1. Mdłe światło cienia.

Widok ciemnych chmur już nie budził strachu. Ludzie nie uciekali do swoich domów, żeby ukryć się przed dementorami. Oni nie chcieli zmoknąć, gdy deszcz miał zamiar się wyszaleć po wielu dniach milczenia. To było takie normalne; po tygodniu cały kraj stanął na nogi. Zapomniał, zlekceważył, nie był czujny. 
Młodość zamieniła się w koszmar, a wojna w pokój — wypełniony lustrami, tykającymi słabo zegarami i łuszczącą się farbą. Wywiady i blask fleszy to była jej zmora. Brak prywatności, nieustanny uśmiech, i wszystko inne, aby tylko ludzie uwierzyli, że to koniec. Nie ma wojny, nie ma bezkarnych mordów na środku ulicy. Cisza, spokój i nuda, której Wielka Brytania zapragnęła. Magiczna część kraju odsypiała walkę, aby potem przepłakać żałobę za licznych bohaterów i podziękować żywym. Hermiona Granger była eskortowana do ministerstwa razem z Harrym i Ronem. Nikt się nie zatrzymał, kiedy pierwsze krople zaczęły zmywać brud z asfaltu. Deszcz nie działał jednak na ludzi, nie łagodził bólu i nie przywracał uśmiechu. Prawa natury same sobą zarządzały, tylko ludzie... ci głupi ludzie...
Hermiona strzepnęła dłoń aurora ze swoich pleców. Nic na to nie powiedział, dalej przyglądał się bacznie ulicy, czekając, aż zza rogu wyleci chmara śmierciożerców. Granger pokręciła głową i weszła do budki telefonicznej z Harrym i Ronem. Aurorzy poczekali na zewnątrz w nasilającym się deszczu.
— Dobrze, że tu też się nie wpakowali... chociaż ten telefon wygląda na śmiercionośny — prychnęła Hermiona. Harry ją zignorował, wciskając odpowiedni numer na aparacie i wrzucając do niego złotą monetę. Ron spojrzał na Hermionę i pokręcił głową. Bez trudu mogła wyłapać jego myśli. Nie zdążył jej nic kąśliwego odpowiedzieć, a winda ruszyła w dół. Przyglądała się aurorom, stali w bezruchu. Tylko ich oczy śledziły każdego mugola, a uszy wyłapywały najmniejszy szmer.
— Też już mam dość — wyszeptał w jej stronę Harry, przecierając skronie. Nie mieli czasu na sen, wciąż czekała na nich masa pracy, która nie miała się skończyć przynajmniej do końca wakacji. Odbudowa Hogwartu miała się rozpocząć lada dzień i nikt nie wyobrażał sobie, że nie będzie tam nastoletnich bohaterów czarodziejskiego świata. Od jakiegoś czasu byli symbolem pokoju. Ludzie pokładali w ich obecności większe nadzieje. 
— Może nie będzie tak źle — mruknął Ron, który pozieleniał. Cała pewność siebie nagle z niego uleciała, jak z balonu, który przebije się szpilką. Ron jako jedyny nie narzekał na gwiazdorskie życie. Może nawet lubił wywiady i stawanie w świetle reflektorów. Hermiona go za to nie potępiała, zawsze był w cieniu — jak nie braci, to najlepszych przyjaciół. Nadeszło i jego pięć minut, a ona bardzo chętnie oddałaby i swój czas sławy w jego ręce. Tylko Harry był przyzwyczajony do szeptów, wytykania palcami... ale teraz miał Ginny, która nie pragnęła wiecznej chwały. Chciała Harry'ego, chociaż oczywiście była z niego dumna. Wojna zakończyła się zaledwie tydzień temu, a już krążyły plotki o związku Wybrańca z Ginevrą Weasley. Oskarżano ją o chęć wybicia się kosztem Harry'ego: głupota, ale niektórzy w nią wierzyli. Nie chcieli przecież, aby jakaś Weasleyówna skrzywdziła ich bohatera.
Dojechali do podziemi ministerstwa, reporterzy już na nich czekali, to samo aurorzy. Przeprowadzono ich z obstawą na scenę, gdzie zajęli trzy wygodne fotele. Pod sceną stały dziesiątki drewnianych, starych krzeseł, najpewniej zajmowanych przez ludzi z różnych gazet i szych w świecie czarodziei.
