Hermiona próbowała starannie pozbyć się swoich patetycznych uczuć i czekać cierpliwie, aż właścicielka gabinetu łaskawie stawi się na spotkanie. Sprawa była niecierpiąca zwłoki, a przecież już dochodziło pięć minut spóźnienia, które wlokły się za Hermioną tak uporczywie, że naścienny zegar stał się dla niej godnym podziwu obrazem; wpatrywała się w niego już od kilku chwil i z zapartym tchem nie opuszczała z niego wzroku. Jednak kiedy tu weszła na początku, rozglądała się żarliwie po gabinecie, chociaż nie zmienił się wcale przez ostatnie lata, z każdą wizytą w tym miejscu dotykała ją rutyna. Instynktownie nawet rozluźniła się, gdy tylko uświadomiła sobie, jak bardzo była dla niej ważna niezmienność tego miejsca; jednak zaraz po tym zrozumiała, że nie jest tu po to, aby podziwiać wnętrze, a omówić sprawę, można powiedzieć, najważniejszą. Przynajmniej z perspektywy Hermiony.
Stukała niespokojnie paznokciami w drewniane oparcie, cały czas pilnie śledząc wskazówki zegara, które tykały w tym momencie wyjątkowo leniwie. Jej myśli krążyły tylko wokół jednego. Myślała nad tym każdego dnia, ale wkroczył już ten moment, w którym była pewna — niebezpieczeństwo minęło, nie wiedziała czy bezpowrotnie, ale jak na razie stało się jasne, że nic większego, jak wojna, nie dotknie jej i bliskich.
Wraz z tą myślą, drzwi otworzyły się gwałtownie, tak jakby się wchodziło do swojego pokoju czy po prostu domu; bez przeczucia, że stosownie byłoby zachować się cicho. Profesorka przeszła przez (teraz już swój) dyrektorski gabinet. Jej sztywne szaty zginały się głośno, przerywając tym samym nęcącą ciszę. Hermiona przeniosła wzrok z zegara na kobietę o surowym wyrazie twarzy i niezmiennym, ciasnym koku. Chciała na przywitanie wstać, ale dyrektorka podniosła dłoń i kazała jej bezgłośnie pozostać na swoim miejscu.
— Wybacz mi spóźnienie.
Powiedziała McGonnagall mimochodem, zgarniając stertę papierów z biurka i wkładając je równo do pierwszej szuflady. Zamknęła ją potem szybko i stuknęła różdżką, a wraz z tym słychać się dało kliknięcie zamka. Dopiero potem dyrektorka w końcu usiadła i zaszczyciła Hermionę pierwszym spojrzeniem. Tak samo oceniającym i srogim jak zawsze.
— Nie szkodzi.
Na nic więcej nie mogła się zdobyć, nawet i te słowa, choć wypowiedziane ze zwykłej grzeczności, były kłamstwem. Na szczęście nie musiała się do tego przyznawać.
— Rozumiem, że jesteś w sprawie pana Malfoya…
— Nie. — Pokręciła głową, ale szybko zaświtała jej z tyłu głowy mała żaróweczka. — Chyba że da się coś z tym zrobić.
— Niestety, nie — odpowiedziała McGonnagall, a kocie oczy śledziły Hermionę z uwagą. Dziewczynie nawet wydawało się, że jej wzrok na krótką chwilę złagodniał, ale mogła to być gra światła albo coś równie innego i racjonalnego.
— Rozumiem, że sobota i niedziela są dniami wolnymi?, więc chciałabym uzyskać zgodę na opuszczenie na ten czas zamku. Najlepiej już w piątek wieczorem chciałabym wyjechać.
Starała się mówić stanowczo, ale kiedy prawa brew profesorki podjechała w górę, zrozumiała, że jej głos musiał brzmieć bardzo rozpaczliwie. Odchrząknęła, odwracając wzrok i czekając, aż starsza kobieta przetrawi wypowiedziane słowa. Miała nadzieję, że nie odmówi, ale z drugiej strony to właśnie odmowy spodziewała się w pierwszej kolejności.
— Oczywiście. — Kobieta pokiwała głową w zrozumieniu, ale jej głos wcale nie brzmiał zgodnie ze słowami. Hermiona spuściła wzrok z okna, za którym już szalała ciemna noc, a księżyc bił po oczach swoim marnym blaskiem. Profesorka zacisnęła usta, ale potem je otworzyła w charakterystyczny sposób, co znaczyło tylko nadchodzącą przemowę. — Nie jesteś już pod opieką szkoły, jesteś pełnoletnia… prawnie możesz robić, co ci się podoba. Jednakże, jeśli próbujesz uniknąć sobotniej sesji z panią Extance i Draconem Malfoyem, jako twoja była nauczycielka stanowczo ci tego odradzam.
Zapanowała między kobietami niczym niezmącona cisza, która przeszyła na wylot nawet najodleglejsze zakątki gabinetu, obrazy również nie wydawały z siebie żadnego dźwięku. Hermiona wzięła głęboki oddech, zduszając w sobie ochotę, aby od razu zacząć się tłumaczyć przed kobietą, której autorytet wcale dla niej nie zmalał, chociaż cisza mogła wywierać inne wrażenie. McGonnagall czekała wyraźnie na jakieś wyjaśnienia, ale Hermiona była zbyt niepewna, by z kimkolwiek podzielić się swoim planem. Może i nie niepewna, ale przerażona nadchodzącą przyszłością.
