7. Blaise Wykorzystany Zabini.

Chciałam tylko uprzedzić wrażliwych, że rozdział jest dziwny. Trochę alkoholu, przekleństw, jakby-prostytutek; generalnie rozdział o weekendzie bohaterów. Buźka!


Malfoy wszedł do sypialni Zabiniego bez uprzedzenia, ani wcześniejszych zapowiedzi; taki był nieznośny zwyczaj Dracona, ale właściciel pokoju zdążył się przez wiele lata do tego przyzwyczaić. Draco Malfoy i pukanie do drzwi, oksymoron. Blaise jednakże przyzwyczajony, przechodząc przez ten wieloletni staż w przyjaźni, zignorował jego przybycie, przerzucając leniwie pożółkłe strony podręcznika od transmutacji. Malfoy nadymał policzki i wypuścił powietrze z charakterystycznym świstem. Jednak to, co go trapiło wewnątrz, nie było widoczne po minie ani tym bardziej oczach, a i Blaise nie zamierzał bawić się w pytania o jego samopoczucie.
— Nie często chcę twojej pomocy — powiedział Draco tytułem wstępu. Blaise, chociaż momentalnie zainteresowany i z rosnącym rozbawieniem, spojrzał z uniesioną prawą brwią na Malfoya; ten siedział i gapił się w sufit, jakby czekał na jego odpowiedź. Zabini odłożył książkę i nonszalancko założył nogi na stolik.
— Ale ty, kurwa, nigdy nie chcesz mojej pomocy — sprostował.
Malfoy machnął ręką, jakby ten szczegół nie był wcale najistotniejszy w jego ogromnym problemie.
— Musisz mnie zabić — powiedział blondyn z kamienną miną. Zabini roześmiał się gardłowo, nie bardzo wierząc w jego dobre intencje. Przyjrzał mu się uważniej, mając nadzieję, że wyłapie w jego twarzy żart albo chociaż ten malfoyowski, denerwujący uśmieszek. Ale Draco patrzył na niego, jakby czekając, aż Blaise powie: dobra! Czemu nie? Jesteś tego wart, by mnie zamknęli w Azkabanie, przyjacielu. Po kilku sekundach, które były u blondyna wyjątkowo poważnymi, Blaise zrozumiał, że to nie był żart, chociaż słowa na tyle udane, by go rozbawić.
— Jesteś zbyt wielkim dupkiem, żeby zrobić taką przysługę dla świata — odparł w końcu Zabini, uznając tą odpowiedź za najbardziej życiową. Draco oderwał wzrok od Blaise'a i spojrzał się w najbliższą ścianę ze znudzeniem, ale bardzo możliwe, że to nie ścianę miał przed oczami, a inne, wyjątkowo problematyczne wydarzenie. Trawił słowa Zabiniego w zadumie. W ostateczności mruknął coś pod nosem, co miało być krótkim przyznaniem racji.
Blaise popełnił w końcu błąd, przerywając strute milczenie Dracona; błąd ten był stały, bo otoczony ciekawością Zabiniego, a odpierane małomównością i skrytością Malfoya.
— Ja pierdole… nie mów, że chodzi o szlamę.
Nie dostał żadnej odpowiedzi, bo Malfoy go nie usłyszał, pochłonięty własną osobą, albo po prostu zignorował, co było równie prawdopodobne. Blaise spojrzał w swój srebrny zegarek i chociaż to nie była jego sprawa, zapytał:
— Naprawdę mnie to jebie, ale czy nie powinieneś być teraz w wariatkowie?
Było już pięć minut po dwunastej, sobota. Przez wywieszoną listę w pokoju wspólnym Slytherinu Blaise dowiedział się, że Draco ma mieć dzisiaj pierwszą sesję z Granger. Może i by go to bawiło, ale on też został powołany do dalszych spotkań z tą babą o czerwonych ustach, które mu się kojarzyły z tymi urzekającymi paniami pod latarnią. Nie lubił jej odkąd wypowiedziała pierwsze słowo, Granger miała taki sam, wszechwiedzący ton. Były podobne. Oczywiście nie z wyglądu, bo pani psycholog była przemądrzała i ładna, a Granger… ta szopa na głowie pasowała do jej wizerunku nieznośnej kujonki.
— Granger odwołała — odparł jakoś dziwnie. Blaise, nie łudząc się, że Draco nagle polubił szlamy, powiedział pierwsze, co ślina mu przyniosła na język.
— Pieprzysz, jakby ta sytuacja ci nie pasowała.
— Jasne.
— To jest szlama i w dodatku pierdolnięta na mózg Gryfonka, jeszcze jako zajebisty bonus — ma na imię GRANGER.
— Obojętne mi to.
— Zachowujesz się, kurwa, jakbyś przegrał…
— Przegraliśmy. Wszyscy. Nawet Granger. — Blaise jego słów nie umiał inaczej zinterpretować: to był po prostu kac moralny. Nigdy nie wiedział, co siedzi w tym tlenionym łbie, ale żeby się przejmować… właściwie czym Draco się przejmował? Blaise nie potrafił tego zdefiniować. Wyglądał na przybitego, a potem zaczął coś gadać o Granger, i o tej, co leczy wariatów. Zabini był inteligentny, wulgarny, ale dalej miał głowę na karku; ciekawe, czy Draco gdzieś swoją po drodze zgubił.
— To, ekhem… idziemy się najebać?
Skoro Malfoy nie chciał nic mówić, co mieli tak siedzieć. Cisza po pijanemu nie jest taka nudna. Blaise już widział przed oczami wioskę Hogsmeade… może nawet spotka jakąś sympatyczną koleżankę, która zadowoli go na kilka chwil. Chociaż było dopiero południe, najprawdopodobniej skończy na dziwnych wyobrażeniach, a nie czynach.