Za fotelami wiele osób zajęło miejsca stojące, rozległy się szepty tłumu... Hermiona Granger... Harry Potter... Ronald Weasley... NASI BOHATEROWIE!... tacy młodzi.... czeka ich świetlana przyszłość, ach... och... 
To powitanie było ciepłe, cała trójka uśmiechnęła się niemrawo. Hermiona zamrugała, gdy blask fleszy na chwilę ją zamroczył, a przed oczami pojawiły się denerwujące plamki. Kingsley, jako tymczasowy minister, wziął magiczny mikrofon i powitał ich z wdzięcznością. Gdy zaczął mówić, cisza pojawiła się samoistnie. Miał głęboki głos i niedającą się zlekceważyć posturę, był idealny na funkcję reprezentacyjną. 
Kiedy Minister Magii zakończył swoją przemowę, Harry miał wybrać reportera, który zada pierwsze pytanie. Potem mikrofon miał przejąć Ron i na końcu ona. A po niej ponownie Harry, żeby było sprawiedliwie. 
— Czy wszyscy śmierciożercy zostali złapani? — zapytała profesjonalnie kobieta w granatowej garsonce. Koło jej głowy pojawił się pergamin i samopiszące pióro. Harry niezauważalnie przełknął ślinę.
— Jeszcze nie, ale ministerstwo działa skutecznie i zostało naprawdę niewielu śmierciożerców... — powiedział stanowczo, a w jego głosie pobrzmiewała nienawiść. Kilka osób pokiwało z uznaniem głową, a tłumy zawyły radośnie, udobruchane. Harry podał mikrofon Ronowi.
Ron wybrał młodego dziennikarza, który pracował dla Żonglera. Hermiona uśmiechnęła się szczerze, Harry też wyglądał na rozbawionego. 
— Kiedy Hogwart zostanie ponownie otwarty?
Ron bez zająknięcia rzekł:
— Prace remontowe zaczną się już jutro... Każdy chętny będzie mógł przybyć do szkoły i pomóc w odbudowie. A jeśli wszystko pójdzie fajnie, to szkoła będzie otwarta na nowy rok szkolny. — Ron wyglądał na zadowolonego swoim przemówieniem i niechętnie przekazał Hermionie mikrofon. Zielonkawy kolor już zszedł mu z twarzy, za to pojawiły się czerwone rumieńce podekscytowania.
Hermiona widziała go takiego tylko na scenie. Grał zręcznie, ale po powrocie do Nory był przybity, jak reszta jego rodziny po stracie Freda i innych członków Zakonu. Cała rodzina Weasleyów wyglądała jak struta, a obiady pierwszy raz odbywały się bez wybuchów śmiechu i radosnych rozmów. I nikt nie widział George'a od końca bitwy.
Granger wybrała bez zastanowienia pierwszą lepszą osobę.
— Wybieracie się do szkoły na swój ostatni rok, którego nie mieliście szansy odbyć przez walkę z całym światem? — Hermiona znała ten słodki głosik. Rita Skeeter wyglądała znowu olśniewająco. Hermiona pozostawiła pokerową twarz. Nie chciała dać się sprowokować tej wrednej babie przed całym tłumem. Odpowiedziała jej rzeczowym tonem. Skeeter wyglądała na zawiedzioną, ale zanotowała skrupulatnie wszystko, co Hermiona powiedziała.
— Powrót na siódmy rok jest sprawą indywidualną każdego z nas. Jeszcze się nie konsultowaliśmy — to było kłamstwo w ładnej oprawie. Harry, Ron i Hermiona kłócili się, czy powinni wrócić do szkoły, czy nie. Hermiona chciała wrócić, jakoś nie wyobrażała sobie, że mogłaby postąpić inaczej. Natomiast jej przyjaciele pragnęli zacząć już szkolenie na aurorów. Kingsley już kilka dni temu zapewnił im, że nie będą im potrzebne owutemy do rozpoczęcia kariery. W ramach wyjątku dla bohaterów. Granger nie lubiła skrótów i pragnęła pociągnąć swoją naukę do końca. Skoro Harry i Ron chcieli obrać inną drogę, proszę bardzo. Tylko dlaczego próbowali Hermionę przekonać do zmiany zdania? Rok szukania horkruksów był testem dla ich przyjaźni, który udało im się zdać przynajmniej na Powyżej Oczekiwań. Gdyby nie odejście Rona, pewnie byłby to Wybitny, ale czasu nie można było cofnąć.
