(…) Zakazany owoc równa się stracie i konsekwencjom, ale jego smak to jak przeprosiny za cierpienia. Jest doskonały, dla mnie wraz z początkiem słodki, a potem — kiedy rozpływa się w ustach — gorzki, a jego moc rozpala ekscytująco gardło. Dziwna mieszanka i dziwny zwyczaj tak wyrażać się o miłości.
I chociaż emocje są naturalne, spychane są na bok. Ludzie boją i wstydzą się mówić o miłości. A już zwłaszcza tej zakazanej, która mogłaby najtwardszą osobę wprawić w rozpacz. Żyjemy pod presją, a tylko w nielicznym czasie chwytamy przyjemność. Tak trwamy i zapominamy. I mimo że niewątpliwie wiele osób doświadczyło dziwnego uczucia, mało kto odważył się mu ulec. Wciąż opierając życie na rozsądku.
Ja niesamowicie bałam się odwagi. Lubiłam miłość, gdy o niej czytałam, rozważałam jej przeżycie, a nawet mi się ona marzyła. Ale gdy spotykałam na swojej drodze zainteresowanych mną chłopców, uciekałam dość szybko jak na swoje możliwości. Zostawiając oczywiście po drodze własną godność. Łatwo się przestraszyć, marząc widziałam tylko to, co dobre. Nie myślałam o żalu, odrzuceniu. Druga osoba to wielka odpowiedzialność i obowiązek. Gdy to sobie wyobrażałam, myślałam, że to magiczne uczucie dopełni moje serce. Że będę szczęśliwa. To prawda, ale tylko przez chwilę. Magia i ekscytacja wraz z czasem się ulatniają. Zegar tyka, a dawnej namiętności nie ma i nie ma. A ja czekam… Tylko na co? Patrzę na drugą osobę i zastanawiam się — kim on jest? Czy to ten? Naprawdę tak wybrałam?
Gdy to rozważałam, uczucie miało nadać większy sens temu dziwnemu zgiełkowi. Myślałam, że poszukiwania kiedyś się skończą. Ale teraz nie szukam już przynależności, szukam siły, aby udźwignąć jej obowiązek. Gdybym odkryła siebie, prawdziwą siebie, całe swoje szaleństwo przed ludźmi, straciłabym dobre imię, przyjaciół i może wieloletnią sumienność.
Byłam samolubna chcąc zachować wszystko: poukładane życie i miejsce mojego serca. Kryłam się ze swoim szaleństwem i smakowałam go w samotności, a wychodząc z naszej kryjówki udawałam, że to co złe, jest mi obce. Trudno było kłamać w żywe oczy, ale to była cena na moją kieszeń. Moje serce było tajemnicą, warte najwyższej ceny.
Gdybym odepchnęła od siebie to zło… strach mi o tym myśleć… moje serce zostałoby z niczym. Chłodna kalkulacja nie miała tutaj nic do rzeczy. Istniały dwie możliwości: żyć pełną piersią, ale cierpiąc, albo żyć bez własnego oddechu. Bałam się swojego skalania i zaparcia, by pnąc się w kłamstwie dalej.
Ale gdy patrzyłam mu w oczy, tęsknota za nim stałaby się po czasie nienawiścią, a moje tłumione uczucie przynależnością do przeszłości. Tylko z nim mogłam iść dalej, w kłamstwie, ale to także jest droga. I jedyna, którą mogliśmy przebyć razem (…)
Hermiona zamknęła książkę w ciszy, przyglądając się jej prawie podejrzliwie i kalkulując obecny stan rzeczy. Odłożyła (czy też rzuciła) nowy egzemplarz powieści na biurko, po czym wstała. Ginny zasłoniła sobie usta dłonią, aby się nie ujawnić.
— Brednie — wymruczała, a Ginny nie wytrzymała, chichocząc pod nosem. Hermiona wyjęła w ułamku sekundy różdżkę i obróciła się w stronę ogniska głosu. Śmiech ustał, a twarz Ginny wykrzywiła się przepraszająco, patrząc z obawą jak dziewczyna o brązowych lokach wygląda niczym gotowa do ataku, jak drapieżnik szykujący się do skoku. Ale to minęło w ułamku sekundy. Granger westchnęła ze świstem, z wypisaną ulgą, a nawet upokorzeniem, i wsadziła różdżkę za pasek spodni. — Ach, to ty…
— Nie chciałam cię straszyć, ale żebyś widziała swoją minę, kiedy to czytałaś! — Chociaż gwałtowna reakcja Hermiony dalej była widoczna i stwarzała niezręczność, Ginny podparła się o boki i śmiała do rozpuku. Symulując mniej lub bardziej atak śmiechu.
— Bardzo zabawne… ta książka to jakiś…
— Wiem! — Zachichotała. — Dlatego ci ją dałam.