— Panno Granger…
— Pani profesor, sesja może być przeniesiona na następny tydzień, albo i weekend. Teraz muszę wyprostować kilka spraw, które nie mogą czekać.
— Nie masz obowiązku, aby zgodzić się na przyjęcie pomocy, ale Extance jest bezwzględna w swojej pracy. A gdy poruszyła temat twój i pana Malfoya, wyglądała na bardzo zainteresowaną — odpowiedziała McGonnagall, a tym razem Hermiona bez problemu zrozumiała, że profesorka jest zmartwiona i faktycznie złagodniała na dłuższy moment, urywając kilka sekund swojej surowości. Jej ostre rysy zaczęły się topić, a Hermiona, chociaż bardzo wdzięczna za troskę, musiała przystać przy swoim.
— Jak sama pani wspominała, jestem pełnoletnia…
— Hermiono — przerwała jej, marszcząc czoło i skupiając na sobie całą jej uwagę. — Wspominałam również, że Extance jest bezwzględna. Załatw, co masz do załatwienia, ale uważaj, aby ona nie sprawiła ci kłopotów… — urwała, wahając przez minutę albo dwie, ale definitywnie dodała ostrzej (a raczej pogardliwiej, jak zwykle wypowiadała się o wróżbiarstwie): — Zdziwiłabyś się do czego ta kobieta jest zdolna.
Hermiona zdążyła w czasie jej przemowy wstać i uśmiechnąć się nerwowo. McGonnagall wyraźnie nie wyglądała na zadowoloną takim obrotem, jednakże Hermiona dokonała wyboru, a ona jako nauczycielka, jeszcze do tego była nauczycielka, nie mogła jej decyzji oceniać.
Dopiero wtedy, kiedy obie przyglądały się sobie, do Hermiony dotarło, że prawie zapomniała o drugiej, dość ważnej sprawie.
— Pani profesor, w hangarze zaczął się… kruszyć sufit. Myślę, że zaklęcia ochronne zaczęły słabnąć.
— Poproszę profesora Filtwicka, aby się temu przyjrzał.
— Dziękuję — odpowiedziała cicho.
Kiedy Hermiona rzuciła grzeczne do widzenia, w przejściu do drzwi nie towarzyszyła jej odpowiedź starszej kobiety, została odprowadzona czujnym spojrzeniem, który palił kark. Dopiero gdy wyszła i zamknęła za sobą drzwi, poczuła się o wiele lżejsza, ucieszona z własnej samotności i kroczącej obok niej swobody. Spojrzała jeszcze przez ramię na drewniane wrota, ale nic się w nich nie zmieniło, odetchnęła głęboko, czując niemiły ucisk w piersi, jakby ktoś trzymał jej serce w garści. Odwróciła się od razu i poszła powoli do przodu, czując narastającą pod skórą panikę. Kiedy była niedaleko lochów, u szczytu schodów, które schodziły w dół, zmieniła zdanie i z przyspieszonym oddechem poszła w stronę kuchni. Może gorąca herbata miała jej zwrócić zdrowy rozsądek i odgonić ten dziwny, nieopisany strach przed najbliższym weekendem.
Gdy stanęła przed dużym obrazem, przedstawiającym miskę owoców, wspięła się na palcach, aby połaskotać namalowaną gruszkę; ta zaczęła się skręcać, aż w końcu przemieniła się w klamkę. Hermiona weszła, co robiła przez ostatnie dni wiele razy, skrupulatnie omijając swoją obecność w Wielkiej Sali. Nie licząc dzisiejszego dnia… ale nie przywiózł on Hermionie żadnej pociechy przez obietnicę, jaką wymusił na niej Ron… dobrze, nie wymusił, mogła go słuchać z większą uwagą; to był jej błąd. A potem już nie była mu w stanie odmówić, gdy był taki szczęśliwy ze względu na Susan Bones. Nie wiedziała, że mu się podobała! Ile to trwało? Poczuła ukłucie w piersi, że była tak zajęta sobą, by nie dostrzec, że Ron zdążył się w kimś zadurzyć. Jeszcze ta sprawa z Ginny i Zabinim, jakiś absurd. Dzielili się nagłą nienawiścią, i jak to określiła Ginny — Ty masz Malfoya, ja Zabiniego. Hermiona pokręciła głową, wypierając tą dziwną myśl z głowy. Niestety, nieudolnie. Ginny była jej bliska, może naciąganiem byłoby nazywać ją przyjaciółką, ale poza Ronem i Harrym, tylko przy Ginny mogła wylać swoje żale, poprosić o pomoc i nie czuć wstydu. Co prawda nie robiła tego za często, to Hermiona obierała rolę słuchacza, jednak… przyjaźń na tym polegała, że bywa w niej różnie. Czasami jedna osoba musiała więcej mówić, by poczuć się lepiej, a druga tylko milczeć.
— Panienko… zbłądziła panienka? — dosłyszała szczebiot na wysokości swojego biodra. Spuściła głowę, aby dostrzec duże oczka skrzatki. Hermionie przez chwilę zawiesił się głos, była zbyt wpatrzona w pomarszczoną twarz, by coś powiedzieć. Próbowała sobie przypomnieć, skąd ją zna… Aż naszło ją olśnienie.