Po wojnie chłopcy pragnęli zatrzymać ją przy sobie. Nie pytali, czy Hermiona chce zostać aurorem, jakby odpowiedź była jedna i oczywista. Ale ona nie tego dla siebie chciała. Siódmy rok pozwoliłby jej na zasklepienie ran, na powrocie do normalności, której nie czuła od przeszło roku, gdzie na jej barkach ciążyła odpowiedzialność. Gdyby nie dała sobie rady…  Harry i Ron już dawno odpowiedzieli na pytania, znowu jej kolej. Ale jakie było pytanie?
— Czy mogłaby pani powtórzyć? — zaoponowała nerwowo Hermiona do kobiety w granatowej garsonce. Jaką karierę dla siebie widzisz? Bycie bohaterką ma swoje plusy, każda kariera stoi przed tobą otworem… Idzie pani za śladem Harry'ego Pottera i Ronalda Weasleya? Czy chce pani zostać aurorem? 
Hermionie głos uwiązł w gardle, nie tylko czuła na sobie spojrzenia wyczekującego tłumu, ale i Rona i Harry'ego. Przełknęła ślinę i zanim przemyślała odpowiedź, przybliżyła mikrofon do ust.
— Nie zamierzam zostać aurorem — czuła palące spojrzenie przyjaciół, ale nie miała odwagi, by na nich spojrzeć. — Na pewno w przyszłości zamierzam pomagać... Myślę poważnie o magomedycynie, ale moje plany mogą zmienić się w każdej chwili.
Spuściła wzrok i podała Harry'emu mikrofon. Tłum zaklaskał w uznaniu. Nie chciała wiedzieć co o niej w tej chwili myślą: co za dobra dziewczyna… bohaterka… chce pomagać… Chciała natychmiast zakończyć ten męczący dzień. Z rana mieli spotkanie z grupą od marketingu. Kingsley uznał, że najlepiej będzie, jeśli będą przygotowani na każde ewentualne pytanie. Hermiona nie była z tego powodu zadowolona, to było jawne kłamstwo społeczeństwa, ale nie zamierzała też protestować. Kingsley podał jej wszystkie argumenty za i przeciw, w końcu przyznała mu rację. 
Potem musieli iść na pogrzeb, ale Granger i bez prośby Kingsleya by się tam wybrała. Na pogrzebie nie było tabunu dziennikarzy, zabroniono robić z masowego pogrzebu upamiętniającego maskarady. Ale Hermiona i tak czuła się otoczona ludźmi, którzy czegoś od niej chcieli, czegoś oczekiwali... Tym razem nie chcieli przemowy, odpowiedzi, ale łez. Dlatego nie płakała, nie dała im tej satysfakcji. 
Jedyną osobą, której doskwierała sława bardziej niż Hermionie, była Ginny. I to w niej znalazła oparcie, gdy powiedziała o swoich planach na przyszłość. To jest twoje życie, Hermiono, a nie Rona czy Harry'ego, powiedziała któregoś wieczoru, gdy Hermiona wróciła markotna do Nory.
Zanim zdążyła się zorientować, wywiad dobiegł końca, a na scenę wszedł Kingsley, aby wygłosić pożegnalną przemowę. Podziękował wszystkim za przybycie. Zeszli schodami za kulisy. Hermiona odetchnęła głęboko i odwróciła się do chłopców. Ron nawet na nią nie spojrzał, zainteresowany własnym płaszczem.
— Nie powiedziałaś, że nie chcesz zostać aurorem — mruknął Harry. W jego głosie pobrzmiewała gorycz, ale też zdawał sobie sprawę, że nie mógł być na nią zdenerwowany.
— Ciągle mówiliście jak będzie cudownie, gdy razem przejdziemy szkolenie…
— Nie zwalaj winy na nas! — powiedział Ron obrażonym tonem, spoglądając na nią spode łba. Hermiona nabrała wody w usta i po prostu włożyła swój podróżny płaszcz. Nie czekała na aurorów, którzy mieli ją eskortować do Nory. To była z jej strony nieodpowiedzialność, ale ile jeszcze miała znosić restrykcyjny plan dnia? Najpierw oczekiwania Harry'ego i Rona, a potem reszty świata. To było jej życie i jej żałoba, przejdzie przez to na własny sposób albo wcale. 
Nałożyła kaptur na głowę, aby przejść niepostrzeżenie przez rzedniejące tłumy. Poszła w stronę kominków, gdzie zamierzała przenieść się za pomocą sieci Fiuu. Wzięła trochę proszku, który był w kamiennej misie przed kominkiem. Weszła do środka i cisnęła piachem w podłogę, krzycząc: Hogwart!


