I Gryfonów. Oni nie tolerują Ślizgonów — dodał Nott.
— Dracze, skarbie, co my tu robimy? Dokąd zmierzamy? — Spojrzał się teatralnie za okno. Nott parsknął się śmiechem.
— Zmierzam jak najdalej od ciebie — odparł, wychodząc z przedziału. Zamknął za sobą przedział, ignorując śmiech. Na korytarzu było sporo osób, musiał się przeciskać między uczniami. Ci, którzy nie brali udział w renowacjach, mierzyli go spojrzeniami lub nawet specjalnie taranowali mu drogę. Na szczęście jego chłodne spojrzenie wystarczyło. Nie musiał wyciągać różdżki... prawie.
Przechodził obok przedziałów Huffelpuffu. Jeden z przedziałów był zatłoczony i kiedy Malfoy miał go minąć, wyłonił się z niego Zachariasz Smith.
— Ej, patrzcie, to Malfoy! Myślałem, że cię wykurzyli stąd na dobre.
Za jego plecami wtórowały mu wybuchy niekończącego się śmiechu. Malfoy przystanął, obrzucając go chłodnym uśmiechem, który przyprawił Zachariasza o dreszcze na plecach. Smith nie okazał tego w żaden sposób, tylko jego zadarty nos nieznacznie się obniżył.
— Co za odwaga, Smith — skomentował Malfoy. — Gdzie ją zgubiłeś podczas bitwy?
Smith umilkł, mrużąc oczy. Podszedł do Malfoya tak blisko, napinając całe swoje ciało. Malfoy był od niego niewiele wyższy, więc Smith wyprężył się jak napakowany goryl.
— Nie zamierzałem narażać życia w walce z kimś tak niewartym, jak ty.
Malfoy przystawił mu różdżkę do gardła szybciej, niż on był w stanie dokończyć swoje zdanie.
— Smith, jakiej walce? Stalibyśmy obok siebie — powiedział głośno Malfoy. Jego koledzy spojrzeli pierw na siebie, a później na Smitha. Malfoy stał po dobrej stronie, czy Smith po złej? Ich komentarze i śmiech zgęstniały w ciszę.
— ŁŻESZ! — odwarknął Smith. — Ty gnido...
Smith odnalazł swoją różdżkę w tylnej kieszeni, ale nim wyciągnął ją przed siebie, po korytarzu rozbrzmiało dźwięczne:
Expelliarmus.
Obaj spojrzeli w tę samą stronę. Brązowa, krótka różdżka Zachariasza wzbiła się w górę, mijając o milimetry niski sufit i lądując w ręce Ginny Weasley. Smith spojrzał na różdżkę Malfoya, ze zdziwieniem.
— To mi zabierasz różdżkę, Weasley? To śmierciożerca...
Ginny zadarła brew.
— Chcesz mi powiedzieć, że to on zaczął pierwszy? Jeśli chcesz, bym nie przełamała ci różdżki na pół, nawet nie próbuj smęcić swoimi bajeczkami. Nie znamy się przecież od dziś — dodała na koniec ze słodkim uśmiechem, który skrywał pogardę.
— Więc teraz trzymasz się z nimi? Myślałem, że ty i Zabini to jakieś żarty, ale...
— Mam w rękach dwie różdżki, ty ani jednej i mnie obrażasz? — zaśmiała się, odgarniając na plecy długie, rude włosy. — Uważaj, Smith. W przeciwieństwie do mnie ty nie wiesz, co to prawdziwa walka.
Smith poczerwieniał na kościstych policzkach. Ginny niespodziewanie cisnęła jego różdżką ponad głową Smitha. Zachariasz zanurkował na ziemię, by ją złapać, na co pozwalał mu refleks nabyty podczas gry w quidditcha. Złapał ją, lądując na ziemi i zahaczając w locie głową o pośladki jakiegoś osiłka, który nie był tym faktem zachwycony.