— Super — sarknęła, machając lekceważąco ręką na przyjaciółkę i głupią, ckliwą książkę. Spojrzała na Ginny — stała już w roboczym stroju, przebrana i gotowa do pracy. Hermiona musiała jeszcze założyć coś, co da się z czystym sumieniem ubrudzić. Wystarczyło, że usiadła w Wielkiej Sali, a już była cała w pyle. Ginny usiadła na swoim łóżku i przywołała wcześniej omawianą książkę z biurka. Przejechała palcami po wypukłym tytule. Nie była oczywiście typem romantyczki, ale ta książka miała w sobie coś z magii. Ginny tylko pomyślała, że i Hermiona ją dostrzeże. Przeliczyła się. Hermiona lubiła tylko chłodne kalkulacje i to, co rozsądne. A Ginny… czasami ponosił ją temperament. Przy tej książce zdarzyło jej się uronić łzę.
Sama nie rozumiała swoich motywów, gdy przewróciła okładkę i zaczęła czytać od pierwszej strony. Książka została znaleziona w starych rzeczach matki. Zakurzona i pożółkła tylko ją przyciągnęła. I chociaż preferowała same książki o quidditchu, po prostu ją przeczytała. A kończąc pierwszy rozdział romansu, przerzuciła na ostatnią stronę z zakończeniem. Było tragiczne, rozpłakała się jak dziecko, a dopiero potem wróciła do studiowania przyczyn nieszczęśliwej miłości. To była jedyna rzecz, która pozwoliła jej na czas wojny zapomnieć o strapieniu. Ukradła kilka godzin w innym, może lepszym świecie.
Ginny miała nadzieję, że Hermiona… zrozumie, pomyślała, wzruszając ramionami. W końcu nie często zdarzało jej się czytać jakąkolwiek książkę z taką ochotą. Nie oczekiwała nagród za coś takiego, ale dyskusja z Hermioną na książkowe tematy mogła pierwszy raz nie skończyć się wraz z początkiem.
Hermiona wkrótce stanęła przed Ginny, ubrana w roboczy strój i w pełnej gotowości do pracy. Wyszły i w ciszy udały się na renowacje Hogwartu — dzień pierwszy.
*
— Przydzieleni do grupy Hermiony Granger do hangaru na łodzie! — powiedział skrzekliwy głos Filtwicka, wzmocniony zaklęciem. Hermiona ominęła drobnego profesora i powlokła się jako pierwsza we wskazanym kierunku. Zeszła do lochów, gdzie można było dostać się do podziemnego portu skrótem. Za sobą usłyszała kroki reszty grupy. Instynktownie spojrzała za siebie, ale nie zobaczyła nikogo podejrzanego. Gdy przechodziła obok pochodni, zapalały się, oświetlając dalszą drogę. Nie było potrzeby wyciągania różdżki. Hermiona również jako zagorzała czytelniczka Historii Hogwartu bez trudu odnalazła odpowiedni portret. Co prawda gdyby nie odpowiednia ilustracja w książce, miałaby delikatny problem, ale do tego nie musiała się nikomu przyznawać.
Nie zapomniała, że wybierając skrót do hangaru, będzie musiała przechodzić obok wejścia do Slytherinu. Ale nie pomyślała, że będzie mieć takie nieszczęście i akurat wpadnie na dwóch Ślizgonów. Zwłaszcza, iż w całym zamku było ich tylko trzech. Blaise łypnął na nią wrogo. Była intruzem w tej części zamku, ale prychnęła i z uniesioną dumnie głową ominęła go, muskając swoim ramieniem jego tors. Nie zamierzała mu się osuwać z drogi. Przez Zabiniego nie zauważyła Malfoya, który przyglądał się temu przedstawieniu bez większego zainteresowania.
Na śniadaniu zdążyła jedynie wywnioskować, że to Ron będzie miał Malfoya w grupie renowacyjnej, a Harry Zabiniego. W końcu musiała się przed sobą przyznać, że Teodor Nott… był mniejszym złem, niż jego przyjaciele. Chociaż nie wiedziała, czego ma się po nim spodziewać. Chciała tylko szczerze wierzyć, że nie będą sobie nawzajem przeszkadzać w pracy. Swoje zadanie chciała wykonać na sto procent, albo i więcej. Nie mogła być rozproszona przez jakieś durne, ślizgońskie kpiny.
— Idziesz czy nie? — mruknął Malfoy do Zabiniego. W końcu poszli w przeciwnym kierunku co Hermiona i jej grupa. Granger wpatrywała się przez ramię, aż Ślizgoni zniknęli z pola widzenia. Nie chciała obracać się do wroga plecami i nadstawiać karku, zwłaszcza, że akurat ci dwaj nie należeli do osób honorowych.