— Mrużka! — wydyszała zdziwiona. Była służką w domu Crouchów, źle słynąca wśród skrzatów z tego, że ją zwolniono ze służby. Wyrzucona w czasie Mistrzostw Świata w quidditchu. Hermionie stanęła przed oczami skrzatka domowa, leżąca pijana pod kominkiem; do tego obrazu doszedł Zgredek, który ją doglądał i pilnował, aby nie spiła się na śmierć kremowym piwem… Mrużka, ta teraźniejsza, wydawała się jednakże całkiem trzeźwa, co Hermionie dodało otuchy. Udało jej się wyjść z tej traumy, a praca zmarłego Zgredka nie poszła na marne.
— Panienka mnie pamięta? — Jej oczy powiększyły się i w sekundę zaszkliły; Hermiona nie wiedziała, co powiedzieć, ale Mrużka starła dużą łzę z policzka i od razu ze zrozpaczonej, zamieniła się w niepewną. Cofnęła się na jeden krok. — Panience coś potrzeba?
— Mogłabym herbatę z cytryną?
— Może do tego ciasto cytrynowe? Dopiero upieczone, ale zdążyło wystygnąć, na pewno się panienka nie pochoruje… — mówiła szybko, przykładając sobie kościstą dłoń do ust, a do oczu znowu napłynęły jej łezki. Kiedy Hermiona pokiwała głową, Mrużka i skrzat stojący nieopodal pisnęli i wzięli się do pracy. Mrużka posmutniała, gdy tylko zobaczyła Hermionę w swojej kuchni, a ta nie wiedziała z jakiego powodu. Postanowiła skrzatkę zapytać, gdy wróci z herbatą i ciastem. W tym czasie usiadła przy jednym z ogromnych stołów, które miały być dokładną kopią tych w Wielkiej Sali (kiedy skrzaty kładły misy i wszystkie pyszności na czterech stołach, te od razu pojawiały się w Wielkiej Sali, gdy dyrektor za sprawą różdżki je przywoływał… pyszne czary).
— Panienko — mruknęła skrzatka, strzelając palcami, przez co przed Hermioną pojawiła się herbata i cytrynowe ciasto, pachnące bardzo orzeźwiająco. Mrużka nie spojrzała dziewczynie w oczy, a jedynie skinęła głową, gdy podziękowała; chciała już bez słowa odejść.
— Mrużko, zechciałabyś mi towarzyszyć? — zapytała, a kiedy skrzatka zaczęła się niezgrabnie wykręcać, zasłaniając tonom pracy w kuchni, a potem zmęczeniem, Hermiona uśmiechnęła się blado i zadała kolejne pytanie, czując ciężar kotłujący jej się w żołądku: — Nie lubisz mnie, Mrużko?
— Panienka głupoty mówi!… — Mrużka aż wzięła powietrze ze świstem, słysząc to pytanie.
— Dlaczego więc nie chcesz ze mną usiąść? Naprawdę masz tyle pracy?
Skrzatka zacisnęła usta, walcząc ze sobą bardzo wyraźnie; jej natura kazała powiedzieć prawdę, i chociaż Hermiona nie była jej panią, nie mogła skłamać. Wypaliła więc na jednym wydechu — Panienka mi przypomina tę noc, Mrużka panienkę bardzo lubi, ale jej obecność kojarzy się z… z dawnym panem-m. — Przerażona własnymi słowami i wspomnieniami, wybuchnęła płaczem i odbiegła od Hermiony, nie odwracając się za siebie. Kilka skrzatów spojrzało na Mrużkę ze współczuciem, albo z dezaprobatą, potem jednak wrócili do pracy: szorowali podłogę, inni teleportowali się do pokoi, aby utrzymać ogień w każdym kominku tego zamku albo po prostu posprzątać brudy czarodziei. Nikt nie poszedł za Mrużką, aby ją pocieszyć. Hermiona wpatrywała się w drzwi, za którymi skrzatka się ukryła, ale nie miała odwagi, aby ponownie się z nią zobaczyć, może jej widok tylko by pogorszył stan Mrużki. Myślała nad tym, aż herbata zdążyła wystygnąć, a ciasto stracić smak, chociaż może przy innych okolicznościach i uczuciach by się nim zachwycała.
Zastanowiła się, czy Mrużka nie cierpi teraz bardziej, niż wtedy gdy była całkowicie upita kremowym piwem. Do tego śmierć Zgredka, który był jej przyjacielem, a przynajmniej taką miała nadzieję — w końcu niewyobrażalnie jej pomógł. Pomógł się Mrużce odbić od dna. Kochany Zgredek, zapomniała już, jak Harry cicho rozpamiętywał jego śmierć, jak sam poszedł kopać jego grób, jak potem nigdy już nie poruszył tego tematu. Hermiona nigdy nie pytała, a Harry nigdy nie mówił; było dobrze, chociaż i cisza potrafiła być dołująca. Dlatego nie mogła w spokoju i śmiechu znosić posiłki w Wielkiej Sali. Wszystko wyglądało tak, jak dawniej, ale żadna siła jej nie wmówi, że Harry jest szczęśliwy, że Ginny nie przeżywa śmierci swojego brata, a Ron stał się na tyle spokojny, żeby się zakochać w Susan. Jak to się nazywało? Faza wyparcia? Żałoba była kapryśna, a jej przyjaciele potrafili udawać, że jest w porządku; kłamstwo powtarzane pięćdziesiąt razy staje się prawdą. Ale Hermiona zatrzymała się na liczbie czterdzieści dziewięć i za nic nie mogła ruszyć dalej.