*

— Gotowy? — wyszczerzyła się do Harry'ego i wzięła swoją miotłę, jak dzielny rycerz miecz, na ramię. W luźnej rozmowie o ich ulubionym sporcie, przespacerowali się błoniami, by dotrzeć na odbudowany stadion. Jednak to nie była od samego początku sielankowa atmosfera między nimi. Mogli rozmawiać, czasami chichotać pod nosem… ale kiedy spotykali się za każdym razem wzrokiem, coś w niej zamierało; z mniejszą mocą niż mogła to kiedyś odczuć. Każde spojrzenie było coraz mniej intensywne. Piękne, zielone oczy były jej drogie, zawsze się czuła jak jedenastolatka, kiedy miała na niego spojrzeń. Chłopca, który pierwszy ukradł jej coś ważnego bez jakichkolwiek starań.
— Ścigamy się? — zaproponowała zadziornie. Harry pogroził jej palcem.
— Uważaj sobie. — Zaśmiał się. — Ze mną nie wygrasz.
— Ach, tak? Chcesz się założyć?
— Zgoda — rzekł od razu. — O co?
— O jedno życzenie. Dowolne i bez ograniczeń — powiedziała to tak sugestywnie, że Harry zarumienił się (dziwny widok). Ona zapewne też. Bez słowa wsiedli na miotły, nie podając sobie ówcześnie ręki jako pieczęci zakładu. Ustalili tylko, że kto pierwszy złapie znicza, wygrywa.
Wypuścili złotą kulkę, która poszybowała i zniknęła im z oczu. Harry i Ginny krążyli bardzo blisko siebie, na wszelki wypadek, gdyby rywal jako pierwszy zauważył znicza. Niewiele się wtedy odzywali, zbyt zajęci myślą o wygranej. Tylko co Ginny zrobiłaby z jednym życzeniem u Harry'ego...
W jej przekonaniu dobrze się bawili. Zaprosiła go na ich kolejną randkę, latali na miotłach, robili to, co oboje kochali. Chciała, by to ich przybliżyło. Ale Ginny nawet nie miała pewności, czy Harry wie, że są na randce, co wprawiało ją w zażenowanie. On ukradł jej coś ważnego! Bynajmniej nie pragnęła tego z powrotem. Ale kiedyś, kiedy on był obok, czuła się pełna. Pamiętała wszystkie ich pocałunki, dalej namiętne we wspomnieniach; nie było ich tak wiele, więc musiała je szczegółowo pamiętać. Rozpamiętywała je często, choć nie każdego dnia, tęskniąc delikatnie za czasami, gdy te wspomnienia wystarczyły. Chciała czegoś więcej, niż jedna randka na miotłach, jeden skradziony pocałunek w noc ostatecznej wojny. Od czasu największego wybuchu ich uczucia minęły dwa tygodnie. Zaczęła myśleć, że to nie był wybuch miłości, a adrenaliny, pomieszanej ze strachem. Myślała tylko obsesyjnie o Harrym, o nich… w międzyczasie płakała po nocach za Fredem, ale to nie było ważne. Nie czuła, że odszedł, on dalej był, tylko długo pracował w swoim sklepie z Georgem… pewnie wymyślił nowy wynalazek, który miał pomóc uczniom w szkolnym życiu.
— Złapałem! Tuż przed twoim nosem, Ginny! — Triumfalnym okrzykom nie było końca, robił spirale i śmiał się w głos, gdy Ginny dalej siedziała na miotle, nie poruszając się o cal. Fred, Fred… Harry?… Nimfadora i te liczne kolacje w siedzibie Zakonu, gdy Dora zmieniała swój nos na świński, by ją rozśmieszyć… Ginny próbowała to zatrzymać, ale zawór wspomnień pękł zbyt nagle. — Ginny?
Nie poczuła chwili, w której jej miotła została pokierowana ręką Harry'ego na ziemię. Miała grunt pod stopami i zielone oczy przed twarzą. Piękne oczy… tęskniłam kiedyś za takimi
— Ginny? Co… — Harry wyglądał na zlęknionego. Wziął jej twarz w dłonie, co nie przyprawiło jej ani jego o palpitacje serca. Zadrżały jej usta z tego odkrycia jeszcze mocniej niż klatka piersiowa.
— Fred nie żyje… Lupin, Tonks, o Boże…
Znalazła się w jego ramionach, przycisnął ją do swojej piersi. Z ust Ginny wychodził nierówny, hałaśliwy oddech, jak przy długim biegu czy treningu. Czekoladowe oczy wychodziły z orbit, a jedyną rzeczą, na jaką teraz Ginny miała ochotę, to odepchnąć Harry'ego od siebie. Nie chciała go obok. Przynajmniej nie w tej chwili.
Może gdybym weszła do Wielkiej Sali wcześniej, może Fred by przeżył, może to tak naprawdę moja wina? Fred nie żyje, nie zabiłam go, ale czy zrobiłam wszystko, aby mu pomóc?
— Puść mnie. — Odsunęła się i rzuciła wszystko. Idąc przed siebie. Nie reagowała na nawoływania, ani na własną miotłę, którą pozostawiła samą na trawie jak niewierna przyjaciółka. Potem po nią nie wróciła, bo była niewierną przyjaciółką tak samo, jak zdrajcą czy winowajcą.


