Patrzyła na jego płynne ruchy, całkiem nieświadomie skubiąc przy tym źdźbła trawy. Kreślił bezchmurne niebo, walczył z najmniejszą strużką wiatru. Czasami poddawał się im albo robił niespodziewane zwroty. Będąc wysoko zaczął spadać jak kamień na dno, Hermiona wzięła głęboki, ale przebudził się w ostatniej chwili i wzbił z powrotem w powietrze. Nie lubiła mioteł i oglądania meczy, chociaż jego pojedynczy występ ją oczarował.
Ginny nagle strzepnęła kępę trawy, która pojawiła się na kocu.
— Kocham soboty — stwierdziła. — Leniwe, nudne soboty, przesiąknięte nic nie robieniem... — mówiła prawie szeptem, kręcąc głową, aż w końcu... — PRZECIEŻ WIDZĘ, co ci chodzi po głowie, ty podstępna cholero!
Hermiona przeklinała w myślach swoje rumieńce.
— Masz odprężyć umysł, a nie gapić się, jak Malfoy lata na miotle. Posiedzicie sobie w bibliotece kiedy indziej — dodała z wyrzutem i przewróciła się na plecy. Wróciła do opalania, wystawiając swoją piegowatą twarz na słońce. Hermiona spojrzała w kierunku Bijącej Wierzby.
Ona i Malfoy spędzali w bibliotece po kilka godzin. Tak zszedł im tydzień. Hermiona myślała, że Malfoy będzie chciał rzucić to wszystko w cholerę, gdy każda próba okazywała się fiaskiem. Była zdziwiona, że on również, przechodząc przez szalę wypadków razem z nią, jest jeszcze bardziej zdeterminowany.
Słońce przez cały czas paliło twarz, ale to nie przeszkadzało jej w obserwowaniu Malfoya. Jego widok przypominał Hermionie, ile jeszcze ich czeka. Nie tyle co dwa miesiące wspólnych wizyt u psychologa, ale i drzewo, które czekało na ratunek.
Chwyciła za różdżkę z nudów, chcąc zająć czymś ręce. Przyjrzała się swojej siedmioletniej towarzyszce, orzech włoski — włókno ze smoczego serca. Uśmiechnęła się pod nosem.
Jane Granger przyglądała się Pokątnej ze strachem. Natomiast tata Hermiony Granger zawsze zachowywał się niestosownie, więc ani jej mama, ani ona nie były zdziwione, że magiczny świat — pełen czekoladowych żab i dziwnych, sędziowskich tog — bardzo mu się spodobał.
— Wejdziemy z tobą — powiedziała mama, wyobrażając sobie, że drzwi do sklepu Ollivandera to piekielne wrota. Hermiona nie mogła się wprost doczekać.
— Dobrze, ale... mamo, gdzie jest tata? — zapytała, ukrywając uśmiech za rękawem mugolskiej koszuli. Jane rozejrzała się po ulicy i, chociaż nie powinna i nie robiła tego nigdy, zaklęła pod nosem.
— Widzisz tego swojego ojca?
Hermiona też szukała go wzrokiem.
— Dlaczego jak tata broi, to od razu jest mój? — zaświergotała Hermiona, zbyt ironicznie jak na swój wiek. Jej mama pokręciła głową, ale nagle przestała i wydała z siebie jęk pełen złości.
— George, na miłość boską! Zaraz cię... — denerwowała się, gdy tata nagle wyłonił się z tłumu. Nie dał mamie dokończyć myśli, bo wybuchnęła gromkim śmiechem. Śmiała się piskliwie, a twarz jej poczerwieniała, jednak ten widok był Hermionie znany. Dołączyła się do mamy, widząc swojego ojca w czarodziejskiej szacie.
— Tatooo — zawyła — coś ty... włożył...
Niektórzy czarodzieje oglądali się za nimi, dziwili się, a i czasem uśmiechali, gdy czas im pozwalał. Hermiona pierwszy raz pogodziła radość i magię, zaczęły w niej płynąć tą samą drogą. Poczuła przynależność. A do sklepu Ollivandera weszła bez rodziców, którzy poszli oddać czarodziejską szatę do sklepu Madame Malkin.
Zimno zalało jej serce na samą myśl, że miała ich już więcej nie zobaczyć. Jak niewolniczka wspomnień, nie zatrzymała dalszych rozważań, które przyspieszyły jej tętno. Magiczny świat kazał jej wybierać i odrzuciła ostatni, mugolski zalążek, do którego mogła kiedyś wrócić. Została jej magia, która poruszała wiatr — unosiła się w powietrzu i płynęła w żyłach... pozbawiona jakiejkolwiek wartości.
— O Boże… Czemu wcześniej na to nie wpadłam?! — żachnęła, zrywając się z miejsca. Ginny posłała jej pytające spojrzenie, marszcząc czoło. — Muszę iść.
— Gdzie? — zapytała zdziwiona, zasłaniając dłonią oczy przed słońcem.
— No do Malfoya. — Odeszła szybkim krokiem, niemal truchtem. Z jej czarnych dżinsów sypały się źdźbła trawy, powoli spadające na ziemię.
— HERMIONA! — wrzasnęła za nią, ale nawet się nie odwróciła.
W sobotę pogadamy, teraz muszę lecieć do biblioteki — mówiła Hermiona w poniedziałek, czwartek, piątek, migając się od jej towarzystwa. Ginny czuła lekką gorycz na samą myśl. Wiedziała do czego to wszystko prowadzi. Oddalały się od siebie z łatwością, a niezręczna cisza o wiele częściej zastępowała słowa.