— Lochy zawsze przyprawiały mnie o dreszcze — szepnęła Cho Chang do Luny Lovegood, ale blondynka jej nie słuchała, całkowicie zajęta swoim naszyjnikiem z rzepy. — Hermiono, niektórzy wyszli ze szkoły i poszli do hangaru jakąś inną drogą…
Hermiona wzruszyła ramionami.
— W porządku, najwyżej się spóźnią — rzuciła lekceważąco. Cho wyglądała na zdziwioną. Zawsze punktualna Hermiona Granger lekceważy spóźnienie… Kto by się spodziewał.
Kiedy szefowa grupy stanęła przed dość nietypowym obrazem czarodzieja na łodzi, Cho, Luna, Alicja Spinnet i Michael Corner ucichli i czekali niepewnie za Hermioną. Granger wyciągnęła różdżkę i nakreśliła w powietrzu kolistą drogę. Koniec różdżki mienił się błękitem. Obraz dziwnego rybaka w czarodziejskiej szacie zamachał im przyjaźnie i popłynął postrzępioną łodzią wgłąb morza. Portret zaskrzypiał i dość mozolnie zaczął się otwierać. Hermiona wyglądała na mile połechtaną, jakby dostała dwadzieścia punktów za poprawną odpowiedź u samego Snape'a. Machnęła ręką, aby szli za nią. Zrobili to bez protestu — widocznie wiedziała, co robić. Bijąca pewność siebie i przemądrzała nuta w jej ruchach mówiła same za siebie.
Weszli do ciemnego, obskurnego korytarza. W powietrzu wyczuwalna była wilgoć. W wąskim przejściu było jeszcze chłodniej niż w lochach; dotychczas dla nich najzimniejszej części zamku. Wyciągnęli różdżki, rzucając Lumos. Starali się nie dotykać ścian, czy też nieoszlifowanych, oślizgłych skał. Cho Chang wyglądała, jakby miała się zaraz rozpłakać, a Luna skrupulatnie wpatrywała się we własne stopy. Jedynie Michael Corner starał się zachować dumną twarz. Kiedy Alicja Spinnet krzyknęła, widząc nadlatującego nietoperza, tylko on nie przestraszył się na tyle, aby pisnąć. Hermiona była na to zbyt zajęta, nie zwracała na swoją grupę najmniejszej uwagi. Razem z Harrym i Ronem zdarzało jej się mieszkać w podobnych warunkach, więc nie potrafiła się nad sobą rozczulać.
— Hermiono, daleko jeszcze? — Alicja nie wytrzymała, pytając rozdygotanym od zimna głosem. Gdy szli coraz bardziej wgłąb korytarza, temperatura spadała. W korytarzu było zaledwie dziesięć stopni, gdy na szkolnych błoniach dwadzieścia. Hermiona nie zdążyła odpowiedzieć, a korytarz się skończył i poczuli na zaczerwienionych twarzach stróżki niczym morskiej bryzy i wiatru. Zadrżeli wszyscy. Hermiona rzuciła na siebie zaklęcie ogrzewające, Luna zrobiła to w tym samym momencie, a Cho, Alicja i Corner spojrzeli na nie z szeroko otwartymi oczami. — Dlaczego od razu nie rzuciłyście zaklęcia? Jak tu zimno...
— Miałam ci przypomnieć, że jesteś czarownicą? — zapytała Hermiona, nie czekając na odpowiedź. Spojrzała na zatopione łodzie, złamane kafelki i tony kamieni. Zastanowiła się, jak rozplanować ich pracę. Corner zaczął coś do niej mówić, ale zbyła go krótkim machnięciem ręki. Chłopak zacisnął usta, ale na żaden odważny komentarz się nie zdobył.
— Gdzie jest Nott i Susan? — zastanowiła się z żalem Chang. — Tylko my mamy odwalać brudną robotę?
Alicja obrzuciła ją uważnym spojrzeniem, ale koniec końców przewróciła oczami. Luna rozglądała się ciekawie po hangarze. Oprócz Hermiony, nikt z nich tu wcześniej nie był. Cho opatuliła się ramionami, a swoje kruczoczarne włosy spięła w kucyk. Wyglądała na przestraszoną i bliską płaczu, chociaż to nie odbierało jej z atrakcyjności. Corner miał ochotę do niej podejść i ją pocieszyć, ale gdy byli razem na piątym roku… katorga. Nigdy jeszcze nie spotkał dziewczyny, która w trakcie pocałunku by wybuchnęła płaczem. Szukała współczucia we wszystkim, co się rusza. Naprawdę dziwna dziewczyna.
— Wreszcie — mruknęła Alicja, widząc nadchodzącego Notta i Susan Bones. Teodor miał czarne, rozwiane włosy; trupio bladą twarz, onyksowe oczy, a pod nimi sińce. Również ubrał się w całości na czarno, nie licząc tylko małego emblematu na piersi, który przedstawiał zielonego węża, wijącego się od czasu do czasu dzięki magii. Alicja, chociaż przełknęła ślinę na widok Ślizgona, przyznała, że jego porcelanowa skóra i czerń współgrają ze sobą dziwnie, ale i pociągająco.