*

To była bezgwiezdna, ciemna noc, kiedy Hermiona znalazła się przed oberwaną bramą Hogwartu. Wylądowała w Hogsmeade, w opuszczonym budynku na skraju wioski, ale do swojego celu doszła szybkim krokiem. Minęła Filcha, który starał się zgarnąć pył i odłamki skał, aby można było w miarę możliwości przejść do wejścia szkoły. Przywitała go grzecznym dzień dobry, ale wyglądał jak nieprzytomny, nawet nie spojrzał w jej stronę. Kiedyś oberwałaby po głowie miotłą za wałęsanie się nocą po szkole, ale odkąd… odkąd jego kotka i oczko w głowie poległo, cały jego świat wydawał się skrzywiony i szary  — tak przynajmniej Hermiona się czuła bez obecności Freda, Dory, Lupina, Dumbledore'a i Snape'a… było też wiele innych osób, które szanowała, a nawet lubiła, ale gdyby zaczęła rozgrzebywać świeże rany, pewnie dołączyłaby do Filcha w sprzątaniu, aby tylko nie myśleć o tym, co działo się w jej głowie. Hermiona przetarła zmęczoną twarz, nie wiedziała, czego ma się spodziewać w Wielkiej Sali, chociaż jej niepewny krok dalej niósł się echem po korytarzu. Całą siłą woli starała się nie stać w miejscu, ani tym bardziej cofać. 
Machnęła różdżką, a dotychczas zamknięte drzwi od Wielkiej Sali, zaskrzypiały złowieszczo i powolnie odkryły koszmar. Najbardziej uderzył w Hermionę mrok tego miejsca i cisza. To drugie nawet bardziej. Zazwyczaj stoły pełne dzieci i śmiechów, rozmów, jedzenia… teraz stały puste, przeszyte jedynie nikłym blaskiem dawnych wspomnień. Hermiona ponownie machnęła różdżką, a świece, wszystkie po kolei, zaczęły się zapalać, z początku tylko przywracając sali półmrok, by później rozjarzyć się tak perliście, że Hermionie ponownie zaparło dech w piersi. Dziewczyna spojrzała na sufit, ale się zawiodła, bo nie zobaczyła gwiazd, ani nawet ciemnych chmur, a sufit. Zwykły, niczym niewyróżniający się sufit, który stracił w ułamku sekundy całą magię. Hermiona zwiesiła głowę i przez chwilę zastanawiała się, czy nie wyjść, aby nie pogrążać się w depresyjnych refleksjach. Jednak dawna ciekawość jeszcze w niej nie umarła, przynajmniej nie bezpowrotnie, i postanowiła podejść bliżej stołu nauczycielskiego. A konkretniej tam, gdzie zazwyczaj jadał Dumbledore. Zacisnęła usta i ponownie wsłuchała się w stukot własnych kroków. Starała się nie patrzeć na stół Gryffindoru, tej słabości nie potrafiła w sobie pokonać, bo tak naprawdę nie chciała cierpieć. Nawet kątem oka nie spojrzała na miejsce, gdzie zazwyczaj siedziała ona, Harry i Ron. Dziewczyna zrzuciła swoje kasztanowe włosy jak kurtynę na prawe ramię, aby w którymś momencie, pod naporem ciekawskich myśli, nie spojrzeć w prawo, na dawny, gryfoński świat. 
Podłoga wciąż była w kurzu i mniejszych kamykach, ale cały gruz (i krew) zniknęła. Hermiony buty z czarnych zrobiły się szare, ale to o butach myślała w ostatniej kolejności. Wbiła wzrok w swój cel, chociaż istotne szczegóły zaczęły ją dobijać, bo to nie było miejsce, które zapamiętała. To już nie był jej dom, nie czuła ciepła w sercu. Teraz czuła niemalże pustkę, a może aż pustkę, w końcu to żadne uczucie — nic i wszystko zarazem. Piękno tego miejsca zniknęło i najprawdopodobniej nie miało powrócić, nawet jeśli renowacje miały dobiec pewnego dnia końca. Zbyt wiele bólu tutaj widziała, ale dla czystości sumienia miała zamiar doprowadzić to miejsce do porządku; może inne, mniej pamiętliwe pokolenie miało znowu się zakochać w Hogwarcie? Co do odpowiedzi, Hermiona miała mieszane uczucia. Żadna nie brzmiała dość słusznie. Czy Hogwart naprawdę powinien istnieć, skoro stracił całą magię i dające się odczuć bezpieczeństwo? Postanowiła wyjść z sali bez udzielenia sobie odpowiedzi, chyba nie potrafiłaby jeszcze jej udźwignąć. 