*

Malfoy i Zabini nie byli mile widziani w Trzech Miotłach jak za dawnych lat, gdy jeszcze nie odpowiadali za własną beztroskę. Nie musieli mówić tego na głos, tylko w ciszy przeszli drogę do Świńskiego Łba — nieestetycznego miejsca. Niegodnego chyba dla dwóch arystokratów. Jednakże weszli do środka bez ani jednego skrzywienia, jakby poczuli się z wejścia komfortowo. Może i tak było, tutaj nikt nie patrzył na nich krzywo, nie było szeptów. Był alkohol i szemrani czarodziejowie, ale tak, jak Malfoy i Zabini, każdy był zajęty sobą; pił w samotności, a czasami milczącym towarzystwie załatwiał interesy. W Trzech Miotłach panował gwar, śmiech i rozluźnienie, gdyby Draco tak po prostu wszedł do pubu, miałby opór pić piwo z kufla, obawiając się, czy kelnerka nie wlała mu czegoś toksycznego.
— Zamierzam dzisiaj kogoś zaliczyć.
— Może barmana? — zakpił Draco. Blaise przyjrzał się facetowi z zagadkową miną, Malfoy zdążył zamówić dwie szklanki i całą butelkę Ognistej Whisky, której nie widział na oczy od tak dawna; nie było okazji do świętowania.
— Nie jest w moim typie — odparł i rzucił na dziwnie wyglądające szklanki zaklęcie czyszczące. Wypili po jednym kieliszku. Blaise spojrzał na Dracona, który jak zwykle otaczając się milczeniem i nijakim uczuciem, obracał między palcami różdżkę. — Wiesz, że ja tu jestem, stary? 
— Niestety.
Blaise z godnością zignorował ten komentarz.
— Do kurwy, dlaczego cię gryzie, że szlama odwołała wasze towarzyskie spotkanie? — zapytał, po czym roześmiał się. — Zabrzmiało jakby Granger była… Och, Salazarze. Wyobraziłem sobie Granger w skórzanym wdzianku.
— Jesteś idiotą.
— Może. Ale ten widok wcale mi nie wypalił oczu — mruknął pod nosem cicho, lecz Draco to usłyszał. Spojrzał na niego jak na ostatniego kretyna i nalał sobie porządnie whisky, by wytrzymać to uciążliwe towarzystwo i wizję Granger jako… to niesmaczne. Zdecydowanie na tym powinien poprzestać swoją myśl; Blaise zdążył już wykląć cały świat, co lubił robić po pierwszej szklance. A i robił to nawet bez alkoholu. Blaise i wulgaryzmy zawsze byli wiernymi kompanami, nawet najlepsza interwencja jego matki nie skutkowała. Draco niezbyt dobrze pamiętał, od kiedy mu się to wzięło. Od początku wojny zaczął kląć jak szewc? Całkiem prawdopodobne i dość wytłumaczalne.
— Jeszcze jeden dzień w grupie Pottera, a rzucę w siebie Cruciatusa. Skończony debil… Jeszcze żeby faktycznie, kurwa, był taki wyjątkowy. Mogę wyliczyć milion rzeczy, których mu brakuje… Po pierwsze? Jaj. Stary… Kiedy ta ruda małpa go podrywa, rzygać mi się chce na widok jego rumieńców.
— Ruda małpa? — rzucił Draco od niechcenia, udając choć trochę, że słucha głębokich wywodów swojego kompana od alkoholu.
— Weasley.
— Łasica podrywa Pottera? Zawsze wiedziałem, że to geje — dodał bez wzruszenia, dopijając swoją szklankę do końca. Zawartość butelki whisky zdążyła w jednej trzeciej zniknąć; magia.
— Mówię o jego siostrze(?).