Wszyscy zamilkli, a Hermiona po raz pierwszy zwróciła na nich uwagę.
— Przepraszam — wypaliła Susan. — Zgubiłam się i… — spojrzała na Notta, który zignorował wszystkich i odszedł, przyglądając się zniszczeniom. Bones dodała zdruzgotanym szeptem: — Pomógł mi, ale jest taki przerażający.
Hermiona kiwnęła głową, ale nie miała czasu i ochoty, aby jej pocieszać. Zawołała Notta i całą resztę, przedstawiając im szybko plan działania. Związała w międzyczasie włosy, a rękawy za dużej spranej bluzy podwinęła do łokci.
— Szacując, myślę, że naprawy zajmą tej części pięć dni, ale jest jeszcze naprawa łódek i zewnętrznej części hangaru. Wychodzi coś koło dwóch tygodni — mówiła szybko, zawzięcie gestykulując. Dopiero w trakcie przemowy zrozumiała Susan. Miała ochotę się schować w jeziorze, które było o stokroć cieplejsze od spojrzenia Teodora Notta. — Zajęłoby to o wiele mniej czasu, ale nie jest nas dużo…
Pokręciła głową w roztargnieniu. Susan wyglądała na przybitą, Cho zmarkotniała, ale to nie odbiegało od jej codziennego wizerunku, więc Hermiona nie miała pewności… Corner klasnął w dłonie. Nott spojrzał miażdżąco na Krukona za przerwanie ciszy. Hermiona szczerze zastanowiła się, kto wybierał ludzi do jej grupy budowlanej. Ciekawe było, czym się kierował i jak bardzo stracił rozum.
Przydzieliła Alicję do Chang, Cornera do Susan i Luny, a na siebie wzięła najgorsze towarzystwo. Notta. Każda grupka była oddelegowana w inną część hangaru, który okazał się zaskakująco obszernym miejscem. Hermiona i jej chwilowy partner mieli się zająć brzegiem, a reszta zgarnianiem skał w odleglejszych częściach podziemnego portu.
Mieli ogromną ilość pracy. Konstrukcja musiała być magicznie podtrzymywana, aby nie runęła im na głowy. Ale Hermiona opracowała konkretny plan, który nie mógł nie zadziałać. Nie brała porażki pod uwagę. Nieliczna grupa rozpierzchła się po całym hangarze, a Nott i Granger podeszli zaledwie pięć metrów do pochylonego brzegu, który był roztrzaskany w drobny mak. Zapięła bluzę pod szyję, zabierając się do pracy. Nigdy by nie pomyślała, że Nott jako pierwszy przerwie ciszę między nimi.
— Reparo nie zadziała, jak sądzę — drgnęła na dźwięk jego ochrypłego głosu. Nie chciała nawet przed sobą przyznać, że Nott ją przerażał.
Kiwnęła potwierdzająco głową.
— Najpierw zgarniemy, oczywiście różdżką, te potłuczone kawałki, skały i inne niepotrzebne elementy. A potem…
— Zerwiemy wszystko i położymy nową podłogę? — dodał, ściągając brwi i wskazując na kafelki pod jego stopami. — Filtwick mógłby to sam zrobić. W jeden dzień.
Spojrzała na jego poirytowaną twarz, ale nic więcej nie powiedział i po prostu zaczął robić swoje. Hermiona chciała obronić nauczyciela, jednak nie mogła wydobyć z siebie słowa.
Praca szła jej zaskakująco sprawnie. Na chwilę zastanowiła się, czy nie przesadziła z tymi dwoma tygodniami… Może, gdyby udało im się spiąć, zrobiliby to w tydzień? Zerknęła na Teodora. Stał kilka metrów dalej i przywoływał z jeziora elementy podłogi z hangaru. Zastanowiła się, czy jego towarzystwo ją przeraża, czy po prostu onieśmiela. Nie czuła się komfortowo w jego obecności. Był Ślizgonem, śmiercio… Spojrzała odruchowo na jego ramię. Miał bluzę, więc oczywiste, że nie mogła dostrzec Mrocznego Znaku. Ale czy on go w ogóle miał? Czy Nott był śmierciożercą? Podświadomie założyła, że jego przynależność do Slytherinu równa się przynależności ciemnym mocom. Pokręciła głową.