Kiedy wyszła, wszystkie pochodnie za nią znowu zgasły, a drzwi od Wielkiej Sali same się zamknęły, już nie skrzypiąc złowieszczo, lecz smutno. Hermiona nie zdążyła zrobić następnego kroku, gdy z oddali usłyszała rozmowę, chociaż rozmówców jeszcze nie zdążyła dojrzeć wśród ciemności.
— Kurwa, Malfoy, bądź realistą. — Tego głosu nie rozpoznała.
— Co ja bym zrobił bez twoich złotych rad? — odpowiedział mu z sarkazmem. Hermiona zmarszczyła zaniepokojona brwi i rzuciła na siebie zaklęcie niewidzialności. Chwilę później Draco Malfoy i Blaise Zabini wyszli zza korytarza i szli prosto na nią. Bardzo cicho przysunęła się do najbliższej ściany. Próbowała sobie nie wyobrażać, co by się stało, gdyby ją zdemaskowali.
— Oni nas tu nie chcą — dodał ciemnoskóry, wysoki mężczyzna. Hermiona nie pamiętała, aby kiedykolwiek Blaise się odezwał. Miał głęboki głos i zawsze poważną twarz. Nie kojarzyła nawet sytuacji, w której by się z niej śmiał (albo z innej szlamy). On i Malfoy byli przyjaciółmi? Nigdy nie widziała Zabiniego w grupce blondyna, który zawsze panoszył się z innymi Ślizgonami po całej szkole. — Myślisz, że jak usuniesz kilka pierdolonych głazów z chodnika, to dostaniesz od Zakonu błogosławieństwo? — na twarz Zabiniego padł cień, ale jego głos zdawał się ociekać mściwą satysfakcją. Malfoy za to niczego sobą nie reprezentował. Twarz miał pustą, głos bezbarwny. Jego oczy były podkrążone, a szczęka jeszcze bardziej zarysowana, najprawdopodobniej schudł, ale Hermiona nigdy nie zwracała uwagi na jego wygląd, tylko paskudny charakter, więc mogła się mylić. 
— Fakt — przyznał Malfoy, czym zdziwił swojego przyjaciela (kolegę?), bo ten na moment zastygł. Hermiona dalej nie widziała twarzy Zabiniego, ale mogła się tylko domyśleć, że ma ściągnięte brwi. — Dodam do tego polerowanie klamek.
Zabini odszedł kilka kroków z Malfoyem, oboje stanęli w pełnym blasku pochodni i nagle zamilkli. Hermiona nie wiedziała, co ich milczenie znaczy, ale instynktownie oparła się całym ciałem o ścianę i zacisnęła usta.
— Czego ty chcesz, Draco?
To pytanie, które rzucił Zabini, było ich pożegnaniem. Blaise nawet nie spodziewał się odpowiedzi, bo od razu ruszył w stronę wyjścia z Hogwartu. Malfoy został w tym samym miejscu, spoglądając na oddalającą się sylwetkę swojego przyjaciela. Bo Zabini był jego przyjacielem, po pięciominutowej obserwacji Hermiona zdążyła dostrzec to dziwne zachowanie Malfoya. Podczas ich rozmowy, czy też milczenia, wydawał się bardziej ludzki. Hermiona pierwszy raz widziała Dracona Malfoya tak spokojnego, bez jadu w głosie. I zdecydowanie po tych wszystkich latach, dziwnie go było w takiej krasie oglądać. Dalej nienawidziła go z całego serca. Może i miał w sobie coś dobrego, ale nie miała wątpliwości, że to dobro kiedyś w nim wygaśnie. Był zły do szpiku kości, a jednak wstrzymała oddech, kiedy Zabini zniknął z horyzontu, w który ona i Malfoy się wpatrywali. Oddech jej zamarł w piersi, bo cicha odpowiedź Malfoya bezpowrotnie zapadła jej w pamięć.
— Spróbować. 
Hermiona otworzyła szeroko oczy, ale Malfoya już po krótkiej chwili zabrakło. Nie patrzyła, jak znika za zakrętem. Wzrok dalej płatał jej dziwne niespodzianki, przed oczami wciąż stawał jej widok Malfoya i Zabiniego. Dwóch śmierciożerców, którzy jakimś sposobem znaleźli się po wojnie w jej pobliżu. Czy sam fakt ich obecności znaczył, że zasługują na to, aby znaleźć swój cel i spróbować?