— Przecież wiem… ale i tak uważam, że to geje… — Zamyślona mina Dracona mówiła sama za siebie. Blaise skrzywił się, wyrażając swoją dezaprobatę tym pomysłem i najwyraźniej wyobrażeniem sobie Pottera i Weasleya razem. Pokręcił głową, by zatrzymać te, dość straszne, wizje alternatywnego świata. — A co masz do związku Pottera z rudą małpą?
— A ty co masz do tego, że Granger odwołała spotkanie?
— To samo co ty do jej skórzanego wdzianka.
— Niesmaczne podniecenie?
Jednak Draco nie zamierzał mu odpowiadać na to pytanie, zmierzył go morderczym wzrokiem, co miało być dostatecznym zaprzeczeniem na taki pomysł. Nie ucieszył się na myśl, że ma przebywać z Granger w jednym pomieszczeniu i z nią rozmawiać; będzie się starał tego unikać jak ognia, jak Gryfon tchórzostwa i jak on Azkabanu. Jednakże widział minę Extance, gdy ta dowiedziała się o odwołanej sesji — bynajmniej nie zamierzała im tych godzin odpuścić. Draco wcale by się nie zdziwił, gdyby przełożyła to na następny tydzień, i zamiast dwóch godzin, mieliby cztery we własnym niechcianym, toksycznym, nudnym, znienawidzonym… O czym to on myślał? Ach, Granger. Musiała wyjechać… A co go obchodziło, że ona się wynieść na weekend?
— Ja pierdole — powiedział Blaise. Draco uznał, że to za  adekwatne podsumowanie do ich rozmowy. Jednakże Zabini wyraźnie się na coś patrzył, jakby zobaczył skrzyżowanie hipogryfa z łasicą… czy coś w tym rodzaju. Kiedy Draco obrócił się w stronę baru, okazało się, że niewiele się pomylił. Te rude włosy widział w swoich najgorszych koszmarach. Bardziej to dotyczyło przydupasa Pottera, a nie jego dziewczyny, ale rude włosy to rude włosy, a ich właścicielka siedziała pijana przy ladzie; z głową opartą na rękach. Chyba spała.
— Najebała się — zaśmiał się Blaise, sarkastycznie wyginając usta w dziwnym, a nawet lekko niepokojącym, zadowoleniu.
— I co? — Draco wzruszył ramionami, bo stan dziewczyny, po pierwsze — niewiele miał z nim wspólnego, a po drugie — nie lubił jej; przynajmniej nie na tyle, by iść ją wyśmiać. Zresztą!, miał whisky, naprawdę nic innego mu do szczęścia nie brakowało. Czuł już pierwsze skutki alkoholu, więc czy mogło być lepiej? Tak, mogło. Blaise sobie poszedł, więc Draco mógł zostać we własnym świecie… ale był też ciekawy, dlatego obrócił się za przyjacielem, który podszedł do zalanej w trupa dziewczyny. Nie słyszał jak rozmawiają, nie widział też twarzy rudej małpy. Blaise wyraźnie był zadowolony, ale w ten ślizgoński sposób, czyli niekorzystny dla Weasley.
Draco, po sekundach obserwacji, wrócił do własnej szklanki, tracąc zainteresowanie Blaisem i dziwnym widokiem pijanej Weasley. Miał własne problemy, za które właśnie miał zamiar wypić do samego dna. Jego pierwszy i najważniejszy problem to kończąca się whisky.
— Sorry, stary, ale idę zaliczać. — Blaise wrócił do stolika po kurtkę. Biła od niego nie tylko satysfakcja, ale i coś, czego Draco nigdy u niego nie widział, nawet po i przed wielką bitwą; skupienia. Blaise nie był typem, którego coś wzrusza, który zachowuje powagę. (Na pogrzebie matki Dracona stał w jednej dłoni trzymając butelkę czystej wódki, a w drugiej papierosa. Malfoyowi to nie przeszkadzało, właściwie podczas pogrzebu niewiele go obchodziło, co się wokoło dzieje. Nieliczni ci, którzy przyszli na pogrzeb, patrzyli na Zabiniego bykiem, Draco się o tym dowiedział następnego dnia po kameralnej ceremonii).