Patrzyła, jak oddalająca się sylwetka Hermiony znika, powoli i nieświadomie wpadając w szpony Dracona Malfoya.
*
— Granger? — mruknął pod nosem, robiąc kolejną spiralę. Hermiona krzyczała jego nazwisko, ale nie wylądował od razu. Okrążył boisko kilkakrotnie; minuty leciały, a Granger zniknęła mu z oczu. Ulotniła się, co przyjął z ulgą. Szarpnął gwałtownie miotłą i już po kilku sekundach stał na równych nogach, niosąc Nimbusa. Przeczesał palcami zmierzwione przez wiatr włosy i westchnął, czując jak błogość latania mija wraz z lądowaniem.
— Bardzo zabawny żart, ha-ha. — Usłyszał jej rozdygotany głos. Obrócił się na pięcie, by spojrzeć na ten przykry dla niego widok. — Nie mogłeś się powstrzymać, co? Wołałam cię z milion razy.
— Tylko w jednym miejscu możesz mnie tresować jak psa — jego poważna mina i lekko zachrypnięty głos wbił ją w ziemię. Cofnęła się o krok, potem drugi, a oczy zaczęły jej błyszczeć i przypominać wielkością galeony. Atmosfera nieco zgęstniała, więc ponownie spróbował ją zbyć, udając się do szatni.
— Malfoy... n i e ż y j e s z — krzyknęła, kiedy trzasnął drzwiami. Z marszu zrzucił z siebie czarną bluzę na ławkę. Nimbusa schował do szafki, która dumnie nosiła plakietkę z jego nazwiskiem. Trzasnął szybko drzwiczkami, by pominąć odbicie w małym lustrze. Nie pamiętał, dlaczego w drugiej klasie je zamontował — wspominając siebie jako drugoklasistę, stawiał na próżność.
Nie minęła minuta, jak Hermiona ze zmarszczkami na czole wpadła za nim do szatni.
— Nie kpij sobie ze mnie, chory socjopato. Nigdy. — Jej oczy iskrzyły się, jak i cała ona. Ani trochę nie speszyła się widząc jego odkryty tors. Spojrzał na nią przelotnie, odpinając pasek spodni. — Nie jestem twoją koleżanką, więc... Na Merlina, dlaczego ściągasz spodnie?!
— Bo zamierzam wziąć prysznic?
— Co? — rozejrzała się. Tak, to męska szatnia.
— Prysznic, Granger. Leci woda, bierzesz mydło... — mówił, a jego spodnie spadły na kafelki w momencie, w którym Hermiona wyszła. Uśmiechnął się krótko i chłodno, idąc pod prysznic. Pęd wiatru i niezależność, którą czuł kilkanaście minut wcześniej, zniknęły. Zamiast nich pojawiła się dziewczyna, z pewnością czekająca za drzwiami. Chciał pozbyć się Granger i rozkoszować sobotą. Bez pośpiechu ubrał dżinsy, a potem koszulkę. Dzień był ciepły, jednak gdyby nie słońce, pogoda przedstawiałaby się inaczej. Bluzę, w której latał, by nie zamarznąć od wiatru, wrzucił do kosza na brudne ubrania zawodników. Domowe skrzaty powinny się tym zająć.
Wyszedł z szatni. Na początku chciał iść prosto do zamku, ale coś, czego nie potrafił wyrazić w słowach, go powstrzymało. Spojrzał na trybuny, ławki, aż znalazł to, czego szukał wzrokiem. Stała plecami do niego, patrząc w niebo lub na trzy pętle bramkowe.
— Słyszałeś kiedyś o koszykówce? — zapytała go, gdy podszedł na tyle blisko, by zdała sobie sprawę z jego obecności. Jego pytający wzrok mówił sam za siebie. — Tam też trzeba strzelić bramkę. Tyle że na ziemi. A kosz jest na wysokości dwóch/trzech metrów.
— No i co z tego?
— Nic. Tak mi się przypomniało. Koszykówka też jest beznadziejna. — Wzruszyła ramionami.
— Jesteś podludziem — stwierdził.
— To synonim od szlama? — zapytała bez uczucia: zgryźliwości, smutku czy złości. Po prostu zapytała. Nie odrywała oczu od jego zastygłej twarzy; jako pierwszy odwrócił wzrok.
— Nie, Granger. Po prostu każdy normalny lubi quidditcha. — Te słowa nie były zimne jak lód, ani obraźliwe. Poniekąd. Spojrzała na niego ze zdziwieniem. — Nawet Potter, a to już o czymś świadczy.
Nie mogła spuścić oczu i przez długą, a zarazem trwającą sekundę chwilę, zapragnęła poczuć coś więcej, niż tylko obojętność. Parsknęła śmiechem, bo w jego ustach brzmiało to nawet miło. Nie dołączył do salwy.
— Niepokojąca hipoteza — zauważyła, wymieniając spojrzenia. — Jakieś przekonujące argumenty?
— Żadnych — odparł, kosząc w niej radość. Zainteresowana stanęła naprzeciw niego z założonymi rękami. — Żeby poznać wolność, jaką daje miotła, trzeba najpierw przestać się jej bać.
— Chyba sobie żartujesz — prychnęła. — Nie boję się miotły.
— A wysokości? — zapytał, a kiedy Granger w moment zamilkła, uniósł kąciki ust. To nie był uśmiech. Nie w tym przypadku. — Tak myślałam.