Wszyscy żyli tym co tu i teraz, wypierali się na to, co było, a nie myśleli o tym co ma nadejść. Żyli z dnia na dzień. Hermiona nie potrafiła tak, musiała wszystko przeanalizować, przeżyć to, co ją wewnętrznie złamało… Ginny się o nią martwiła, bo była świadkiem jej sennych koszmarów. Ale co w tym złego, że przeżywa śmierć bliskich i odczuwa tęsknotę? Lepiej jest udawać uśmiech i mówić, że jest dobrze, jak robili wszyscy w Wielkiej-Sali-Bezgranicznego-Szczęścia? Wolała usiąść w kuchni, wypić w samotności herbatę i pomyśleć o wszystkim, łącznie z tym, czego mogła uniknąć; w tym Dracona Malfoya i dzisiejszego dnia:
Hermiona i Ginny szły w dziwnej ciszy, choć jedna i druga miała do powiedzenia bardzo wiele. Stosowniejsze było milczenie, ale niczym ono nie skutkowało; mimo to żadna nie przerwała rozmyślań. Pożegnały się jedynie później skinieniem głowy i sztucznym uśmiechem. Hermiona stanęła przed portretem mężczyzny na łodzi i zamaszystym ruchem różdżki, która kreśliła błękitne światło, otworzyła portret; mężczyzna zamachał do niej przyjaźnie i odpłynął, a ona weszła do ciemnego, oślizgłego korytarza, który zdążył stać się już dla niej monotonny. Wilgoć przestała jej przeszkadzać, przyzwyczaiła się do tego miejsca i nie musiała już nawet patrzeć pod nogi, znała niebezpiecznie wystające kamienie na pamięć, omijała je instynktownie. Dla ochrony rzuciła zaklęcie oświetlające, ale i bez tego dałaby sobie radę.
Szła szybko, a i tak w hangarze znalazła się dopiero po pięciu minutach. Od razu weszła do części, w której miała pracować razem z Teodorem Nottem. Jednak nie tylko on okazał się stać w tym miejscu; towarzyszył mu Malfoy. I o ile Hermiona nie byłaby zdziwiona, z pewnością weszłaby normalnie, ukazując swoje przybycie. Nie jednak obecność Malfoya ją zdziwiła, a bliżej jej nieznany z barwy śmiech swojego odwiecznego wroga. Śmiał się pod nosem, odwrócony do niej plecami. Miał splecione ręce na torsie, a na sobie, podobnie jak Teodor, czarną bluzę i tego samego koloru spodnie. Blond włosy były nieufryzowane, w nieładzie, ale też nie wyglądały tak źle jak w drugiej klasy, gdy przylizywał je żelem. Miał też szerokie barki i był jakiś wyższy. Hermiona pozostała z niewiadomym dla nikogo wyrazem twarzy, jednak dalej sztywna i nieruchoma, stojąca w tym samym miejscu nawet, gdy szczery śmiech, słyszany po raz pierwszy, ucichł na dobre. Teodor od początku zdawał sobie sprawę z jej obecności. Stał przodem do niej i Malfoya, chociaż przyjaciela miał w odległości metra, a jej pięciu. Teodor, gdy Malfoy się śmiał, tylko przelotnie spojrzał na Hermionę, nie wyjawił jej obecności blondynowi, ani nie zrobił nic, jak tylko uśmiechnął się pod nosem.
Hermiona miała zbyt ściśnięte gardło, by mówić, jednak nawet nie planowała żadnych konkretnych słów. Postanowiła dać o sobie znać, stawiając głośniejsze kroki; Malfoy obrócił się leniwie, ani trochę nie wyglądał na zmieszanego czy chociaż zainteresowanego. Najwyraźniej nie przeszło mu przez myśl, że Hermiona mogła słyszeć głos jego resztek ludzkiej natury. Z założonymi rękami na torsie, spojrzał znudzony na Granger. Teodor usunął się na bok, zajmując się reperacją podłogi kilka metrów dalej.
— Uznaj teraz moje słowa za rozkaz, prośbę… albo ostrzeżenie. Jest mi wszystko jedno — zaczęła, próbując z udawaną odwagą wpatrywać mu się w oczy. Były szare i zimne, a patrzenie w nie było jak spotkanie się wzrokiem z obcą osobą na ulicy. — Zajmiesz miejsce Susan, pracowała z Cornerem na drugim końcu hangaru. Idziesz głównym korytarzem, drugie wejście po lewej.
Wraz z tymi słowami, ruszyła w stronę Notta, chociaż nie miała w planach, aby się do niego odezwać słowem. Mieli tego dnia pracować wspólnie, oczywiście nie mieli wyboru, ale też nie ogłaszali swojego niezadowolenia głośno. Zanim jednak Hermiona zdążyła przejść metr, zatrzymał ją bezbarwny głos Malfoya, w niczym nie przypominający rześkiego, ludzkiego głosu sprzed dwóch minut.
— To, że teraz pójdę pracować, nie znaczy, że zamierzam wykonywać każdy twój kapryśny rozkaz, Granger, jasne?
— Jasne, selekcja naturalna, rozumiem — rzuciła, zanim nie ugryzła się w język. Mogła go po prostu zignorować! Ale nieee, po co, lepiej wdawać się w głupie kłótnie, które zresztą w jej obawach to Malfoy wywoływał, a nie ona.
Przez chwilę, w której zresztą oczekiwała wyzwisk, Malfoy się nie odezwał, a gdy się obróciła, trochę zmieszana tą ciszą za swoimi plecami, zetknęła się z widokiem zimnych oczu i zadartej, prawej brwi. Zjechał ją spojrzeniem od stóp do głów, i chociaż nie powiedział ani słowa, jego szydercze parsknięcie pod nosem było wymowniejsze. Spuścił luźno ręce wzdłuż ciała, uśmiechając się nienawistnie w jej stronę, aż w końcu odchodząc, co było dziwne, bo to do Malfoya zawsze musiało należeć ostatnie słowo. Prychnęła pod nosem i oboje odeszli do swoich stanowisk.