Malfoya nie interesowały śmieszne tłumaczenia Smitha. Poszedł w ślady małej Weasley, która zdążyła odejść na kilka kroków. Dogonił ją.
— Po co ci to było? — zapytał. Ginny nawet się nie obróciła, jakby przeczuwała, że za nią pójdzie.
— Zachariasz Smith działał mi na nerwy, odkąd powstała Gwardia Dumbledore'a. Nie pochlebiaj sobie — odparła z mocą. Dopiero po kilkunastu krokach schowała swoją różdżkę do kieszeni.
Malfoy uśmiechnął się kpiąco.
— Przedział Zabiniego jest w drugą stronę.
Ginny weszła w pomieszczenie między wagonami, gdzie było głośno od szczęku szyn, ale przynajmniej byli sami. Zatrzymała się.
— Wiem, gdzie jest Blaise. To nie jego szukam — powiedziała, dodając ze zwycięskim uśmiechem: — Tak samo, jak ty, prawda?
— Weasley... — Pokręcił głową. — Czy naprawdę oczekiwałem innej odpowiedzi?
— Och, daj spokój, Malfoy. Oboje wiemy, że ona tu jest. Idziesz ze mną czy zostajesz? — zapytała zniecierpliwiona. Malfoy wywrócił oczami i wyciągnął paczkę papierosów. Zaproponował jej, wiedząc, że nie odmówi. Wypalili je w ciszy, czasami patrząc na siebie i kończąc w tym samym czasie.
— Panie przodem — powiedział Malfoy, depcząc niedopałek butem.

*

— To mapa Pottera? — zapytał Malfoy z prawdziwym zdziwieniem. Wyrwał jej papier z rąk, przyglądając się pergaminowy z zafascynowaniem.
— Hej! Oddawaj!
Ginny odebrała swoją własność, dopiero gdy Malfoy obejrzał ją od deski do deski. Trzymał ją na wysokości swoich wyprostowanych rąk. Mapa stykała się z sufitem. Ginny nie była w stanie dosięgnąć.
— Jasne, że to nie mapa Harry'ego. Ta jest o wiele gorsza i nie tak stara. Zrobiłam ją rok temu.
— Po co?
— Bałam się, że śmierciożercy zaatakują Express Hogwart. Fred i George mnie poparli... — przerwała na chwilę, z dziwnym wyrazem twarzy wspominając o zmarłym bracie. Jej oczy stały się nieobecne. — Stworzyliśmy ją razem. Wiedzieli jak zrobić drugą, ale zasięg nie jest tak imponujący.
— Mapa Pottera obejmuje cały Hogwart, a twoja tylko Express Hogwart.
— Nie potrzebowałam więcej — odburknęła z urazą. — Nawet nie wiesz, jak się przydała, kiedy  o n i  tu dotarli.
— Wierzę ci — mruknął i na tym ich rozmowa dobiegła końca. Przystanęli i w skupieniu przeszukiwali każdy kawałek pergaminu. Ginny powoli się poddawała, bo pergamin się kończył, a w żadnym przedziale nie było widać jej imienia.
Malfoy nie dawał po sobie poznać zniecierpliwienia i szukał cały czas z tą samą nieodgadnioną miną.
Ginny, kiedy Malfoy sprawdzał przedziały jednostajnym tempem, zawiesiła na nim oczy. Mieli ten sam cel i dzięki temu Malfoy pokazał się od dobrej strony. Zdziwiła się, że ją posiada, ale tak było. Temat Hermiony stał się dla nich wspólnym. Blaise i Malfoy byli przyjaciółmi, rzeczą oczywistą, że będąc bliska Blaise’owi, spotykała Dracona. I spotykanie go po zniknięciu Hermiony stawało się coraz znośniejsze.
— Malfoy... patrz! — szepnęła, kiedy dotarli do ostatniego przedziału. Hermiona Granger. Ginny wyszczerzyła zęby i spojrzała w oczy Malfoya. Nie uśmiechał się i tak, jak czasami Zabini, niczego nie dawał po sobie poznać, ale wiedziała, że poczuł ulgę. 