— Zamierzasz zaliczyć rudą małpę? — Draco uniósł prawą brew, nie bardzo wierząc w jego intencje. Zabini uśmiechnął się pod nosem paskudnie i przeniósł wzrok na kogoś za plecami Malfoya; ten nawet domyślał się na kogo patrzy.
— Dokładnie.
— Ale ona jest pijana. 
— Dlatego się zgodzi. 
— Ale ona ma na nazwisko Weasley. 
— To pijana laska, którą chcę przelecieć — wzruszył jedynie ramionami, w dalszym skupieniu obserwując Ginny.
— To nie jest pijana laska — poprawił go, a gdy Blaise w niezrozumieniu przeniósł spojrzenie na Malfoya, ten dodał: — To pijana Gryfonka.
— Wiem. Ale dla mnie to to samo.
— Od kiedy? — zakpił.
— Odkąd przegraliśmy, wszyscy — Blaise wypomniał jego słowa, lecz nie zrobił tego, by go rozśmieszyć albo być złośliwym. Powiedział to wyjątkowo poważnie, aby Draco zrozumiał. Lecz widząc tylko rosnące znudzenie na twarzy swojego przyjaciela, założył skórzaną kurtkę i odszedł od stolika. Dalszych kroków Blaise’a Draco mógł się tylko domyślać. Nie odwrócił się za nim. I choć Blaise chciał, żeby Draco zrozumiał, ten był oporny; nie na wiedzę, ale na przyjęcie jej. Do tego Draco potrzebował alkoholu; nie radził sobie z zaakceptowaniem zmian, które działy się nie tylko wokół niego, ale i w nim. Minęły zaledwie dwa tygodnie od bitwy, od śmierci, a poprzednie wartości zostały nawet niezniekształcone, ale w całości zastąpione. A Blaise, chociaż wyjątkowo wulgarny i na pozór prostolinijny, nie tracił sił na wyparcie. Zostawił swojego przyjaciela (bo tak właśnie o nim myślał) i wyszedł z baru, podtrzymując pijaną Ginny Weasley. Droga z Hogsmeade spacerem zwykle zajmowała mu piętnaście minut, jednak mając delikatny balast u boku, stracił prawie półgodziny.
Trafił idealnie w porę obiadu, więc mógł przejść z Weasley bez zbędnych spojrzeń; chociaż niewiele by go one obeszły, musiał brać pod uwagę fakt, że ruda małpa nie będzie do końca życia pijana. Kiedy wytrzeźwieje, a potem otrząśnie się z bardzo długiego kaca, będzie musiał usłyszeć wiele słów, które bardzo bardzo bardzo zranią jego serce. Jednak zawsze był niewzruszony, więc nie odprowadził koleżanki do jej sypialni, tylko swojej, iście ślizgońskiej.
— Chcę cię — usłyszał jej pomruk, chociaż przez znaczną różnicę wzrostu, prawie mu on umknął. Uśmiechnął się dość zwyczajnie i nie odpowiedział. Spojrzał tylko w dół, widząc jej brązowe oczy i momentalnie poczuł pożądanie, wielkie i dziwne, które zaczęło mu powoli odbierać rozum. Naprawdę ją przywlókł do swojej sypialni, by zrobić coś tak głupiego? Zamiast dalej pić z kumplem… Westchnął ciężko, lecz uwieszona na nim dziewczyna nie dała o sobie zapomnieć. Poprowadził ją do łóżka.
— Znowu tu jestem… nie zmieniłeś jeszcze pościeli?