*

— Panno Granger? — usłyszała za sobą, kiedy spacerowała po ciemnym zamku, roztaczającym w sobie aurę rozpaczy. W głębokich refleksjach przeszkodziło jej spotkanie profesor McGonnagall. Dziewczyna zdziwiła się na jej widok, bo już dawno minęła pierwsza w nocy, a kobieta była w dziennych szatach, a włosy miała upięte w ciasnego koka. Patrolowanie zamku też nie miało z jej strony żadnego sensu, bo w szkole teoretycznie powinno być zaledwie kilka osób. Ale w praktyce przypomniał jej się Malfoy i Zabini.
— Pani profesor, dzień dobry… a raczej dobry wieczór — poprawiła się, próbując ostatkiem sił wydobyć z siebie uśmiech. Minerwa McGonnagall wyglądała na zmęczoną, ale to wcale nie odejmowało z jej twarzy pewnej surowości. Hermiona znowu poczuła się jak uczennica, która została przyłapana na nocnych przygodach. Przystąpiła nerwowo z nogi na nogę, chociaż uświadamiając sobie, jakie te uczucia idiotyczne, spróbowała się uspokoić.
— Nie powinnaś być w Norze? — profesorka uniosła znacząco brew, bo doskonale znała odpowiedź. Ale Hermiona przez cały poprzedni tydzień, nie licząc samej bitwy, słyszała, co powinna, a czego nie powinna robić. Powinnaś iść na wywiad… i na konferencję… i na pogrzeb… powinnaś coś zjeść… Głęboko wątpiła, by obudził się w niej etap buntu, przez jaki przechodzą nastolatkowie. Zawsze ofiarowała swoją pomoc i nie oczekiwała niczego w zamian, bo zrobiłaby to wbrew siebie, ale różnica pomiędzy troską a nachalnością była łatwa do przekroczenia. Hermiona nigdy się nie starała narzucać, ale inni robili to z taką swobodą, że to właśnie ona wychodziła na tę niewdzięczną i złą.
Profesor McGonnagall na szczęście nie czekała na jej odpowiedź. Hermionie zajęłoby trochę czasu, aby swoje słowa odpowiednio ubrać i przy nich jeszcze postawić dostateczną dozę szacunku do nauczycielki.
— Zakładam, że nie wrócisz na noc do Nory. W lochach są przygotowane sypialnie dla wszystkich, którzy będą pomagać odbudowywać szkołę.
— Lochach? — mruknęła niemrawo.
— Tylko lochy nie ucierpiały przez bitwę — powiedziała, jakby to było co najmniej oczywiste. Hermiona pokiwała w zrozumieniu głową i już miała się pożegnać, kiedy nauczycielka dodała: — Ale lochy to nie tylko Slytherin. Bardziej polecam dormitorium Hufflepuffu… Możesz nawet spotkać tam znajome twarze.
— Dziękuję, miłej nocy — Hermiona tym razem uśmiechnęła się w najmniej wymuszony sposób. Profesorka pokiwała głową i wyminęła ją. Po raz trzeci tego dnia Hermiona przyglądała się oddalającej w mroku sylwetce. Westchnęła ciężko i mimo że brakowało jej odpoczynku, a co dopiero snu, podeszła do parapetu i na nim usiadła, przyglądając się monotonnej akcji na błoniach. Widziała Hardodzioba, który spał spokojnie na skraju Zakazanego Lasu, przywiązany do wysokiej sosny. Ale tam, gdzie powinna stać chatka Hagrida, był tylko ogromny stos drewna. Zastanowiła się przez chwilę, czy Hagrid śpi w Hogwarcie. A jeśli tak, czy spotka go w najbliższym czasie — miała ogromną ochotę na herbatę i niezobowiązującą rozmowę z przyjacielem. Może nawet skusiłaby się na zjedzenie twardej jak kamień krajanki, jeśli to miałoby Hagrida ucieszyć.