Urzekło ją to milczenie. Nic nie mówił wprost i mogła się tylko domyślać, co nim kierowało i co wydarzyło się w Australii.
Odwróciła wzrok, stukając w mapę różdżką, by wszystkie kontury, a w ostatniej kolejności nazwisko Hermiony, zniknęło. Schowała czysty pergamin w kieszeń bluzy.
— Idziemy? — zapytała retorycznie i wystrzelając do przodu. Prawie biegła, ale po sekundach zrozumiała, że nie słyszy za sobą jego kroków. Malfoy stał w tym samym miejscu, patrząc za nią pustym wzrokiem.
— Idź, Weasley.
— Co? Nie idziesz? Przecież szukałeś jej tak samo, jak ja — odparła, po czym dodała po chwili milczenia:
— Jeśli nie bardziej.
— Nie dopowiadaj sobie zbyt wiele — odpowiedział lodowato i odwrócił się, idąc w drugą stronę do swojego przedziału.
— Tchórzysz?! — krzyknęła za nim. Nie zatrzymał się. Ledwo usłyszała jego szept, nim zniknął.
— Obiecałem.
Obserwowała, jak odchodzi. Kilka razy mrugnęła i sztywno odwróciła się, by odnaleźć Hermionę. W głowie cały czas miała Malfoya. Obiecałem. Co to miało, do cholery, znaczyć? Przecież Hermiona na pewno chciałaby go zobaczyć! Znała ją. Skoro wyruszyła z nim do Australii, nie nienawidziła go. 
Kretyn.
Bez dwóch zdań.

*

Przechodził obok przedziału Zachariasza Smitha. Chłopak stał na środku swojego przedziału z podbitym okiem. Malfoy uśmiechnął się z wyższością, napotykając przelotem jego spojrzenie. Poprawiło mu to nieznacznie humor, choć osoba w ostatnim przedziale nie opuszczała jego myśli od początku podróży, jeśli nie od ostatniego spotkania.
— Ej, Malfoy!...
Draco uniósł brwi, słysząc w tym głosie własne nazwisko.
— Weasley?
Ron nie patrzył mu w oczy. Był blady jak ściana i zbyt chudy jak na siebie. Podkrążone oczy mówiły tyle samo, co oczy Malfoya — nie tylko jego nękały koszmary.
— Ginny jest u Zabiniego?... Niedługo trzeba będzie wysiadać, a ona zostawiła u nas swoje rzeczy.
Malfoy zatrzymał się z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
— Jest u niego — powiedział obojętnie. — Zaprowadzić cię?
— Nie, nie... — powiedział szybko, na co Malfoy liczył. 
Ron po chwili niezręcznego milczenia zapytał, czy Malfoy nie przekazałby Ginny plecaka. Malfoy nie pałał zadowoleniem do funkcji sowy, ale w jego interesie było, by Weasley nie znalazł swojej siostry. Pożegnali się skinieniem głowy. Malfoy poczekał, aż Weasley schowa się w swoim przedziale, by nie mógł zobaczyć, jak idzie w przeciwną stronę od wagonu Ślizgonów.

*

— Otwórz, proszę, wiem, że tam jesteś, że mnie słyszysz. Hermiona! — Załomotała w drzwi pustego przedziału. Odpowiedziała jej cisza. Zaklęła pod nosem i zaczęła ciągnąć drzwi, które nie chciały ustąpić, więc miała pewność, że ktoś jest w środku. Żadna cisza nie była w stanie jej złamać.
— Pieprzony miesiąc, Hermiona, miesiąc!...
Szarpnęła drzwi mocniej.
— Hermiona! He...
Drzwi ustąpiły niespodziewanie. Rozsunęły się, a Ginny wpadła do przedziału, upadając na podłogę. Usłyszała trzask drzwi. Obróciła głowę, prawie całując czarne buty. To te buty, pomyślała, wzdychając z ulgą, ale leżąc na podłodze, wydobył się z jej piersi jęk.