Parsknął pod nosem. Dziewczyna chwiejnie stanęła na nogi i chcąc usiąść… potknęła się najprawdopodobniej o własną nogę i spadła na miękką pościel. Jej głos został przytłumiony przez pościel.
— Ładnie tu pachnie. Tak tobą troszkę.
— Przyniosę ci coś do spania — warknął pod nosem. Ta dziewczyna… Ładnie pachnie. Tak tobą trochę… Naprawdę? Podszedł do łazienki, gdzie trzymał jakieś swoje koszulki. Jedna miała stać się piżamą rudej, wrednej małpy; przezywał ją w myślach z ogromną lubością. Nie analizował dlaczego był na nią zły; tak po prostu się stało. Przejrzał swoją szafę i z początku wybrał swoją najstarszą, najbrzydszą koszulkę. Skrócił ją nawet zaklęciem i miał już wyjść z łazienki, rzucić ją w twarz dziewczyny, ale…
Zawrócił.
Był zły na siebie, kiedy wziął czyste, świeże ubranie i podał jej do ręki. Dziewczyna przyglądała się mgliście koszuli przez kilka sekund.
— Załóż — polecił.
— Zabini… chcę ciebie. Nie twoje łóżkoooo… — ziewnęła, szeroko otwierając usta. Po kilku chwilach dyskusji, a nawet szarpaniny, Ginny w końcu uległa mu.
— Przyprowadziłeś mnie tu, żeby się mną zająć? — zapytała z niedowierzaniem. Zabini zacisnął usta i zostawił to pytanie bez komentarza. W odpowiedź sam nie mógł uwierzyć, więc wolał przemilczeć cały absurd sytuacji. — Odwróć się.
— Widziałem cię już nago — zakpił, ale skapitulował, kiedy siedziała w bezruchu przez minutę, jasno dając do zrozumienia, że nie przebierze się przy nim. Poszedł do łazienki, by przemyć twarz zimną wodą. Była dopiero piętnasta, sobota. A on trochę się upił. Nie żeby alkohol we krwi mu w jakikolwiek sposób przeszkadzał, ale miał chwilę, jedną chwilę, którą chciał przeżyć świadomie. Miał w swoim łóżku zalaną dziewczynę, która chciała się z nim pieprzyć, a on jak jakiś wyjątkowo honorowy facet nie skorzystał z tej okazji. Dlaczego? Bo wiedział, że ona będzie tego żałować? Parsknął. Ona by tego nie żałowała. Ale czuł, że wyobrażała sobie kogoś innego na jego miejscu. Ostatnim razem, gdy ze sobą byli wyszeptała mu do ucha imię innego mężczyzny. Dalej miał przed sobą całą sytuację, wracała w postaci halucynacji słuchowych.
Nawet nie wiedział, czy ją lubi. A jednak!, w jakiś dziwny sposób przeszkadzało mu to imię koło swojego ucha. Odczuwał pożądanie na widok Ginny, jednakże nie chciał znowu tego słuchać. Kiedy na czas seksu chciał ją mieć tylko dla siebie, żeby była tylko jego, ona… zresztą jako pierwsza, do kurwy, znieważyła go, uszczupliła jego męskie ego, jakby był byle jakim… Wezbrała się w nim taka złość, że wyszedł z łazienki, aby ją wyrzucić ze swojego pokoju (mimo że było to dziecinne, sam ją tu przecież zaprosił, wręcz zaciągnął). 
Ale Ginny spała, a on klnąc (cicho) pod nosem, stłumił swoją złość, jak robił zawsze, gdy ona była obok, dalej pozostając nieosiągalna; choćby posiadł jej ciało, nie chciała go w duszy. Patrząc jak śpi, przywołał papierosy. I chociaż rzucił palenie, postanowił rzucić rzucanie tego świństwa. W jego życiu pojawił się problem, którego nie mógł przeskoczyć, tylko przelecieć. Nie na miotle.