13 komentarzy:

  1. Powiem jedynie... wow. Coś niesamowitego, wiesz? Dopiero przeczytałam ten rozdział, w nocy już byłam zbyt śpiąca, więc obawa, że mogę nie zrozumieć tego rozdziału, przekonała bym zrobiła to rano, tak więc jestem. Już po prologu wiedziałam, że Renowacje Uczuć będą czymś świetnym, ale po przeczytaaniu pierwszego rozdziału, jestem tego więcej niż pewna. Nie wiem czy ktokolwiek pisał o czasie zaraz po bitwie, już samo to jest dla mnie czymś nowym, w każdym razie jestem bardzo zaintrygowana. Wywiady, flesze, spotkania z ważnymi ludźmi... Widocznie Hermionę to wszystko przygniata. Swoją drogą, genialnie wyszło Ci opisanie spotkania z reporterami. W ogóle cały rozdział jest... genialnie, to mało powiedziane. Nie to, zacięło mnie i nie wiem co mówić. XDD Wgniotło mnie w siedzenie, straciłam zdolność logicznego myślenia, i to przez Ciebie! Cieszyć się z tego faktu, czy nie? Iiii Dracooo. <3 Teraz rozumiem już o co chodziło z wysłanym mi fragment i uważam, że jest idealny. Boże, wszystko tu jest idealne. Wszystko mi się podoba.
    Czekam na kolejny rozdział!
    PS. Wstań już może, DZIEŃ SIĘ ZACZĄŁ.

    M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przecież wstałam, muflonie. :/
      Cieszę się, że postanowiłaś przeczytać rozdział, bo znowu mnie tknęły obawy, gdy wciskałam ,,opublikuj" - dawno nie miałam tego problemu. :)
      Mam nadzieję, że TO opowiadanie nie wyjdzie tak idiotycznie, a twoje zaintrygowanie mnie trochę podbudowuje. Chociaż wiem, że nie napisałabyś mi, że ci się rozdział nie podoba; cieszę się.
      Straciłaś zdolność logicznego myślenia już dawno, hahaha… kc, ty wiesz.
      Kolejny rozdział się tworzy! Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Długo zastanawiałam się co napisać, bo w sumie od wczorajszego wieczora. I rozdział jest super. Tak, jak napisała M., tego czasu bezpośrednio po wojnie nikt chyba jeszcze nie opisywał. Tobie wyszło to świetnie, serio. Ale o wiele bardziej podobało mi się, kiedy Hermiona była w zamku. Było czuć dokładnie to, o czym pisałaś. Chociaż, mimo, że Hogwart stracił swoją magię, to ten fragment czytało mi się wow. Zamiast magii takiej jak np. w Kamieniu Filozoficznym, czuć tutaj taką potężną magię. Wiesz, o co mi chodzi? Błagam, powiedz, że tak XD Taką potęgę i moc i smutek, że to wszystko zostało zniszczone. Finezja.
    Już nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału ♥
    B.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, dziękuję gorąco. (:
      W sumie nawet się nad tym nie zastanawiałam, czy coś takiego opisywano, czy nie… ja nie czytam dużo blogów, więc trudno mi ocenić. Fragment o Hogwarcie… Rozumiem chyba, o co Ci chodzi, no i jestem poruszona, że Ci się podoba AŻ TAK.
      Do następnego!!