Nie mogła myśleć o nim, jak o niewinnym człowieku. Nie musiał być wcale wyjątkiem. Może Nott miał po prostu szczęście nie iść do więzienia. Jest zły, powtórzyła w myślach jeszcze raz. Czasami wiara w ludzi była dobra, ale teraz… nie mogła być taka, jak przed wojną. Inaczej znowu będzie cierpieć i poczuje rozczarowanie. To było jak błędne koło, do którego nie chciała należeć. Poczuła ogromną gulę w gardle i nadchodzącą histerię, więc przyspieszyła tempo pracy do maksimum. Zdawało jej się, że Nott spojrzał na nią ze swego rodzaju zdziwieniem. Ale do końca pracy ignorowała jego obecność. Nie chciała swojego nocnego koszmaru odtwarzać również w dzień i to przez chłopaka, który po prostu nic dla niej nie znaczył.
W snach i w życiu nic nie przerażało bardziej niż niewiedza. To ona była największym strachem. Mądrość płynąca w słowach potrafiła nas ostrzec i przygotować do niebezpieczeństwa. Najgorszy był lęk przed nieznanym. Rzecz, której się boimy, może być niewielka. Ale strach przed jej nieznaną nazwą, jest jak niemożność otworzenia oczu na świat. A wszystko co widzisz, jest ciemnością, której twoje oczy nie rozumieją.
— Hermiono? Idziesz? — zapytała Alicja, wchodząc za innymi do ciemnego korytarza. Granger nie drgnęła wpatrzona w ciemną taflę wody. Spinnet ściągnęła brwi i powlokła się za resztą grupy. Omijała wzrok Notta, który także pozostał w hangarze, pracując bez wytchnienia. Jednak Alicja stosunkowo szybko zapomniała o Granger i Ślizgonie, była piekielnie głodna, a obiad czekał na nią tylko (i aż) w Wielkiej Sali.
Do Hermiony z opóźnieniem dotarło, że ktoś coś do niej powiedział. Już poszli na obiad!, zauważyła, mając ochotę westchnąć z ulgi. Odpuściła sobie jednak, obecność Notta ją krępowała. Wyszła z hangaru, ale już nie podziemnym korytarzem. Przeszła przez pół portu i skręciła w boczny korytarz, gdzie były strome schody. Kiedy promienie słońca osaczyły jej twarz, poczuła ochotę, by się uśmiechnąć. Maj był piękny; idealny miesiąc. Pogoda stawała się zrównoważona, letni wiatr smagał twarz, a temperatura nie skakała zbyt gwałtownie w górę czy dół.
Dlatego nie potrafiła sobie odmówić spaceru. Była zbyt zajęta… czymś, aby jeść. Czuła się ociężała od wszystkiego, co się do tej pory nagromadziło. Miała wielką potrzebę, aby pobiec przed siebie. Nie miała przy sobie zegarka, ale minuty jej umykały. Cały czas była spóźniona. Nie miała chwili, by odetchnąć, chociaż właśnie spacerowała na błoniach, skąpanych w promieniach słońca. Szła spokojnie przed siebie, ale jej oddech był nierówny, czego nie łączyła ze zmęczeniem. To samo uczucie, jak gdy czekała na rozpoczęcie się Sumów, magicznych testów.
Spróbowała wyrównać oddech i nie skupiać myśli na sobie. Ale tak faktycznie nie myślała o niczym szczególnym, a zdenerwowanie samo przyszło. Bez żadnego powodu.
Uspokój się, powtórzyła gorliwie i spróbowała skupić myśli na czymś innym...
Na jutro miała wyznaczony termin do pani psycholog, miała tam wejść zaraz po Malfoyu. Chciała mieć szczerą nadzieję, że go nie spotka. Niby poza swoimi pustymi spojrzeniami nie posiadał w sobie nic z dawnego siebie, ale to była cisza przed burzą. Hermiona miała złe przeczucia. Nie chciała się przyznawać do strachu, ale teraz, tuż po wojnie, było zbyt spokojnie. A los prędzej czy później się od nas odwraca, licząc, że zaskoczy swoją ofiarę.
Poza Malfoyem obawiała się samej wizyty. Ginny, jak się okazywało, miała wyznaczony termin tego samego dnia co ona, ale z samego rana. Znając Weasley, będzie chciała Hermionie zrobić na złość i zatrzymać ją w niepewności. Ale w końcu powie, czego Granger ma się spodziewać.
Hermiona ściągnęła z siebie bluzę i rzuciła ją na wilgotną trawę. Usiadła na niej i spojrzała na zatrzymane w czasie jezioro. Czekała, aż Wielka Kałamarnica zacznie wynurzać macki, co zawsze robiła w tak słoneczne dni jak ten.
Wodny potwór nie wynurzał się. Hermiona wykrzywiła twarz, ciskając kamienie w jezioro jak najdalej umiała. Coraz większe kręgi zaczęły kreślić się na tafli. Nie poczuła ulgi, spojrzała na swoje dłonie pełne małych kamyków i wypuściła je z rąk, nie rozumiejąc, co to wszystko oznacza. Jak… czemu… gdzie jest Wielka Kałamarnica? Gdzie magia całego Hogwartu i jego niezrównana moc, która wisiała w powietrzu? Gdzie pełni radości ludzie, gdzie wybuchy śmiechu… Odeszło? Tak wszystko na raz?