7 komentarzy:

  1. Jak to Blaise widział już Gin nago? Pominęłam coś, czy to jakieś tajemniczne tajemnicze? Na w każdym razie, nie mam nic przeciwko .
    Ten rozdział jest taki męski, ślizgoński i aww, świetny. Możesz pisać ich więcej, lubię ten klimat. I dlaczego Draco zachowuje się, jakby miał okres. Brakuje tylko płaczu, tupanis nogą i "domyśl się!". Ciekawe, czy to serio coś z Granger. Ich wizje Hermiony były zabawne, ale coś czuję, że Malfoy jeszcze ją taką zobaczy :v
    Nic więcej nie napiszę, przepraszam. Jestem totalnie wymęczona przez geografię, kgóra miesza się z chemią i hiszpańskim, jak dobrze, że ten tydzień się kończy. Co u Ciebie? :)
    Weny i snu! (bo chyba wszyscy go teraz potrzebują xD)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to było takie tajemnicze tajemnicze, suprajs. (;
      Rozdział w całości był jakby z perspektywy Blaise'a, więc musiało być trochę ślizgońsko, męsko… Dobrze, że jakoś to wyszło. Cieszę się strasznie!
      Ja już swój sen zaliczyłam… więc pozostaję mi brać tylko wenę garściami. Co u mnie… Powiedziałabym, że to nauczyciele kocą pierwszaków, a nie starsi uczniowie. Straszą nas, żeby zmotywować do działania. M a s a k r a.
      Ou, masz hiszpański? Kiedyś zastanawiałam się, czy nie podjąć nauki, ale jednak padło na francuski.

      Usuń
    2. U mnie w tym tygodniu w szkole była toootalna masakra, naszczęści w następnym tylko ten nieszczęsny hiszpański. Mogłam wybrać jeszcze niemiecki, albo rosyjski, ale uczyłam się tego drugiego całe gimnazjum i... nie. No a niemiecki, chyba nie muszę tłumaczyć xD

      Usuń
  2. Draco wcale nie zachowuje się jakby miesiączkował, spokojna głowa. Jest nieco przygaszony, oschły, ale przy tym jakby zraniony. Pewnie zabolało go odejście Zabiniego. To zawsze rani.
    Gdybym wiedziała, że wytłumaczysz cały wątek blinny w siódym rozdziale, za nic bym nie wzięła go jako Twojej dzialki w naszym handlu wymiennym. Ech, co mnie podkusiło? Ja nawet nie lubię Weasley.
    Za to lubię Blaise'a... A fragment, gdy wypomniał Draconowi słowa "gdy przegraliśmy, wszyscy" chyba będzie moim ulubionym. Podziały znikają! Zaczyna się akcja!
    Nie wiem czy dobrze jest wiedzieć, że wkladasz w jego usta moje wypowiedzi. Nie mam na myśli przekleństw, ale niektóre sformułowania. Brzmią... znajomo. Matko, jeśli ktoś poza Tobą przeczyta ten komentarz od razu będzie miał o mnie określoną opinię... Ale, no cóż, jakby powiedział Zabini: JEBAĆ TO.
    Niektóre momenty naprawdę mnie rozbawiły, przysięgam. Z miejsca jestem w stanie powiedzieć, że przy "najebała się", zaśmiałam się nagłos.
    Czekam na ósemkę. Właściwie to nie mogę się doczekać. Musimy częściej handlować.