Przewróciła się na plecy. Czuła palące spojrzenie ponad sobą. Brązowe, przemęczone, znane, błyszczące, zdziwione, to te oczy. Czoło Ginny wygładziło się.
Stała nad nią Hermiona Granger, której nie widziała od miesiąca. Hermiona miała powściągliwą minę, ale zdradzały ją przeszklone oczy — może od łez, a może od zmęczenia.
— Witamy z powrotem — szepnęła Ginny.
Hermiona podała jej rękę, Ginny wstała za sprawą jednego szarpnięcia. Zmierzyły się wzrokiem, ale nie takim oceniającym. Doszukiwały się różnic oraz intencji. W końcu z pewną niepewnością objęły się, a kiedy obie nabrały pewności, że nie będą odrzucone, ścisnęły się tak mocno, że ledwo mogły oddychać.
— Zabiję cię, jeśli zrobisz to jeszcze raz — powiedziała Ginny twardym głosem, który na samym końcu się załamał.
— Musiałam.
— Wiem! Wiem. Nieważne. Teraz opowiedz mi wszystko — odparła Ginny, odsuwając się od Hermiony. Jej oczy błyszczały ze szczęścia, ulgi. Oczy Ginny zapewne też. Niebywale szybko znowu odnalazły w sobie dom.
Usiadły naprzeciwko siebie. Pociąg wciąż sunął, ale jego dźwięk zaginął. Czuły tylko milczenie i ciszę, jaką powinno się przerwać po takim długim miesiącu.
— Nie chcę wyciągać z ciebie wszystkiego siłą. — Ginny była wyraźnie zrezygnowana czekaniem. Pociągnęła nosem i lekko, by Hermiona nie widziała, obróciła głowę, wycierając policzek w bluzę. — Powiedz cokolwiek.
Hermiona nie wyglądała dobrze, ale kto na jej miejscu by wyglądał? Podkrążone oczy świadczyły o zmęczeniu albo dalszych koszmarach. Włosy miała przyklapnięte, nie tak bujne i żywe jak kiedyś, przylegały mrocznie do jej twarzy. Usta jakby wyblakły, zrównując się z papierową cerą, na której przybyło zmartwionych zagięć. Piegów też zabrakło, odbierając ostatniego dziecięcego wydźwięku.
Poległa wojowniczka, przemknęło przez jej myśli, gdy analizowała pierwsze wrażenie, jakie wywarła na niej Hermiona po takim czasie.
— Jeśli oczekujesz przeprosin... — zaczęła Hermiona, ale Ginny pokręciła głową ze zdenerwowaniem.
— Nawet nie wiesz, jakie miałam poczucie winy, gdy uciekłaś.
— Ale ja nie uciekłam — zaprzeczyła Hermiona. Ginny zamilkła, czując narastającą presję. Rozmowa nie zapowiadała się na lekką, ale przewidywała to. Była szczęśliwa, widząc Hermionę. Żałowała, że nie mogły pominąć wyjaśnień i zapomnieć o wszystkim. Tak byłoby łatwiej i pewnie tak by zrobiła, gdyby nie Hermiona, która nigdy nie uciekała.
— Ja, Harry i Ron... wolimy mówić na to ucieczka. Baliśmy się myśleć o tym jak o odejściu. Od nas.
Hermiona wbiła wzrok w okno, a na jej sercu rozlało się ciepło. 
Znała Ginny. Ona nie przyznawała się do błędu, nigdy. Hermiona przez miesiąc miała różne myśli w głowie. Czasami zastanawiała się, czy to ona nie powinna przepraszać. Chwilami była wściekła, rozżalona. Najrzadziej obojętna. Ginny upewniła ją, że odejście nie było zbyt pochopne.
— Przybiliście gwóźdź do mojej decyzji. Może zrobiłam to zbyt pochopnie, ale na pewno rozsądnie. Dobry moment nigdy by nie nastąpił.