— Co robiłeś? — sarknęła. Rozdrażnienie mieszało się u Malfoya z rozbawieniem, Hermiona nie zwracała jednak na to uwagi. Trochę ją deprymowała ta jego dziwna, zasępiona mina. Jej lęk przed wysokością nie był sekretem o szerokich wymiarach. Tylko że osoba stojąca przed nią, zwała się Draconem Malfoyem. Pałała do niego uczuciem od pierwszego słowa, nienawiścią tak ogromną, że nie można było o niej zapomnieć nawet po mięsiącu silnej współpracy — nie byli dla siebie nawet niemili, porównując poprzednie lata. Traktowali się jak nieznajomych. Nie wspominali o przeszłości. Dlatego nie chciała, by znał jej słabości. Czegoś takiego nie mówi się nowo poznanej osobie.
Takim sposobem łatwiej było od tygodnia przesiadywać z nim w bibliotece, pijąc kremowe piwo. Zapominała o tym, co było. To ją czasami przerażało tak samo jak fakt, iż stała z nim na środku boiska i po raz pierwszy zaśmiała się w jego obecności. Pierwsze kremowe piwo, pierwsza luźna rozmowa, pierwszy śmiech. Z Malfoyem nie chciała już przeżywać niczego po raz pierwszy.
— Po prostu lubię… stać.
— Twoje słowa byłyby mniej grobowe, gdybyś była facetem — pokiwał głową, święcie przekonany swojej racji. Brwi Hermiony podjechały do góry.
— Odstaw lepiej kremowe piwo — powiedziała, kątem oka obserwując jego reakcję. Mimo luźnej pogawędki, która zdarzała się coraz częściej, nie była pewna, jak na wiele może sobie pozwolić.
— Mogę, ale nie muszę. Nikt mnie nie nawróci.
Hermiona przez chwilę musiała zastanowić się nad odpowiedzią.
— Po raz pierwszy się z tobą zgadzam — szepnęła, ale usłyszał. Wymienili spojrzenia, uznając, że to zbyt wiele. Odwrócili się i przeszli boisko, idąc wydeptaną ścieżką w kierunku zamku. Szli w milczeniu, ale obok siebie: obserwowani z klasy historii magii. Extance zdążyła ostygnąć w radości przez wiele lat, była chłodna i zdystansowana, co pomagało w jej zawodzie. Śledziła więc podopiecznych lodowatym wzrokiem.
Malfoy i Granger szli, szli i szli. Pogoda za wcześnie pozwoliła im na spacer. Wszystko działo się jakoś za szybko.
*
— Draco! Kurwa, stary, kopę lat — zironizował Zabini. Draco stanął w połowie drogi do swojego dormitorium, wymieniając chłodny uśmiech z przyjacielem. — Mam mugolskie papierosy i znikome towarzystwo.
— Nie palę — odparł, nie ruszając się z miejsca. Zignorował szarpnięcie, jakie poczuł na plecach, nawet się nie wzdrygnął. Dodał tajemniczo: — Ale może znam kogoś, kto lubi.
Blaise spojrzał na niego, ale bez zbędnego zainteresowania. Rzadko kiedy przestawał być wyniosły, najczęściej robił to nie na własne życzenie, co Draco nie omieszkał się wspomnieć między słowami.
— Byłem na boisku, świetna pogoda do latania. Cholerna Weasley musiała mi tylko zepsuć widok. Rozwaliła się na pół błoni. Dobrze, że nie dosięgnęła boiska ze swoim żałosnym Zmiataczem — powiedział spokojnie. — Mam coś do załatwienia, na razie.
Powiedział nagle i poszedł w kierunku swojego dormitorium. Jednak przystanął w miejscu, gdzie wzrok Zabiniego nie mógł go już dosięgnąć. Nie minęła minuta, jak i Blaise wyszedł z salonu: zapewne na błonia. Malfoy niepotrzebnie rozejrzał się jeszcze po salonie, aż miał pewności, że nikt go nie zaskoczy.
— Zabiniego też mamy z głowy... Pokaż się.
Pozostała w ukryciu. Usłyszał tylko jej cichy głos.
— Dormitorium.
Zacisnął usta, ale ruszył w kierunku swojego pokoju. Nikogo nie spotkał. Zabini był na błoniach, a co do Teodora nie miał pewności. Może znowu zaszył się w bibliotece z czarnomagiczną księgą.
I Vicky. Ale jej nie mógłby zobaczyć, nawet gdyby stała na wyciągnięcie ręki.
Otworzył drzwi i odsunął się, by weszła do środka. Kiedy usłyszał po skrzypieniu podłogi, że jest już w środku, sam wszedł i trzasnął za sobą drzwiami. Machnął różdżką, by je zamknąć i wyciszyć pokój. Kiedy się odwrócił, nareszcie ją zobaczył. Irytujące było mówić do kogoś, kogo się nie widzi. Patrzyła zaciekawiona, jak Malfoy mieszka.
— Jak u Extance — mruknęła rozbawiona. — Żadnych osobistych rzeczy.
W Malfoya pokoju stały tylko meble z ciemnego drewna: ogromne łóżko z baldachimem (zieleni nie mogło zabraknąć, więc na pościel była wyłożona zielona poszewka); jakaś komoda, na której stała lampka; szafa z lustrem; czyste biurko z kartką pergaminu na środku z kałamarzem i białym piórem. To wszystko. Najbardziej osobistą rzeczą z tego wszystkiego była chyba kołdra. Chociaż i ona wyglądała na nieużywaną.