    PS. Czy trafi się tu może jakaś scena w jacuzzi? Jeśli ładnie poproszę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postanowilam jeszcze coś dopisać, bo mam tak dobry humor po skończeniu dziesiątego rozdziału, że nie jestem w stanie się powstrzymać.

      Werble proszę...
      BIEDNA GINNY ;((

      Usuń
    2. Odejście Zabiniego zawsze rani. Przypominam, kto jest realnym odpowiednikiem Zabiniego. :)
      Bardzo mi ulżyło, że Draco nie miesiączkuje. Naprawdę. Ma co najwyżej PMS… ulga! Nie no, uspokoiłaś mnie, bo już zaczynałam się martwić i układać plan na ,,innego Draco".
      Chyba podczas rozmowy zapomniałam, że w tym rozdziale o wszystkim powiem. Jak coś to zgłoś reklamację na gg. Aż mi głupio. :')
      Ulubiony fragment? Ja pieprze… Nigdy bym Cię nie posądziła o bycie miłym. Nie no, to jest po prostu obiektywna opinia, wcale nie jesteś miła. (<33333 włączę sobie teledysk George'a, żeby upamiętnić chwilę twoich miłych słów).
      Ale ja wiem, o co chodzi w twoim komentarzu, to się liczy. Uwaga, uwaga: Lidia.. to znaczy Omfale… jest po prostu… chciałam coś wykombinować na twoją obronę, ale nic nie brzmi dobrze. Masz rację - jebać.
      Szczerze mówiąc, to ja czekam na twój rozdział. A ósemka się już pisze. :))
      (Mam nadzieję, że będzie coś lepszego od jacuzzi… albo po prostu Hermiona znajdzie w Proroku Codziennym ogłoszenie o jacuzzi, które działa lepiej niż psycholog…).

      JA WIEM. ;(

      Usuń
  3. Bu, akuku, jestem. Zdziwiona, co nie? Zebrałam w sobie wszelkie pokładny weny, jakie mi jeszcze zostały, i piszę. A przynajmniej usiłuję to robić.
    A więc rozdział, mimo że był troszkę odmienny od pozostałych, naprawdę mi się podobał. Rzucane "kurwy" nie wywoływały u mnie odrzutu, jak często to jest, kiedy czytam jakieś opowiadania, tu one po prostu pasowały. Ludzie, młodzi ludzie, pokrzywdzeni przez wojnę, która zebrała tak ogromne żniwo. I, dopóki pamiętam, pięknie ujęłaś postać Ginny i to, jak zatraciła się w swoich wspomnieniach. Nagłe przypomnienie jak wiele ludzi odeszło, jak byli jej bliscy; po prostu bardzo mi się podobało. Wypad do baru... Hm, no wiedziałam, że coś się tam wydarzy i proszę - pijana Ginny. Dłużej zatrzymałam się przy tym fragmencie. Czyżbyś planowała połączyć Zabiniego i Ginny? Bo wychodzi na to, że mieli już ze sobą styczność i to dość... bliską. No cóż, na razie będę czekała na odpowiedź w rozdziałach, może niedługo się coś wyjaśni; mam taką cichą nadzieję. No i oczywiście czekam na "pojedynek" słowny Hermiony i Draco, cicho nie mogę się tego doczekać. Na podstawie tego rozdziału już przypuszczam, że będzie ciekawie.
    Nieskończonej weny i równie nieskończonego wolnego czasu,
    (idę się uczyć)

    M.

    OdpowiedzUsuń

^