      Usuń
  3. Za skomentowanie pierwszego rozdziału zdecydowałam zabrać się szybciej, bo prolog mi umknął. Niedopuszczalne!
    Nie chciałabym powielać tego, co widziałam we wcześniejszych komentarzach. Trochę to się mija z celem. Dlatego wspomnę tylko o tym, że czekam na moment, gdy Zabini wypowie więcej niż dwa... zdania.
    I jeszcze dodam, o, że kiedyś czytałam opowiadanie, które kręciło się wokół odbudowy Hogwartu, jednak nic z niego nie pamiętam. Nic a nic.
    Czekam na kolejny part, tak. Nie mogę się skupić, żeby napisać cokolwiek więcej. XXX

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale prolog czytałaś i go skomentowałaś, tylko że nie na blogu, więc odhaczone i wybaczone. :D
      Chcę rozkręcić Zabiniego, ale jeśli wypowie więcej niż dwa zdania, nie może się to wydać przecież niesmaczne. O, a jednak jest coś takiego! Uf! Ciążąca na mnie odpowiedzialność oryginalności spadła, haha.
      Pozdrawiam! :)

      Usuń
  4. Wspaniały rozdzial i muszę powtórzyć to co jest napisane wcześniej naprawdę Hogwart bez magii ma jej wyjątkowo dużo ;) Troche boję się tego, że to dramione i jak już kiedyś wspominałam nigdy za tym nie przepadałam. Właśnie dlatego mam nadzieję że mnie przekonasz, ze to połączenie jest trafne i trzeba przyznać że jesteś na dobrej drodze ;) pozdrawiam i weny życzę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Weźcie, bo się rumienię. :D
      Wątek miłosny będzie rozwijał się bardzo powoli, a tak przynajmniej planuję… miłość to jednak nie moja bajka. :)
      Czy ja wiem, Draco i Hermiona w rzeczywistości do siebie nie pasują, nie ma co ukrywać… ale ciekawie jest podejmować takie nieosiągalne szczyty. Pozdrawiam i wenę przyjmę z chęcią!

      Usuń
  5. Trafilam tu z wielkiego przypadku ale z wielka checia chce poznac ta historie dalej i dlaje. Lekko mi sie to czytalo i bylam zawiedziona ze skonczylo. Draco i jego slowa byly takie...niby jedno slowo a cos takiego glebokiego w sobie przez twoje opisy. Wspaniel. Bede czytac dalej z wielka checia. Jezli jest mozliwosc informuj mnie : )

    [julia-lili-potter]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że Ci przypadło do gustu, rozdział drugi już wkrótce.
      A ten komplement o Draco… bardzo się starałam, więc te słowa są po prostu lekiem na moją duszę! :v
      Niestety, wybacz, ale nie informuję o rozdziałach… Ja już i tak z blogiem mam za dużo roboty. Uważam, że to czytelnik powinien się interesować, jeśli chce faktycznie czytać. Wybacz. :v
      Pozdrawiam i do kiedyś!

      Usuń
  6. Może sz usunąć weryfikację obrazkową z obu blogów?

    OdpowiedzUsuń
  7. Dobrze, że Hermiona powiedziała kim chce być chłopcy nie powinni za nią decydować.
    Hogwart to bardzo magiczne miejsce i chyba prawdziwy dom Hermiony.
    Czyżby Draco miał wyrzuty sumienia?

    OdpowiedzUsuń

^