Położyła się na trawę zbryzganą rosą i wpatrzyła w niebo. Było niebieskie, nic niezwykłego, ale czuła spokój, że i ono nie runęło jej na głowę i nie zmieniło koloru na fioletowy albo pomarańczowy. Niebieski był dobry, tylko taki znała. Uśmiechnęła się przez widok roztańczonych od wiatru chmur, które powoli sunęły w przód. Każda chmura miała inny, co rusz dziwniejszy kształt. Uspokoiło ją to. Nie było dwóch identycznych chmur. Świat ruszał dalej i tworzył kolejne kształty. Ona też powinna oddać się w wir świata, zanim ją całkowicie pochłonie.
— Cholibka, Hermiono, prawie cię nie zauważyłem.
Hermiona poderwała się do góry, skąd dochodził głos przyjaciela. Nie widziała go od czasu bitwy! Rzuciła mu się na szyję, ale oczywiście nie dosięgnęła. Był wielki… jak zawsze. Uśmiechnęła się w najszczerszy sposób. Dobry, stary, n i e z m i e n n y Hagrid. Półolbrzym uniósł palec, wskazując na Hermionę.
— Dużo czasu cię nie widziałem — łypnął na nią groźnie, ale towarzyszący mu uśmiech zdradzał go.
— To nie tak, że zapomniałam… nie było kiedy…
— Ja myślę — zahuczał i machnął ręką na Hardodzioba. Hipogryf złożył swoje skrzydła, które wcześniej trzymał gotowe, chcąc zaliczyć niespodziewany lot po niebie. Hermiona spojrzała na zwierzę, przypominając sobie chwilę, gdy razem z Harrym go ratowała. A potem szloch Hagrida, gdy Dziobek znowu do niego wrócił.
— Zaprosiłbym cię na herbatkę… ale tego… — zmieszał się. Hermiona spojrzała w stronę chatki, z której został tylko stos kamieni i desek. Duże, dorodne dynie i grządki z kapusty zostały już tylko wspomnieniem, leżąc roztrzaskane wokół domku na piętnaście metrów. Hagrid przyglądał się swojej własności z żalem, Hermiona zresztą też.
— Śpisz w Hogwarcie? — zapytała Hermiona, wpatrując się z niepokojem jak Hagrid zaciska pięści, które były wielkości ludzkiej głowy. Zaskakujące było to, że wraz z zadaniem pytania, postura gajowego sflaczała, a jego twarz spłoniła się. Przystąpił niespokojnie z nogi na nogę jak zganione dziecko.
— No-o… Olimpia… znaczy Madame Maxime…
— Och! — wydyszała zdziwiona, choć i mile zaskoczona. — Rozumiem.
Zapadła krępująca cisza, Hermiona udała, że była zbyt zajęta głaskaniem Hardodzioba, by mówić. Hagrid zaczął nawoływać Kła, swojego brytana, który zaszył się na skraju Zakazanego Lasu. Kiedy pies podreptał w ich stronę, wywęszył zapach Hermiony. Zamerdał ogonem, zaskomlał i przyspieszył, by z radości oślinić jej spodnie. To było oślizgłe przywitanie, które Hermionie wcale nie przeszkadzało. Gładziła sierść psa, drapiąc go za uchem.
— A potrzebujesz pomocy w naprawie domu? — spojrzała zaciekawiona na Hagrida, który gwizdał uradowany pod nosem. Nie musiała się zastanawiać nad czym akurat myślał. Madame Maxime… parsknęła. Mogła się spodziewać, że tak to się właśnie skończy. Hagrid przepadł, kiedy kupił grzebień i regularnie go używał do czesania brody, żeby się spodobać.
— Masz te renowacje na głowie, dam se radę.
— Nie, naprawdę chcę… — zaprzeczyła natychmiast, kręcąc głową. Kieł zaskomlał, domagając się kolejnej fali pieszczot.
— Ni trzeba, taki jeden już mi pomaga i jest całkiem niezły, ci powiem… Zrobił takie plany, że zamiast chałupy postawimy we dwaj pałac — zaśmiał się cierpko, przytrzymując dłoń na brzuchu. Oboje spojrzeli na zmiażdżone dynie, a śmiech Hagrida ucichł. Wkrótce pożegnali się. Hermiona musiała wracać do renowacji hangaru, a Hagrid leciał na Pokątną, żeby znaleźć skuteczny środek do przywrócenia główkom kapusty życia.