— Wiem.
— Kiedy zobaczyłam moje zdjęcie z Malfoyem w gazecie, przeczuwałam waszą reakcję. Bałam się, że nie uwierzycie w moje słowa. Zdjęcie było takie dwuznaczne... — Zakryła twarz dłońmi na kilka sekund, by zebrać myśli. Ginny nie chciała jej przerywać.
— Nie uwierzyliście. Byłam rozczarowana, ale to nie wszystko. Na sam koniec dostałam list z Ministerstwa.
— Ministerstwa? — zdziwiła się Ginny.
— Przestali szukać moich rodziców. Okazało się to dla nich zbyt trudne, choć Kingsley mi obiecał to osobiście. — Rozłożyła bezradnie ręce z cyniczną miną, z prawdziwym bólem wspominając tamten dzień.
— Wszystko się na siebie nałożyło? Nie wiedziałam...
— Nie miałam okazji ci przecież powiedzieć.
— A ja nie miałam okazji ci uwierzyć — mruknęła zdruzgotana. Hermiona tylko pokiwała głową, przechodząc do dalszej opowieści.
— Spakowałam plecak, jak najszybciej mogłam i wyruszyłam. Miałam jeszcze starą listę najpotrzebniejszych rzeczy przed wyprawą po horkruksy. Ironia. Przez te kilka tygodni spotkało mnie wiele...
Hermiona opowiedziała Ginny o Basilu i Jane w okrojonej wersji. Nie chciała wspominać o powiązaniu Basila z Malfoyem. Musiałaby też wspomnieć o Victorii i jej bracie — Teodorze. Nie miała na to sił, a podróż pociągiem prawie dobiegała końca. Wspomniała tylko, że to właśnie tam Malfoy ją znalazł.
Rozwodziła się natomiast nad gościnnością Ruby, tęgiej mieszkanki magicznego miasteczka w Australii.
— Przyjęła cię i Malfoya? Gotowała obiadki dla nieznajomych za kilka godzin pracy?
— Tak. Dała nam pokój, świeżą pościel...
— Jeden pokój i jedną pościel?
Hermiona spojrzała na Ginny ze zdziwieniem. Wolno pokiwała głową. Nie miała siły na więcej milczenia i kłamstw. Potrzebowała oczyszczenia. Przyjaciółki.
— Miała tylko jeden pokój gościnny, kołdrę, nie prosiłam o więcej, Ginny...
— Rozumiem. Naprawdę. Wszystko w porządku. Wierzę, że nic się nie stało.
— Tego nie powiedziałam — odpowiedziała dziwnym, lekko zachrypniętym głosem. Powoli się ściemniało. Hermiona ubrała szkolną szatę, dalej mówiąc: — Nikt z nas nie chciał spać na podłodze. Byliśmy zbyt uparci.
— Czy wy...?
— Oczywiście, że nie — odparła na jednym wydechu. Zmierzyła Ginny jednym spojrzeniem. — Nie przebierasz się?
— Nie. — Hermiona nie wydawała się zdziwiona, jakby wiedziała, że Ginny nie wraca na siódmy rok nauki. Ginny mimo to nie miała pewności i nie chciała tego mówić. Jeszcze nie. — Więc co się wydarzyło? Ty i Malfoy w jednym łóżku... nie potrafię sobie tego wyobrazić bez rozlewu krwi.
— On... — Merlinie, pamiętam każdy detal, każde słowo w tym samym szyku. — Wyznaczył linię. Powiedział: Nie przekroczę naszej Magicznej Linii. Ty rób, co uważasz.
— Na Gacie samego Merlina, naprawdę? Co zrobiłaś? — Ginny zapatrzyła się na nią jak na samego Merlina. Hermiona przyglądała się przyjaciółce przez chwilę, ciesząc się tą spontaniczną reakcją. Złość odeszła. Nie pojawiło się już niezręczne milczenie, a zostawała tylko czasami cisza, z którą nie trzeba było walczyć.