— Niczego poza różdżką nie potrzebuję — odparł, przygotowując podróżną szatę.
— A zdjęcia, pamiątki, jakieś książki? — zapytała, marszcząc czoło. Pokręcił głową, co było dla niej nie do wyobrażenia, chociaż widok miała przed nosem. — A u siebie w domu? W Malfoy Manor.
Zapinał szatę, ale kiedy wymieniła nazwę jego rodzinnego domu, wyprostował się i zostawił niezapięte guziki. Swoje szczupłe i długie palce spadły wiotko, a wodniste oczy zatrzymał w całej konsternacji na jej miodowym wzroku.
— Spłonął, kiedy uciekliście. Ciotka Bella wezwała Voldemorta, ale was już nie było. Pozabijał w szale każdego, a potem spalił ten mój zakrwawiony dom — odpowiedział, a w jej oczach pojawiły się łzy. Nie była gotowa na taką konfrontację. Kiedy to zauważył, odwrócił się w stronę lustra, by zapiąć do końca podróżną szatę. Hermiona szybko się pozbierała, wytarła pojedynczą łzę. A pieczenie swojej blizny zignorowała, jak robiła to odkąd ją nabyła w domu Malfoyów.
Draco zobaczył jej odbicie w lustrze. Satysfakcja z jej łez pojawiła się tylko na chwilę.
— Gotowa? — zapytał się, nie patrząc na nią. Nie mógł zobaczyć, jak kiwa głową, więc powiedziała ciche, łamliwe: tak, przecież to na ciebie czekam, aż się wygrzebiesz. Nie odpowiedział, zajęty szukaniem proszka Fiuu.
— Musimy wejść razem — rzekł, przesypując w dłoni zielony piasek — mam za mało proszku.
— Mam lepszy pomysł: wejdę do kominka, pójdę na Pokątną, wrócę po ciebie, a potem osobno…
— I to ciebie okrzyknęli najmądrzejszą czarownicą w zamku?
Zmrużyła jeszcze szklane oczy.
— Najmądrzejszą od czasu Roweny Ravenclaw — mruknęła i weszła za nim do kominka. Malfoy odstawił kamienną misę, trzymając w garści niewielką ilość proszku. Wymienili się spojrzeniami i nie odrywając od siebie zirytowanych oczu, Malfoy rzucił piasek na ziemię, krzycząc: Na Śmiertelnego Nokturna! Zamknęli oczy i w ostatnim momencie złączyli dłonie, zastanawiając się, jak bardzo los musi ich nienawidzić.
Kiedy wylądowali, Malfoy szybko ją puścił. Wylądowała na ziemi, i najwyraźniej dlatego od niej odskoczył. Stał nad nią i może oczy pełne popiołu ją zawodziły, ale się uśmiechał. Zakaszlała i po krótkiej, wulgarnej wiązance, wstała.
— Jak zawsze miły — sarknęła. — Zrzucasz mnie na podłogę, rzucasz we mnie książkami. Postarałbyś się bardziej.
— Nie chcę cię zabić — spojrzała na niego z powątpiewaniem, więc dopowiedział: — Mówię poważnie. My w depresji musimy trzymać się razem.
— Fakt. Przebywając ze sobą, skazujemy się na autodestrukcję.
— My w depresji, my popieprzeni masochiści — powiedział, rozglądając się. Hermiona pokręciła rozbawiona głową, stając obok niego i strzepując z siebie szary popiół. Ale zaraz poczuła mocne szarpnięcie w okolicach bioder. Malfoy położył jej dłoń na ustach, co stłumiło jej krzyk. Stali przyciśnięci do ściany, w cieniu. Hermiona opierała się plecami o jego tors. Czuła jak jego klatka powoli się unosi, w przeciwieństwie do jej szybko bijącego serca.
— Zamknij się. Ktoś idzie — szepnął do jej ucha. Miał rację.
— Czekaj, chyba mam to na zapleczu — powiedział ktoś, a jego kroki były coraz głośniejsze. Hermiona ucichła, a Draco ściągnął dłoń z jej ust. Kiedy jakiś mężczyzna wszedł i przeszedł prawie koło nich, Granger cofnęła się instynktownie, zapominając, że ma za sobą Malfoya. Złapał ją mocno za ramiona, żeby się nie poruszyła. Zesztywniała z bólu i zdziwienia tak, że nie zauważyła, jak mężczyzna wychodzi, a oni chwilowo stali się bezpieczni.
— To boli, puść… — zaczęła szeptem.
— Czy ty jesteś normalna? — przerwał jej głośniej, niż powinien. Ściszył potem głos, ale dalej wyglądał na niezadowolonego. — Jak stąd wyjdziemy, musimy pogadać w jakich sytuacjach powinnaś wrzeszczeć jak wariatka. Borgin prawie nas nakrył.
— Jesteśmy u Borgina i Berksa? — zdziwiła się i spojrzała w górę, gdzie okna były zasłonięte brudnymi płachtami. — Faktycznie, teraz sobie przypominam, jak cię śledziliśmy.
— Co? — zmarszczył brwi.
— Później o tym pogadamy! — zmieniła szybko temat. — Trzeba się jakoś stąd wydooo… co ty wyprawiasz?!