*
Rozdział super! :) No i Hagrid :) Strasznie go lubię! Szkoda, że w wielu opowiadaniach jest tak mało wzmianek o nim... A co do tego, co napisałaś na końcu... Czasem tak właśnie jest, z tworzeniem, że w głowie aż roi się od pomysłów, a gdy przychodzi co do czego, nijak nie idzie pisanie, po prostu nie idzie. Nawet, jeśli się ma czas, siada się do komputera, zaczyna... cały czas coś jest nie tak. Życzę Ci, żeby taka niemoc twórcza jak najszybciej Cię opuściła, ustępując miejsca wenie! Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńAa, dziękuję! Postaram się napisać coś wcześniej i lepszej jakości. Ten rozdział mnie nie zadowala.
UsuńTeż uważam, że Hagrid jest bagatelizowany, nawet w powojennej wystąpił tylko z raz. Zrobiłam sobie plan w czym powinnam się poprawić, haha. :D
Prawda. Tworzenie jest kapryśne, ale powiem szczerze, że dzisiaj idzie mi już sprawniej. Miałam chyba po prostu gorszy tydzień.
Również pozdrawiam i życzę dobrego tygodnia! (:
To na początek: łączę się w bólu, bo też przeżywam kryzys, tylko, że w kodowaniu .-.
OdpowiedzUsuńRozdział jest tak cholernie smutny, przynajmniej dla mnie. Przez wszystkie 7 tomów, a potem powojenną, chyba najbardziej kochałam tę magię Hogwartu, którą tutaj pokazujesz tak zrujnowaną ;-; Przy fragmencie Nie poczuła ulgi, spojrzała na swoje dłonie pełne małych kamyków i wypuściła je z rąk, nie rozumiejąc, co to wszystko oznacza. Jak… czemu… gdzie jest Wielka Kałamarnica? Gdzie magia całego Hogwartu i jego niezrównana moc, która wisiała w powietrzu? Gdzie pełni radości ludzie, gdzie wybuchy śmiechu… Odeszło? Tak wszystko na raz? prawie płakałam .-. No i bardzo chciałabym, żeby zamek był już odbudowany, ale zakładam, że na to jeszcze poczekam. Jestem też bardzo ciekawa wizyty u psychologa. Opisujesz tu tak super Nott'a :3 No bo, czy jego da się opisać inaczej? Cho Chang jest taaaaaka głupia. No i po co przychodziła, jak tylko by płakała, no po co .-. Jej, ale to wszystko chaotyczne. Nie chcę już więcej mieszać, tak właściwie, to nie mogę się doczekać, aż akcja się nieco rozwinie.
Życzę duuuuuużo weny!
B.
PS Jak w szkole i w życiu, no i tak ogólnie? :D
Ou, przykro mi! Mój kryzys aktualnie trochę upadł i jest lepiej, tylko czekam na kolejne wzniesienie, haha.
UsuńPrawda, magia Hogwartu jest niezrównana, a tutaj… Aż mi się zrobiło smutno. Właśnie przeczytałam fragment śmierci Zgredka i… masakra.
Odbudowa zajmie mi trochę rozdziałów, to będzie 1/3 mojego opowiadania (przynajmniej takie mam plany).
I nie jestem pewna, czy akcja w ogóle się rozwinie. Może będzie po prostu ciekawsza. Generalnie, zakładam, że opowiadanie będzie bardziej smutne niż wesołe. :)
Co u mnie… szkoła, szkoła i szkoła. Ale jestem chyba szczęśliwa, zresztą ja zawsze jestem szczęśliwa. W każdym razie, co u Ciebie? :D Jak szkoła?
Uwieeeelbiam moją nową szkołę, tylko trochę za duża różnica, no bo w gimnazjum nie uczyłam się prawie wcale, a tu jednak trzeba ;-; Ale może się przyzwyczaję xD
UsuńTak, też muszę się przyzwyczaić do nauki, ale powiem Ci, że lekcje są o wiele ciekawsze za to. :D
UsuńZastanawiam się co by tu napisać i nie wiem, niechby szlag trafił całe to moje skupienie! A raczej jego brak!
OdpowiedzUsuńGdy tylko przeczytałam opis Notta miałam ochotę powiedzieć: ohoho, dzieeeeń dobry! Czuję, że jego postać będzie istotna! Mam nadzieję, że właśnie jemu będziemy zawdzięczać późniejszy przełom w myśleniu i podejściu Granger(TEAM NOTT) do byłych smierciozercow.
To musi być przykre uczucie widzieć na własne oczy ogrom wojennych zniszczeń. Wcale nie dziwi mnie, że psychika Hermiony nieco podupada. Czekam na sesje z dr Extance.
XXX
Ach, ładna papeteria skutecznie motywuje do pisania listów. Polecam spróbować!