Malfoy chciał w niej zasiać niepewność albo odebrać pewność siebie, na pewno tym razem mu się to miało nie udać. Była zbyt rozgoryczona i samolubna, by dawać się zastraszać albo niszczyć od środka. Malfoy nie miał dostępu do jej wnętrza żadnym krzywdzącym słowem, lata minęły od początku ich nienawiści, teraz była zbyt zahartowana, by dać po sobie cokolwiek poznać. Jego ruchy i słowa w jakiś sposób bolały, ale nie przejmowała się swoim wrogiem dłużej niż kilka minut, potem wypychała z umysłu jego obecność.
Hermiona musiała tego dnia pracować z Teodorem Nottem. Mieli wspólnie używać zaklęć lewitujących, bo o ile wspaniale działały na szkolnych kufrach, to na tonowym głazie niekoniecznie, a przynajmniej nie pojedynczo.
ŁUUUP.
Okropny dźwięk dobiegł z końca hangaru, a ziemia zaczęła na sekundę czy dwie drżeć niepewnie pod stopami. Hermiona straciła skupienie, jej zaklęcie puściło głaz, Teodor z kropelkami potu na czole odłożył różdżką kamień na ziemię, jednak na końcu pękł on w niektórych miejscach. Ale nie tym się przejmowali w tamtym momencie, a minionym hałasem. Hermiona puściła się biegiem, a przez jej myśli zaczęła przelatywać krew; z której strony tym razem się polała? Luna? Corner? Chang? Alicja?... A może Malfoy? Słyszała Teodora tuż za sobą, truchtali głównym korytarzem. Chang i Alicja wyszły im naprzeciw, na szczęście.
— Co się stało? — zapytała Luna, która pojawiła się jakby znikąd. Hermiona zacisnęła usta i wymownie wzruszyła ramionami i pobiegła dalej. Teodor ją wyprzedził. Słyszała jednak już więcej par stóp za sobą.
— Corner i Malfoy? Co się stało? Merlinie… — Hermiona nie mogła się skupić od echa wypowiedzianych słów rozhisteryzowanej Chang. Luna milczała, a Alicja mówiła jeszcze głośniej, chcąc uciszyć Cho.
W końcu znaleźli się na końcu głównego korytarza, gdzie mieli pracować Corner i Malfoy. Teodor już stał w starej, drewnianej framudze, dawno zeżartej w połowie przez korniki. Wkrótce wzrokiem dostrzegła również Michaela i Malfoya. Nie było niczym dziwnym, że odetchnęła z ulgą; w końcu przecież jako tako Cornera znała i uznawała go za sympatycznego. To normalne, że się martwiła. Na widok Malfoya… nie poczuła niczego, żadnej ulgi czy żalu. Po prostu niezdefiniowane: nic.
— Co się stało? — wydyszała, nieprzyzwyczajona do biegania. Przeszła obok trójki chłopaków, do kulistego pomieszczenia, w którym kiedyś przechowywano łódki (te dla pierwszorocznych). Kamienie, wielkie i te mniejsze odłamki były porozrzucane po całej długości podłogi jak dywan. Hermiona chciała zrobić jeszcze kilka badawczych kroków, ale ktoś ją brutalnie przyciągnął z powrotem na korytarz.
— Skały spadły z sufitu — rzekł odkrywczo Corner, a Alicja i Chang zapowietrzyły się cicho, natomiast Luna podeszła bliżej miejsca zdarzenia, aby się przyjrzeć, oczywiście na bezpieczną odległość, żeby nic jej nie runęło na głowę, co prawie przytrafiło się Hermionie. Kilka kamieni spadło ponownie, dokładnie w tym samym miejscu, w którym wcześniej stała Hermiona. Granger wyszarpała się z miażdżącego uścisku Malfoya, zadzierając głowę i posyłając mu zabójcze spojrzenie, od którego jej oczy aż rozbłysły. Malfoy patrzył na nią bez cienia złości, co tylko mogło potęgować jej wściekłość; Teodor zaś przewrócił oczami, biorąc na moment funkcję nieobecnej myślami szefowej grupy.
— Chodźmy stąd — rzucił Nott na tyle władczo, by wszyscy skierowali się szybkim krokiem wgłąb głównego korytarza. Kiedy stanęli w holu, gdzie wcześniej pracowała Hermiona i Teodor, wszyscy zastygli, czekając na jakieś wytyczne. Wyczekujące spojrzenia spoczęły na Hermionie.
— Będę musiała to zgłosić McGonnagall — mruknęła pod nosem, odnotowując sobie w myślach, by to załatwić jeszcze dzisiaj. Zapadła między nimi niezręczna cisza, którą nieoczekiwanie przerwała Cho Chang.
— Ja stąd idę, nie będę czekać, aż mi coś spadnie na głowę.
— Ja bym ci radziła zostać… może jak coś ciężkiego ci spadnie na łeb, to w końcu zmądrzejesz — mruknęła Spinnet, ale Cho ją dosłyszała. Hermiona w tym czasie kalkulowała z Nottem odpowiednie zaklęcia, a Malfoy odszedł na przystań, która była otwartą przestrzenią na jeziorze. Pogoda tego dnia była wietrzna, Draco co jakiś czas przeczesywał zmierzwione włosy palcami.