— Przez półgodziny nie mogłam zasnąć. Leżałam i patrzyłam na sufit.
— A potem?
— Nic.
— Nie wierzę. — Klasnęła zwycięsko w dłonie, gdy Hermiona delikatnie się zarumieniła.
— Byłam smutna i rozgoryczona. Myślałam, że straciłam rodzinę, przyjaciół... W tamtej chwili miałam tylko Malfoya i chwilowo Ruby... — Ginny spojrzała na nią ponaglająco. — Przekroczyłam ją i od razu zasnęłam.
Nie wspomniała Ginny, że po wojnie to jej pierwsze zaśnięcie, po którym nie miała koszmarów. Nie wspomniała, że uczepiła się go jak ostatniej nadziei.
— Wstaliśmy o wschodzie słońca — kontynuowała. — Ruby zrobiła nam śniadanie. Było mi tak głupio. Jej gościnność porównuje sobie do ciepła twojej mamy, Ginny.
Ginny uśmiechnęła się wesoło w jej stronę.
— Moja mama się o ciebie martwiła, jeśli już o niej wspominamy.
— Nie wywołuj we mnie jeszcze większych wyrzutów sumienia.
Hermiona powiedziała to bardzo zrezygnowanym głosem. Potrzebowała chwili, by przetrawić tę wiadomość. Ginny pokręciła szybko głową.
— Nie, nie. Mama się martwiła, ale przez cały czas mocno ci kibicowała. Często gadała do samej siebie: ciekawe, co Hermiona teraz robi w tej Australii — opowiedziała Ginny. Hermiona nie wiedziała, co na to odpowiedzieć, więc Ginny dodała szybko: 
— No, nieważne, opowiadaj dalej.
— Ruby opowiedziała nam wcześniej, gdzie ludzie najczęściej się osiedlają. Moi rodzice nie mieli aż tylu pieniędzy, by wybudować sobie dom na odludziu. Z Malfoyem szukaliśmy po miastach. W Australii jest ich mniej, a magia pozwalała nam się szybko przemieszczać i eliminować jedno po drugim... Ale w pewnym momencie zostaliśmy bez celu. Oboje byliśmy zniecierpliwieni. Mieliśmy to załatwić w tydzień, a mijał już drugi. W dodatku nie zostało nam żadne miasto do sprawdzenia.
— Nie znalazłaś rodziców? — zapytała Ginny cichym głosem.
— Wykluczyłam Brisbane, nawet go nie sprawdziłam. Malfoy nalegał, ale ja parłam w swoją pewność. Moi rodzice nie lubili Brisbane, nie chciałam Malfoyowi powiedzieć dlaczego. Kiedyś byłam tam z rodzicami na wycieczce... Uznali ją za nieudaną, a do miasta się zrazili. Ja chciałam wrócić wcześniej, by spotkać się z wami w Norze. To były wakacje. Nie podeszłam do tego logicznie. Wymazałam swoim rodzicom wspomnienia o mnie, więc nie mogłam im zepsuć wycieczki do Brisbane. Beze mnie pokochali to miasto i w nim zamieszkali.
— Strasznie mi przykro, Hermiona.
— Mi też było — przyznała gorzko. — Ale bardziej byłam zła na siebie, że nie pomyślałam o tym wcześniej lub po prostu nie opowiedziałam Malfoyowi całej historii. On był bardziej obiektywny i na pewno sprawdziłby to pieprzone miasto. A tak straciłam tydzień na bezsensownych poszukiwaniach.
— Nie mogłaś wiedzieć, że tak się stanie.
— Mogłam to przewidzieć. Już nieważne. W końcu doszliśmy do tego, że to Brisbane... Kupili mały biały dom z widokiem na Ocean Spokojny. Zawsze o tym marzyli. Przez kilka godzin ich obserwowałam. To była sobota, więc widziałam z daleka, jak wstają później, jak mama robi śniadanie, tata herbatę, jak wychodzą na taras i patrzą na ocean. Tego dnia było zimnej niż zwykle, ale oni i tak poszli na spacer...