UsuńŻebym ja jeszcze miała gdzieś w pobliżu tą ładną papeterię. :(
UsuńOo, ja, wszyscy wspominają o Teodorze. Zobaczycie! Nic Wam nie powiem, ale teraz w mojej głowie stworzył się śmieszny plan.
Tak, Hermiona ma na głowie śmierć bliskich, zniszczony dom (Hogwart), jej rodzice zniknęli, a do tego nie potrafi się dostosować do zmian, czyli fragment o Wielkiej Kałamarnicy.
Sesja z dr Extance już niebawem. :)
Pozdrawiam, lalala! Xx
Hmmm... może dopadła Cię jesienna depra? mnie czasem dopada też zimowa, wiosenna, a nawet letnia :P
OdpowiedzUsuńPisałeś kiedyś inne historie (oprócz powojennej)? Można je gdzieś przeczytać? :)
Jesienna depresja, nie, to raczej mnie nie dotyczy. Powiedzmy, że ja raz na tydzień mam depresję, by potem wszystko przeżywać na wesoło. :D
UsuńPisałam dramione, blinny, ale postanowiłam je usunąć, bo ich poziom jest bardzo bardzo na dole, więc… Niestety. :)
Hejo, hejo! Pewnie się mnie nie spodziewasz, miałam iść spać, a tu dupa, nie mogę zasnąć, chociaż oczy tak bardzo szczypią.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam ten rozdział jednym tchem. Wszystko byli idealne, na swoim miejscu, z całego tekstu wyłapałam jedynie dwa powtórzenia, ale nic więcej... wydaje mi się, ze najlepszą betą dla siebie jesteś Ty, bo świetnie radzisz sobie z wyłapywaniem niezgodności. Co myślę o tym rozdziale? Tak jak napisałam trochę wcześniej, jest bardzo, bardzo dobry. Na usta ciśnie mi się "wow". Początek piękny, zastanawiałam się czy to przypadkiem nie dziennik Hermiony, potem się wyjaśniło. Nie zmienia to jednak faktu, że napisane świetnie, więcej niż świetnie. Ah, jak bardzo mi się wszystko podoba, ze nie wiem o czym powinnam pisać... Zastanawia mnie Nott, jestem ciekawa co i czy w ogóle coś planujesz względem jego osoby. No ale, dowiemy się tego później, cierpliwie poczekam. Spotkanie z Hagridem? Kochane, tym bardziej, że często w ff jego postać jest zwyczajnie pomijana. Jestem zaintrygowana kim jest chlopak, pomagający Hagridowi przy budowie domu. Czyżby jeden z trzech Ślizgonów?
Czekam na kolejny rozdział! Teraz mogę spokojnie iść spać. Dobrej nocy,
M.
Cześć!
UsuńW takim razie to ja poszłam wcześniej spać niż ty, haha. A wstałam o 11. Stałam się przeciwieństwem bezsenności. :)
Ale mi prawisz komplementy, normalnie się rozpływam (wiem, że nie wytkniesz mi błędu, ale to i tak niesamowicie miły, co już zdążyłam Ci rano napisać).
Tak, też zatęskniłam za starym, dobrym Hagridem. A co do Notta… oj, zobaczycie. Mam ochotę wszystko Wam wygadać, ale nie ma! :D
Dobranoc, kochana. :(
Jest świetny, podoba mi się Twój styl pisania ;)
OdpowiedzUsuńStrasznie mi miło!
UsuńCzy mi się wydało czy ty chcesz usunąć swój wcześniejszy blog?! Proszę nie rób tego bo chciałam jeszcze do niego wrócić a jak go usuniesz no cóż, raczej nie będzie do czego wracać. Jeśli chodzi o rozdział, to jest cudowny ale ja już chcę wizytę u psychologa! Strasznie nie mogę się już tego doczekać. Nie wiem czy to źle, ale jak sobie pomyślę że Hermiona tęskni za kałamarnicą, to wydaje mi się to dość zabawne, ale oczywiście wiem że to nie o kałamarnice chodzi. czekam z niecierpliwością na następny rozdział bo czytanie jego jest zdecydowanie ciekawsze od Zemsty, która jestem zmuszona przeczytać a raczej przez nią przebrnąć, bo zupełnie nie przypadła mi do gusty. Pozdrawiam i weny życzę!
OdpowiedzUsuńMiałam różne pomysły, ale koniec końców - nie, nie będę usuwać powojennej. Niech sobie poleży, niech zajmuje internet. Nic mi już do jej przyszłości, że tak powiem. :)
UsuńRozdział czwarty już jest prawie skończony, myślę, że na dniach go wstawię… Oj, no co ty! Zemsta to ciekawa komedia! Może obejrzyj sobie najpierw film, to będzie Ci łatwiej. (:
Pozdrawiam! (A wena się przyda!).
Świetny rozdział! Fajnie, że spotkała Hagrida ;)
OdpowiedzUsuń