— Coś ty powiedziała? — warknęła Chang, ale Alicja była już zbyt zajęta przyglądaniem się Malfoyowi z głodem w oczach, na krótki moment zapominając, że jest Gryfonką, a on głupim bęcwałem ze Slytherinu. Cho wykrzykiwała w jej stronę dalsze wąty co do jej osoby, jednak została przez każdego zignorowana. Luna usiadła na betonie, machając wesoło nogami nad taflą wody. A Cornera gdzieś wywiało.
— Dobra — powiedziała Hermiona po minutach przeznaczonych na rozmowie z Teodorem. — Uznałam… znaczy, uznaliśmy… że powinniśmy dla własnego bezpieczeństwa dzisiaj zrezygnować z dalszych renowacji. Ja zaraz pójdę do McGonnagall jej zgłosić, że…
— Ona wróci dopiero w nocy — rzuciła Luna, tym razem leżąc na betonowej podłodze i sięgając ręką do wody jeziora.
— To pójdę do niej w nocy. — Machnęła ręką. Potem poprosiła wszystkich o wyjście, ona miała obowiązek opuścić hangar jako ostatnia. Cho wyszła cała czerwona jako pierwsza, zaraz za nią Corner, Luna… Alicja jednak nie udała się do podziemnego korytarza, a w przeciwnym kierunku.
— Alicja! — krzyknęła za nią Hermiona. — Co…
Trochę się zdziwiła, gdy dziewczyna poszła pewnym siebie krokiem na pomost, gdzie aktualnie stał Malfoy. Alicja odezwała się do niego jako pierwsza, nawet w pewnym momencie zarzuciła włosami i uśmiechnęła się słodko w jego kierunku. Hermionę zemdliło i była szczęśliwa, że nie widzi twarzy swojego wroga…
— Myślałem, że gryfońska solidarność nie pozwoli jej się do niego zbliżyć. Zaskoczyła mnie — usłyszała za sobą znajomy głos Teodora, człowieka tajemniczego, pojawiającego się tak bezszelestnie znikąd, że podskoczyła lekko w miejscu. Stanął obok niej, wpatrując się we flirtującą parę.
— Ona po prostu… — burknęła pod nosem, nie wiedząc, jak usprawiedliwić swoją koleżankę. Koniec końców, wzruszyła ramionami; nie było żadnego wytłumaczenia na to dziwaczne zachowanie.
— Myślałem, że teraz Draco straci swoje wielbicielki. W końcu jest byłym śmierciożercą — zachichotał, ale w jego głosie było coś z satysfakcji. Hermiona przyjrzała mu się z lekkim zdziwieniem, uznała go za przyjaciela Dracona Malfoya. Nie był nim? — A przynajmniej nie spodziewałem się tego po którejś z Gryfonek.
— Ona skończyła Hogwart.
— Hogwart sam się skończył, Granger. Ale podział na role dalej jest aktualny, nie zapominaj o tym — sarknął, wymownie przenosząc wzrok z Malfoya i Alicji, wprost na nią. Jego twarz była nieodgadniona, a Hermiona musiała przyznać, że nie wiedziała o czym on mówi. Podział na role, podział na domy… sugerował, że przyjaźń między Ślizgonem a Gryfonem dalej jest nieodpowiednia? Doskonale się z nim zgadzała.
— Nigdy nie zapomniałam.
— Dobrze. — Kiwnął głową w zamyśleniu. — Idziesz podobno z Draco na sesję z psychiatrą. Razem.
— Nie twoja sprawa — warknęła. Dalej nie mogła się z tym faktem pogodzić, a tym bardziej nie załapała ochoty, by o czymś tak traumatycznym rozmawiać. Ona i Malfoy mieli się widzieć dwa razy w tygodniu na godzinnych sesjach! Raz, że zaczęła uchodzić za wariatkę, a dwa, że miała się dzielić tym szaleństwem z Malfoyem.
— Draco to mój przyjaciel…
— To z nim o tym rozmawiaj, a nie ze mną. — Odwróciła się na pięcie, by wyjść z hangaru, olewając całkowicie fakt, że jako przewodnicząca powinna wyjść jako ostatnia.
— Nie czuję przyjemności z rozmawiania z tobą, ale j a k b y… nie mam wyboru.
— I mówisz mi to, żebym ci współczuła? Jesteś śmieszny! — syknęła, odwracając się znowu w jego stronę. Stał z założonymi na torsie rękami, nieprzerwanie wpatrując się w nią z ukrywaną złością, zacisnął usta w wąską kreskę. Hermiona dostrzegła za jego plecami Malfoya i Alicję, którzy zaczęli schodzić z pomostu. Spinnet prawie biegła, nie miała zadowolonej miny. Minęła Hermionę i Teodora jak burza. Na nadejście Malfoya mieli kilka sekund, które Nott wykorzystał na swoją ostatnią kwestię:
— Nie chcę twojego współczucia, tylko informacji. I jestem ci w stanie za nie drogo zapłacić — ściszył głos.
— Nie potrzebuję pieniędzy…
— Zapłacić informacjami, Granger. Dość ciekawymi, jeśli miałbym być szczery. Np. dlaczego Zabini nagle zaczął dręczyć twoją rudą koleżankę…
W dokończeniu swoich słów przeszkodziło mu nadejście Malfoya. Hermiona od razu zrobiła w tył zwrot i weszła do podziemnego korytarza, który prowadził do wyjścia z hangaru, wprost do lochów. Słyszała za sobą kroki Notta i Malfoya, ale wraz z przyspieszeniem tempa, nie musiała wychodzić z hangaru w ich towarzystwie.