— Jeszcze raz coś krzykniesz i przysięgam, że cię zaknebluje… nie patrz tak. To nie jest miła propozycja. Na taką musiałabyś się nieźle postarać — powiedział z wrednym uśmiechem, ale od razu mu zszedł, kiedy uderzyła go w ramię. — Uspokój się, kobieto, i właź tutaj.
Pokazał na dwa razy mniejszą od normalnych drzwi kratkę.
— To szyb wentylacyjny? — spojrzała na Malfoya jak na idiotę. Wyglądał na naprawdę przekonanego co do swojego pomysłu.
— Tak — powiedział, ściągając zasmoloną osłonę szybu. Kucając, machnął na nią ręką. Pospieszył ją: — No już, czołgaj się.
— Czy ty… — ale zaraz zamilkła, wzruszając ramionami. — A co mi tam.
Weszła do środka bez problemu. Zignorowała kurz, jaki zbierał się na jej czarnym ubraniu i dłoniach. Przeczołgała się dwa metry i usiadła po turecku: czekała, aż Malfoy do niej dołączy. Ten miał większe problemy przez swoje szerokie barki. Śmiała się z niego cicho i otwarcie. Klął pod nosem, aż w końcu, po skosie czy innym sposobem, wczołgał się do środka i zamknął za sobą szyb.
Położył się, głęboko oddychając.
— Może powinniśmy po prostu rzucić na siebie zaklęcie niewidzialności i wyjść drzwiami — przyszło mu nagle na myśl, głęboko wzdychając.
— Szkoda, że nie pomyślałeś o tym, zanim mnie tu wepchnąłeś.
— Chciałem urozmaicić naszą przygodę — rzekł, przewracając się na brzuch. — Dobra, idź, Granger. Przypomniało mi się, jak zawalił się sufit. Tam było tyle samo miejsca co tutaj. Nie zniosę, jak znowu będziesz mi się śnić.
— Wypada podziękować. Sen ze mną brzmi jak marzenie — powiedziała lekko, znał ten rodzaj głosu. Uśmiechała się.
— Zawsze mi się śnisz jako szyszymora — dodał niby mimochodem.
— Mam czerwone oczy i jęczę jak opętana? — zapytała.
— Tak właściwie to tylko jęczysz — mruknął, ale usłyszała. Od razu się cofnął, bo zamachnęła się na niego butem. Prychnęła i zaczęła się czołgać jeszcze szybciej, by go zgubić. Odpowiadało mu to, bo nareszcie przestała gadać.
Po kilku minutach, kiedy zaczęły ją powoli boleć ręce, zobaczyła nikłe i wciąż powiększające się światło na końcu szybu.
— Nareszcie — szepnęła.
— Mów, co widzisz. Widok mi zasłania twój ogromny... — zaklął, kiedy trafiła go trampkiem w dłoń. Uśmiechnęła się pod nosem i przyspieszyła. Malfoy był daleko za nią, kiedy dotarła do wyjścia. Szarpnęła ją kilkukrotnie, aż zaskrzypiała, roznosząc zgrzyt echem po całym szybie wentylacyjnym.
— Co ty robisz, Granger?
Zignorowała go, mocując się z kratą. W dłonie wbijał się drut, ale była zdenerwowana i chciała sobie poradzić z tym bez Malfoya, a ten był coraz bliżej. Kiedy już zaciskała usta ze złości, kratka spadła na ziemię. Hermiona wyszła z szybu i stanęła w jakimś śmierdzącym zaułku. Rozejrzała się i wielce zadowolona z siebie, stwierdziła, że nikogo nie ma. Poza Malfoyem, wychodzącym z szybu. Wsadził kratkę byle jak w poprzednie miejsce i klasnął w ręce, by pozbyć się z nich kurzu.
Wyjęła różdżkę i wyczyściła swoje ubranie. Było w opłakanym stanie przez ostatnie półgodziny, jakie spędziła z Malfoyem.
— Cholera — Malfoy spojrzał na nią zupełnie obojętnie, jednak mierzył ją z góry na dół. Nie wiedziała, o co mu chodzi. — Nie możesz tak wyjść do ludzi.
— Jak zawsze uprzejmy — pokręciła głową.
— Wszyscy cię znają, jesteś szla... nieczystej krwi i na dodatek masz na sobie mugolskie ubranie — westchnął, przejeżdżając sobie otwartą dłonią po twarzy.
— Jakoś to będzie, Malfoy. Nie dam się zabić — powiedziała, machając lekceważąco ręką. Ostatnie zdanie wypowiadała w tym roku nieskończenie wiele razy, że aż weszło jej w krew. Obdarował ją niecierpliwym spojrzeniem. — No co?
Ściągnął z siebie podróżną szatę i sam został tylko w czarnych, wierzchnich ubraniach.
— Masz — podał jej, a kiedy chciała zaprotestować, włożył jej szatę przez głowę jednym ruchem. Wyrwał Granger kilka włosów, przez co syknęła i odeszła od niego.
— Nic ci nie zrobią, ale stracisz ich zaufanie. Uznają, że chcesz się panoszyć po ich terenie.
W końcu znalazła otwór na głowę. Poprawiła szatę i przy okazji włosy, wyglądały makabrycznie po tejże szarpaninie. Szaty były na Hermionę o wiele za duże, więc podwinęła rękawy i różdżką skróciła jej długość. Kiedy chciała również, by emblemat węża zniknął, zatrzymał ją — łapiąc za nadgarstek.