Hermiona miała łzy w oczach i nawet nie starała się tego ukryć. Zacisnęła ręce w pięści.
— Od początku wiedziałam, jakie zaklęcie rzucić, by zadziałało na pewno. Coś przeciwnego do Obliviate. Memento. Stare zaklęcie. Malfoy uważał, że powinnam użyć czegoś silniejszego, choć nie tak pewnego.
Wolała nie wspominać formuły zaklęcia ani samego faktu, że było ono z dziedziny czarnej magii. Ginny nie musiała wiedzieć.
— Ale to była moja decyzja i jej nie żałuję.
— Udało się? — zapytała Ginny z nadzieją i niepewnym uśmiechem. Hermiona zacisnęła usta.
— Jeszcze nie — odpowiedziała i widząc niezrozumienie na twarzy Ginny, mówiła dalej, choć czuła suchość w gardle od swoich monologów. — Jak mówiłam, to stare zaklęcie. I niezbyt modyfikowane... pewnie przez ministerstwo... Ale chodzi mi o to, że zaklęcie zadziałało. Tylko że na przywrócenie pamięci potrzeba czasu. Sporo czasu, zwłaszcza że rodzice byli jej pozbawieni od ponad roku. Malfoy oszacował, że zaklęcie, jak on to określił, wczyta się w pełni po dwóch miesiącach.
— Czekaj, czy ja dobrze rozumiem...
— Najprawdopodobniej — tak.
— ... Teraz musisz czekać? Ale jaką masz pewność?
— Stuprocentową. Pozostaje tylko czekać. Co tydzień będę jeździć do Australii i sprawdzać, jak się sprawy mają... — Hermiona zamilkła, gdy Ginny zerwała się na równe nogi i pochyliła, by ją mocno przytulić. Tak mi przykro, powtarzała. Miała wyrzuty sumienia, ale to przecież nie była jej wina.
— Zaraz, zaraz. A co z Malfoyem?
— A co ma być?
— Pomógł mi cię dzisiaj znaleźć, ale nie przyszedł, żeby cię zobaczyć — poinformowała ją i odchyliła się spojrzeć na jej zdziwione oczy, które nagle zaczęły błyszczeć jak gwiazdy za oknem. Hogwart był coraz bliżej.
— Nic. I nie pytaj więcej o niego.
Pociąg tracił na prędkości. Ginny znalazła swój plecak na korytarzu, pod samymi drzwiami przedziału. Hermiona została w przedziale, jeszcze siedziała.
— Wyjdę ostatnia — powiedziała Hermiona, zanim zapytała.
— I zrobisz wejście smoka do Wielkiej Sali?... Piszę się na to.

*

Unikała spojrzeń. Wielka Sala patrzyła wprost na nią. Zaskoczenie przechodziło z twarzy na twarz, licząc także nauczycieli, ale on czuł się inaczej. Jego spojrzenie było inne. Miał co do tego pewność, za którą dałby się zabić choćby z jej ręki.
Ginny szła po jej prawej stronie. Nic do siebie nie mówiły. Mała Weasley co jakiś czas posyłała Granger uśmiech, na który ona starała się odpowiadać.
Longbottom i Lovegood od razu się przywitali, uśmiechali. Zadawali dużo pytań. Granger wydawała się sparaliżowana, ale jej to minęło, gdy Weasley i Potter rzucili jej się na szyję, czego wcześniej pewnie nie robili za często. Ogień powoli rozpalał się w oczach Granger.
Zabini próbował z nim rozmawiać, ale Malfoy nie odpowiedział ani razu, patrząc w jeden punkt.
— Pomyśli, że jesteś nienormalny. Tak się gapisz.
Nic nie wiesz.
— Mógłbyś chociaż odpowiedzieć?
Nie mogę.
— Czemu się po prostu z nią nie przywitasz?
Obiecałem.
^