Nie myślała nawet nad rozmowę z Nottem, była ona bowiem tak idiotyczna, że Hermiona nie miała się nad czym zastanawiać. Nie miała żadnych informacji o Malfoyu, a handel tymi rzekomymi całkowicie ją nie interesował.
Dochodziła godzina trzynasta. Hermiona miały przed sobą cały dzień nicnierobienia; nie mogła się dołączyć do żadnej budowlanej grupy bez konsultacji z McGonnagall, która miała wrócić dopiero późną nocą. Tym samym nie mogła również zgłosić problem, w którym sufit zwalał się jej na głowę: pozostało Hermionie znaleźć sobie zajęcie, a z tym miała ogromny problem — biblioteka pozostawała nieczynna.
Musiała przez cały dzień zająć myśli tym, co ją bardzo martwiło: stworzyć plan, który pomoże jej znaleźć rodziców i przywrócić im pamięć. Postanowiła przy okazji poprosić McGonnagall o zgodę na wyjazd w ten weekend i załatwić tą sprawę z sufitem… Zapowiadało się bardzo niemiłe popołudnie rozmyślań i wyobrażania sobie różnych scenariuszy nadchodzących poszukiwań w Australii. Miała również nadzieję, że będzie w stanie przesunąć sesję z Malfoyem i Extance, która miała się wydarzyć w sobotę; chciała to przenieść na najbardziej odleglejszy termin. Dwie godziny w tygodniu z Malfoyem… Jak taka wizyta u psychologa miała jej pomóc wyjść z rzekomej depresji, skoro na samą myśl dostawała dreszczy? Trudno było sobie to wyobrazić, jednak raz w swoim życiu myśl o spędzeniu czasu z Malfoyem nie była dla niej taka straszna w obliczu myśli, które zaczęły kreować ją na sierotę.
*
Rozdział długaśny, bo ma aż dziesięć stron. Jak na moje standardy to wiele, więc proszę to docenić i uśmiechnąć się do komputera, czyli do mnie. Jestem wściekła i smutna, więc to na pewno mnie uleczy.
Oooo a więc po to Hermi chce opuścić Hogwart . . . Mogłam się domyślić że to coś związanego z jej rodzicami. No ale każdy powód byłby lepszy niż dwie godziny z Malfoy'em i panią psycholog *kiwa poważnie głową*
OdpowiedzUsuńTa kobieta jest jakaś dziwna. Strasznie mi przypomina moją panią psycholog.
Brrr nigdy więcej. Jeszcze będę miała koszmary.
Serdecznie pozdrawiam i dużo weny życzę.
Do następnego :D
Wyobrażacie sobie spędzić dwie bite godziny ze swoim wrogiem u psychologa? Absurd! Prędzej bym chyba sobie wydrapała oczy!
UsuńA jaka jest twoja pani psycholog? Daj mi że trochę inspiracji! :D
Pozdrawiam i do następnego! :)
Smutne zakończenie, ale wierzę, że będzie ok .-. E tam, dwie godziny z Malfoyem. Pod koniec opowiadania nie będzie tak narzekać *mam nadzieję*. No, ale czemu przystawia się do niego jakaś Alicja? No czemu? Ale wygląda na to, że poszło średnio po jej planie, to dobrze. No i Hermiona się martwiła, a pierwszy dzień z Draco nie był taki zły. Nie licząc tego, że niebo prawie spadło im na głowy. I jakież to informacje są tak potrzebne Teodorowi i co on wie o Ginny i Blaisie? Uśmiecham się bardzo, oby następny też był taki długi! Mała, nie smuć się, co się stało :(
OdpowiedzUsuńWeny, czasu, snu!
B.
Zakończenie troszkę smutne tylko. :)
UsuńHaha, zobaczymy, czy pod koniec opowiadania będzie miała jakieś obiekcje co do obecności Malfoya. Może będzie miała jeszcze większy wstręt… a może nie. Ogólnie mam bardzo długą koncepcje na to opowiadanie. Bardzo długą, jest tyle wątków do przedstawienia - a jeszcze przed nami tom drugi i trzeci, gdzie ja jeszcze nie jestem w 1/3 tomu pierwszego. M a s a k r a. (:
Już się nie smucę, ale miałam taką chwilę dziwną. No, ale to tylko chwila, jest dobrze, jutro też będzie i generalnie życie to piękność świata i karuzela śmiechu. Pozdrawiam i polecam, Salvio Hexia.
Im dłużej, tym lepiej, Moda na Salvio i te sprawy!
UsuńModa na Salvio to jednak powojenna, i te sprawy. :D
UsuńPo przeczytaniu ostatniego akapitu byłam przekonana, że cały rozdział będzie przedstawiony w znacznie ciemniejszych barwach. Mimo że lubuję się w dramatycznych sytuacjach i jak najbardziej cięzkich rozmyślaniach, miło mi widzieć, że nie wszystko kręci się tutaj wokół śmierci, wojny i żałoby. Są mlodymi ludźmi - myślę, że każdy z nich na swój sposób pragnie odreagować traumy. Ja, na przykład, niekoniecznie robiłabym to w formie prób uwiedzenia byłego śmierciożercy. Członka organizacji, która stoi za źródłem przeszłych, a także obecnych problemów czarodziejskiego świata. Może i został uniewinniony, jednak cóż... niesmak pozostaje.