— Zostaw — powiedział ostro. Zdziwiona spojrzała na niego, ale szybko ją puścił i przeszedł na koniec alejki, gdzie przechodzili zabiegani czarodzieje, nie zwracający na nich uwagi. Dołączyła do niego, przyglądając się trochę z podejrzeniem na emblemat. Wąż co chwilę zwijał się i pełzał w miejsce, gdzie miała serce i wracał na swoje miejsce.
— Gdzie teraz? — zapytała, co chwilę poprawiając opadające rękawy. Musiała podnieść głowę, by na niego spojrzeć. Był zbyt wysoki.
Malfoy wyjął mały zwitek pergaminu z kieszeni i odczytał go na głos.
— Bar…
Zaczął się śmiać. Prawdziwie śmiać, co ją, delikatnie mówiąc, przeraziło. Spojrzała na niego jak na wariata (którym poniekąd był) i wyrwała mu kartkę z dłoni.
— Bar Banshee — przeczytała, rumieniąc się. Zgniotła kartkę i cisnęła ją na ziemię.
— Tak w wolnym tłumaczeniu…
— Nie mów tego na głos! — syknęła, ale było za późno.
— Szyszymora — powiedział, a jego usta oszpecił złośliwy, firmowy, malfoyowski uśmiech. Spojrzała na niego pogardliwie i weszła na chodnik, między ludzi. Pierwszy raz w życiu była na Śmiertelnym Nokturnie — stwierdziła, że nazwa jest adekwatna do miejsca i jednocześnie, co nie było jej na rękę, cieszyła się, że nie jest sama. Nawet jeśli to towarzystwo Malfoya.
— Granger, bar jest w drugą stronę — dodał już normalnym, prawie że ugodowym tonem. Westchnęła i obróciła się na pięcie. Nie przyspieszyła kroku, gdy szedł koło niej. Czuła się nawet pewniejsza siebie.
— To daleko? — zapytała, omijając mężczyznę, który miał kaptur zaciągnięty na połowę twarzy, a jej reszta owinięta była bandażem.
— Generalnie Ulica Nokturna jest prawie tak długa jak Pokątna. Szykuj się na spacer.
— Musieliśmy się razem przenieść, potem czołgać, teraz iść… ta podróż za wiele ode mnie wymaga — splotła ręce na piersi, chociaż w rzeczywistości czuła się oderwana z monotonii. Malfoy nie odpowiedział, nie spuszczając wzroku z jednego punktu. Nagle się zatrzymał, trzymając ją za łokieć. Uśmiechnął się, obracając ją w swoją stronę. Był niebezpiecznie blisko.
— Może dałam ci mylne sygnały, Malfoy, ale…
— Zaraz będziemy mijać śmierciożercę — spojrzał na nią figlarnie. Zaparło jej dech, bo widziała go pierwszy raz w takim stanie. Grał. Bardzo dobrze zresztą. — Włóż włosy za kołnierz.
Zrobiła to i zaciągnęła kaptur. Pokiwał głową, uśmiechając się z prawdziwym błyskiem w oku. Starała się przestać przejmować tym widokiem, ale serce aż jej fruwało po piersi, obijając o żebra i inne narządy. To uczucie sprawiało ból.
— Kiedy cię złapię za ramię, obrócisz się razem ze mną, spuszczając głowę, dobrze? — szepnął. Czuła jego oddech na ustach. Pewnie z daleka wyglądali jak całująca się para. Po plecach przeszedł jej dreszcz na samą myśl. — Teraz.
Szli razem pod rękę, nie widziała drogi, a jedynie własne stopy, które mechanicznie wypełniały kroki. Draco omijał niektórych, a kiedy zatrzymywali się przed przeszkodą, łapał ją za biodra, co jej się nie podobało, ale nie mogła pisnąć słówka.
— Nic nie mów, jeśli zobaczy, że to ty jesteś pod szatą... może się trochę zdenerwować — mruknął pod nosem i chyba poczuł, że się spięła, bo naciągnął swoją wolną ręką kaptur na jej twarz.
— Draco Malfoy? To naprawdę ty? Kto jak kto, ale myślałem, że ciebie nie zobaczę na starych śmieciach — powiedział tubalny głos, który Hermiona już kiedyś słyszała. Razem z Malfoyem zwolniła kroku, aż kompletnie się zatrzymali. — A to kto?
Hermionie zadrgało serce.
— Moja dziewczyna.
— Nieśmiała czy co? — zaśmiał się.
— Zakon Feniksa ją oszpecił — warknął Draco, idealnie modulując głos. — Nie lubi się pokazywać publicznie.
— Ci pieprznięci... Nie martw się, mała, to duma nosić taki symbol walki z tymi szlamami. Bądź z tego dumna — jego głos był wypełniony stanowczością i fanatyzmem. Malfoy złapał ją mocniej.
— Mówiłem jej to samo, ale, wiesz, kobiety… Ale na nas już czas.
— Tak, mnie też, pewnie Borgin już czeka. Dobrze było cię spotkać — odpowiedział, podając mu rękę i odchodząc w przeciwną stronę. Hermiona westchnęła z ulgi. Draco najwyraźniej też, bo od razu się rozluźnił. Wyswobodziła rękę z jego uścisku i poszli dalej w milczeniu.
— Kim on był? — szepnęła.
— Później o tym pogadamy. Nie chcę, żebyś się na niego rzuciła z pazurami — odpowiedział z cynicznym uśmiechem. Zatrzymałaby się, gdyby jej nie pociągnął dalej.
— Kim on był, Malfoy? — zapytała stanowczo.
— Uspokój się. Pogadamy o tym jak już załatwimy, co mamy załatwić, szyszymoro. — Nie minęły trzy minuty gorącej dyskusji, jak weszli do tajemniczego, ciemnego baru. Prawie nikogo w nim nie było. Barman łypał na nich, jakby byli intruzami i zaraz poszedł na zaplecze. Stoliki były czarne, podłoga i bar tak samo. A na ścianach wisiały przymocowane świeczniki, które jako jedyne dawały nikłe światło.
— Możesz ściągnąć kaptur.
— Zrobiłabym to i bez twojego pozwolenia — odparła mocno. Bar miał dwa piętra. Barman obsługiwał na samym dole, gdzie było też kilka stolików, ale Hermiona z ciekawości wspięła się po schodach i wybrała stolik przy balustradzie. Wybór okazał się dobry, bo przy stolikach stały fotele. Nieco zakurzone i brudne, ale i tak wygodne.
— Myślisz, że Extance nas widziała? Nie jestem pewna — powiedziała, kiedy Draco wrócił z dwoma drinkami. — Co to jest?
— Drink o nazwie piekło.
— Uroczo — mówiąc, wzięła od niego szklankę. Napiła się. — Merlina, ale pikantne. I przy tym dobre… A ty co masz?
— Kostuchę.
Spojrzała na niego spod rzęs i maślanych oczu.
— To na mnie nie działa… Wyglądasz dziwnie… Teraz trochę strasznie… Dobra, weź, tylko przestań się na mnie gapić — szepnął pogardliwie, podsuwając jej drinka.
— Kwaśne.
— Udław się tym — warknął, zabierając jej swoją własność. Przewróciła oczami i ponowiła wcześniejsze pytanie o Extance. — Widziała. Kiedy przeleciałem obok jej okna jakiś trzydziesty raz w końcu odeszła od biurka.
— Jeśli będzie wiedziała, że jesteśmy razem, jakoś nam wybaczy nieobecność… Chociaż dalej uważam, że byśmy zdążyli — żachnęła apodyktycznie.
— Zachowujesz się, jakby to były twoje pierwsze wagary… — powiedział wrednie, ale kiedy spuściła wzrok na bar, zmarszczył jasne brwi. — Chyba żartujesz.
— O której ten facet ma tutaj przyjść?
— To są twoje pierwsze wagary? — zapytał z niedowierzaniem. Hermiona obrzuciła go wściekłym spojrzeniem, nie odpowiadając od razu na pytanie. Oparła się o fotel, chcąc się ukryć przed jego zaciekawionymi, irytującymi oczami. Odpowiedziała to, co pierwsze przyszło jej na myśl:
— Wiesz, gdzie jest toaleta?
— Granger, czuję się zaszczycony, że to ze mną przeżyłaś swój pierwszy raz.
— Sama znajdę, ty kretynie — warknęła, wstając od stolika ze skrzypieniem sprężyn i piskiem fotela. Wybrała się na wycieczkę po barze, który wcale do nich nie zachęcał. Zeszła schodami na dół. Kiedy spojrzała kątem oka na balustradę, Malfoya już tam nie było. Zdziwiła się, ale to nie przeszkodziło jej w szukaniu toalety, której potrzebowała jako wymówki, a nie z potrzeby. Bar nie był pokaźnych rozmiarów, ale posiadał wiele zakamarków. Wyglądał trochę upiornie; może to dlatego ona i Malfoy pozostawali jedynymi klientami.
Obróciła się, gdy usłyszała za sobą trzask butelki. Barman stał przy barze i obserwował każdy jej krok. Poszła więc spokojnie w stronę schodów, przeskakując po dwa stopnie. Patrząc w górę, na swój stolik, nie dostrzegła Malfoya. Przeszedł ją dreszcz przerażenia i nie omieszkała się kilka razy obrócić. Za każdym razem natrafiała na wzrok łysego, na jedno oko ślepego barmana.
Gdzie jest Malfoy?
Przeskoczyła wszystkie stopnie i kiedy tylko dotknęła podłogi pierwszego piętra, objawił się jej wierny towarzysz. Zmarszczyła brwi i wróciła na ostatni stopień: Malfoy znowu zniknął. Stanęła na podłodze: pojawił się.
— Malfoy, powiedz coś — zwróciła się do niego.
— Czy ty… — powiedział, kiedy stała na piętrze, ale przeskakując na schody, jego głos rozpłynął się w powietrzu. Wróciła na swoje miejsce, zastanawiając się na głos, jaki to czar mógł wywołać takie efekty.
— To pewnie strefa dla tutejszej mafii — stwierdził Malfoy. — To bardzo wygodne.
— A skoro mowa o mafii, to gdzie ten twój kolega, co ma nam pomóc z Bijącą Wierzbą?
Rzuciła w przestrzeń, ale to nie Malfoy jej odpowiedział.
— Mów mi Chuck, mademoiselle.
*
9 stron: czas umierać. Niech moc będzie z wami (pokochałam ,,Gwiezdne wojny").
xx
Hej ;) Wreszcie kolejny rozdział :)
OdpowiedzUsuńNie spodziewałam się, że Hermiona poprosi Draco o pomoc. Wreszcie normalnie rozmawiają nawet żartują :D
Podoba mi się ;) Fajne opisy i akcja.