OdpowiedzUsuńZnacznie bardziej podoba mi się to, jak przestawiasz teraz Malfoya. Hermionie również nie mam nic do zarzucenia - gardzi propozycją Notta(choć myślę, że już niedlugo zmieni zdanie) i całokształt jej postaci wypada pozytywnie.
Nie dajesz zapomnieć o swojej słabości do blinny, z tego, co widzę. Ciekawe czy moje przypuszczenia okażą się słuszne.
Swoją drogą, gdy dziś zorientowałam się, że opublikowałaś już szósty rozdział nagle zaczęłam Ci zazdrościć. Matko, mi napisanie sześciu zajęło pół roku! Ach, gdybym była w posiadaniu takiej motywacji, już od dawna miałabym za sobą epilog CE... Cóż, los nie jest tak miłosierny.
Pozdrawiam!
Lyd
(Matko, przez caly czas pisania komentarza po karku chodził mi pająk, a ja dopiero teraz go zdjęłam. Myślalam, że to włosy... Głupia!, ja nie mam przecież tak długich włosów!)
Kiedy zobaczyłam tak długi komentarz, to od razu wzięłam laptopa na kolana, położyłam się i zabrałam za lekturę (dzisiaj skończyłam omawiać Króla Edypa, więc mogę użyć słowa 'lektura' bez większego zgorszenia).
UsuńCieszę się, że właśnie tak przedstawiłam tę sytuację Alicji, która nie jest złą osobą, chociaż co rusz szuka powodów do kłótni (np. z Cho Chang), ale też pewnie miała skok adrenaliny, gdy podchodziła do Malfoya, w końcu nie powinna tego robić, był śmierciożercą, i tak dalej. Jak pisałaś, każdy odreagowuje traumę inaczej.
Oo, bardziej podoba Ci się taki Malfoy? Ale mi miło. Mimo że nie jest idealnie, to cieszę się, że jakoś to w miarę wygląda.
A co do Notta i Hermiony… hyhy, zostawmy to na razie. I blinny też zostawmy, po prostu, chociaż nie mówię, że jakiekolwiek blinny zaistnieje, bo to trochę… skomplikowane.
Zazdrościć? Nie przesadzajmy, ja dopiero ,,zaczynam" pisać jakoś w miarę przyzwoicie. Kiedy pisałam powojenną, marnej jakości, wychodziło t e g o więcej niż teraz. Wraz ze zdolnościami, napisana ilość tekstu spada. Przynajmniej takie są moje psychologiczne obserwacje . (ta kropka wiele wyjaśnia, ja wiem).
Do następnego! xx
Gdybym miała pająka na karku… proszę, bez takich historii. Mam taki sam stosunek do pająków co Ron. (Swoją drogą, ja już się gubię w wyglądzie twoich włosów, są teraz brązowe, blond czy może ultramarynowe?).
U l t r a m a r y n o w e. Dziwaczne słowo.
Nott wydaje się mi (jak na razie) najbardziej przystępną osobą z całego opowiadania. Chętnie dowiedziałabym się o nim więcej i może przez wzgląd na Powojenną cały czas doszukuję się między nim a Hermioną zalążków przyjaźni. Jak on odreagowuje? Śledzi tajne schadzki Ginny i Blaise'a? :D
UsuńJa, na przykład, gdy pisałam pierwsze opowiadania, nie przekraczałam kilku stron w Wordzie, a i jakość wcale nie zwalała z nóg. Gdzie tu logika? :D Wygląda na to, że mogę pisać i kiepsko, i dobrze, i długo, i krótko.
Już niedługo mają być białe... Ultramarynę zostawię na inną okazję :)
No widzisz! A do Notta najmniej się przykładałam. To jest tak samo jak z gotowaniem, im bardziej robisz jakąś postać na odwal, a skupiasz się na innej, tym wychodzi ona lepiej. Ech. (Napisałam bezsensu, ale mam nadzieję, że zrozumiesz).
UsuńCholera, moja teoria się nie sprawdziła. Przynajmniej nie u Ciebie, bo u mnie to… no jednak. Jak w dwa tygodnie napisałam pięćdziesiąt rozdziałów powojennej… Boże, jakie piękne czasy. :') Ale wracając do Ciebie, to pisz długo te rozdziały, masz czasu tyle, ile trzeba, żeby stworzyć aktualnie tak miłe teksty. (Tęsknie za twoim Malfoyem… i Blaisem… i Ginny… Ja dalej pamiętam naszą rozmowę o uśmiercaniu bohaterów, dalej Ci nie wybaczyłam, żeby nie było niedomówień!).
Białe? Naprawdę? Czekam na zdjęcia, bo z ostatniej wizyty u fryzjera się nie doczekałam, cholero jedna. Ale mi też zawsze się podobały białe/siwe… :(
😍 Bardzo fajny. Mam nadzieję, że Miona skorzysta z propozycji Notta. Tylko po co jemu takie informacje? Już sobie wyobrażam tą wizytę. Sarkazm za sarkazmem, riposta za ripostą, kilka stłuczonych wazonów i brak porozumienia 😂
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam.
PS Na telefonie, gdy wchodzę w Spis Treści nie ma tam rozdziału VI.Znalazłam go na stronie głównej.
Nie mam zielonego pojęcia, jak mi wyjdzie pierwsza wizyta, na pewno będę się dobrze bawić przy pisaniu! Też pozdrawiam, do następnego. (:
UsuńPS Zakładka zaktualizowana.