Czekam na kolejne rozdziały
Pozdrawiam
Arcanum Felis
http://ingis-at-glacies-dramione.blogspot.com/
Uno momento, jakie ,,wreszcie"? No nie przesadzajmy, rozdziału nie było tylko przez dwa tygodnie. :I
UsuńHermiona nie poprosiła go o pomoc. Raczej razem ustalili plan działania. Współpracują, muszą to robić. (Biedni).
Cieszę się, że czekasz i że się podoba, Arcanum! (:
Do następnego!
Napisałam wreszcie bo nie mogłam się już doczekać ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję. :(
Usuń9 stron? A czyta się sekundkę :c
OdpowiedzUsuńJejku, ten rozdział jest taki super, taki pozytywny i w ogóle. Co to za gość i po co im on, hmm? ;-; Ta sztuczka z niewidzialnością jest przegenialna, skąd Ty bierzesz takie pomysły? Oddaj mi głowę :c
Smutno troszkę, że Hermiona olała Ginny, ale mam nadzieję, że Blaise się nią zajął :V
— Mam czerwone oczy i jęczę jak opętana? — zapytała.
— Tak właściwie to tylko jęczysz — mruknął, ale usłyszała. ---> ♥♥♥
Co by tu jeszcze... Podobała mi się ta scena ze śmierciożercą. Weź, jestem taka ciekawa, a przecież mi nie powiesz i muszę czekać na następny :c
No ale czekam :D
Pozdrówki :v
Mi czytanie zajęło więcej niż sekundę. Nie lubię czytać własnych tekstów, help. :')
UsuńMoja głowa ma dziwnie skręcające się włosy i pustkę w głowie, nie polecam... W ogóle dzisiaj musiałam robić prezentację multimedialną. Zrobiłam ją naprawdę świetnie, estetycznie, ale co z tego skoro nie umiałam jej ściągnąć? :') Także no - nie polecam, haha.
Czekaj, cierpliwość skarbem narodu! Do następnego.
Czekałam, czekałam i się doczekałam :) Mówisz 9 stron? Nie odczułam tego, ledwo zaczęłam czytać a już skończyłam:( Nie ma na blogspot jakiej funkcji jak powiadomienia? Bo jak czekam na rozdział to wchodzę jak nawiedzona dzień w dzień i nic nie ma a jak mi się zapomni to bach wtedy coś wrzucasz!!
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału bardzo fajny i przyjemnie się go czytała.
Pozdrawiam
Kasia
A jakże, 9 stron. (Dumna jestem z siebie!).
UsuńOu, postaram się dodać rozdział szybciej niż ten. Będą święta i masę czasu; niczego nie obiecuję, ale mam zamiar się sprężyć. :)
Chyba jest taka funkcja... Ale nie jestem informatycznym mistrzem, więc raczej nie pomogę. :')
Do następnego!
♡♡♡
OdpowiedzUsuńOch, bardzo mi się podoba ten rozdział. Jest taki... inny. Granger i Malfoy jakby nagle dostali języka w gębie, i na dodatek te ich ciche, ale słyszalne szepty... Naprawdę ciekawa ta ich teraźniejsza relacja. Progres widzę, serio. Jak znam życie to pewnie im się oberwie za to uciekanie ze spotkania u Extance. A ten Chuck? Może jakiś miły żabojad z rodzinki Malfoya? Fajny rozdział, kurczę, podoba mi się na 202%. Końcówka akapitu, gdzie są przemyślenia Ginny, a propos Hermiony wpadającej w sidła Draco, miażdży.
OdpowiedzUsuńPozdrówki, Salvio.
Uwielbiam *.*
OdpowiedzUsuńSIEMKA, SIEMKA!!! TU... naklejka!! Hehe, dobry żarcik na początek, nie jest zły. Pewnie wiesz kto pisze, nie chce mi się logować na swoje konto, zwal winę na moje lenistwo, a nie na mnie. :(( Mam prawo, ok? ok, cieszę się, że się rozumiemy, koleżko drogi.
OdpowiedzUsuńDobra, koniec gadu gadu, czas przejść do konktretów! A konkretem jest ten piękny rozdział, to dzieło, które wypłynęło spod twoich dłoni! W sumie ten rozdział przeczytałam już dawno (zaraz po tym jak go wstawiłaś?), no ale wyszło jak wyszło, dopiero teraz się za to biorę. TEN ROZDZIAŁ, O STARA, to najlepsze... Ty wiesz, jak ja reagowałam, kiedy czytałam niektóre momenty. Piszczałam, skakałam i w ogóle sikałam, jednym słowem. ILE TU SIĘ MIĘDZI NIMI DZIAŁO, to... ja nie wierze, naprawdę. :)) Jestem uzależniona od renowacji, no co poradzę, nic nie poradzę... I wcale nie przesadzam, ani nie żartuje, serio mówię. Normalny człowiek, gdy czyta opowiadanie na blogspocie, nie przeżywa aż tak bardzo każdej sytuacji z głównymi bohaterami w roli głównej. Ale to nie moja wina, tylko Twoja, o! Nie no, tym rozdziałem zmiażyłaś mi mózg i go kurde rzuciłaś na pożarcie Puszkowi... Boję się, co będzie w kolejnych rozdziałach. Po prostu, relacja Draco i Hermiony jest taka... wręcz elektryzująca, namacalna, w ich słowach zawarte są wszystkie uczucia, jakie do siebie żywią. Nie wiem, nie potrafię tego inaczej powiedzieć, ale właśnie tak ja to odczuwam. Jestem strasznie ciekawa co przyniosą dalsze rozdziały... Pisz, pisz, a ja będę czekać i czytać. :v
M.