8. Rose i Scorpius.

Wiara we własne możliwości jest najlepszym źródłem, którym możemy popłynąć w stronę sukcesu. Gdy zaczynamy wątpić, przychodzi seria zdarzeń przypadkowych, które jednak idą ze sobą w parze dość równym krokiem; nasze umiejętności nie zawsze wystarczą, aby niekorzystne dla nas szanse przeskoczyć i nie przewrócić się. Wiara jest jednym z lepszej jakości kluczy do zażegnania problemu. Ale trudno jest wierzyć nieustannie, gdy kłody zaczynają być zbyt wysokie, by je przeskoczyć. Wtedy, choć nie zawsze, staramy się je ominąć, lecz one nie znikają. One rosną, kiedy my idziemy po płaskiej, jedynie lekko chropowatej nawierzchni; dopiero gdy stają się tak duże, atakują nas i musi zaboleć. Przez takie doświadczenia z trudem znów uwierzyć, znów skakać przez przeszkody jak kiedyś, bo poruszamy się delikatnie, z o wiele większym dystansem, uwięzieni we własnych błędach. Kiedy jest tak źle, iż widać po nas gołym okiem trud, oferowana jest nam pomoc. Nie taka często jakiej byśmy się spodziewali, nie zawsze też okazuje się ona przydatna; ale ważna jest próba i wola walczącego. By nie czekać, aż wszystko samo się ułoży, aż rany wyleczą się samoistnie. To my jesteśmy ważni i poszkodowani i jeśli chcemy wygrać, musimy skakać. Metodą prób i tysięcy błędów. Przejść przez załamania, zebrać natchnienie radością; gdy już dotykami cel koniuszkami palców, nie cieszymy się nim w pełni. Odwracamy się i chociaż widzimy równowagę między dobrymi a złymi chwilami, to nie cel jest piękny, a my i nakreślona przez nasze łzy droga; chropowata nawierzchnia jest cudem, bo należy do nas i nikt nie może jej nam odebrać słowem czy gestem. Jesteśmy tym, co wybraliśmy. A wybraliśmy walkę.


— Powiesz mi w końcu, gdzie byłaś przez cały weekend? — zażądała, swoje słowa wzbogacając gestykulacją i mało wyrachowanym tonem, pełnym dotkliwego oburzenia. Ginny, po wyrzuceniu z siebie pierwszych wyrzutów, jak to zazwyczaj miała w swoim usposobieniu, uspokoiła się. Miała wybuchowy temperament, czasami przypominała w swojej złością panią Weasley, ale tym różniła się od swojej matki, że równie szybko jej złość opadała. Nie była też pamiętliwa, czasami wolała zapobiegać różnym zdarzeniom z troski, ale nie lubiła wypominać zamierzchłych błędów, bo sama nie była ucieleśnieniem cnoty (dopiero w ten poniedziałkowy dzień ostatecznie wyleczyła się z kaca, o czym nie wspomniała Hermionie; nie dlatego, że chciała to ukryć, a dlatego, że nie została zapytana).
— Później, dobrze? To dłuższa historia — odpowiedziała, szybko wciągając na siebie zużytą bluzę, której nie szkoda jej było pobrudzić w hangarze. Hermiona ze swojej weekendowej misji wróciła dopiero dwadzieścia minut temu, wyglądała na nie tylko zabieganą, ale i emanowała od niej skrytość, której nie można było rozszyfrować. Ginny stanęła na środku pokoju i przyglądała się Hermionie, nie zarzucając jej tym razem setką pytań. Dziewczyna o kasztanowych, rozczochranych włosach i podkrążonych oczach, gdy ubrała się w roboczy strój, wcześniej rozbiegana i dysząca, przystanęła na chwilę, zamykając oczy i biorąc głęboki oddech. To była tylko chwila. Hermiona zatrzymała się, wszystko wokół niej również zwolniło. Zanim jednak do Ginny dotarło, że to nie była byle jaka chwila, a pełna czegoś potwornego, Hermiona zdążyła wyjść z pokoju; ówcześnie tylko rzucając krótkie pożegnanie, nie obdarowując przyjaciółki strutym spojrzeniem, które mogłoby ją uwolnić z pozorów, jakie chciała utrzymać.
— Miłego dnia — mruknęła ta jedyna, która pozostała w pokoju. Echo słów niosło się za nią tylko sekundę. Potem dziewczyna również wyszła.

*

— Wyglądasz jak inferius — mruknął Malfoy, lustrując Hermionę natarczywym wzrokiem. Nie wyglądała wyjściowo: miała nieuczesane włosy, szarą cerę i podkrążone oczy, które od jakiegoś czasu straciły dawny, przemądrzały blask. Jednak to nie oznaczało, że właśnie ten Draco Malfoy miał prawo, aby jej to wypominać. Obrzuciła go spojrzeniem pełnym pogardy i chociaż chciała być ponad to, ponad dziecinne dyskusje, była zbyt zmęczona, zła i rozżalona, by nie wykorzystać takiej okazji.
— Wyglądasz równie pięknie co ja — odpowiedziała, ale w jego spokojnej twarzy nic nie zmieniło się. I chociaż, gdy potem Hermiona wspominała ich straszną rozmowę (na czym się niechybnie złapała), nie rozumiała jego opanowania, ale z biegiem wszystkich dni, a potem tygodni, każdy jego gest stawał się jaśniejszy, a słowo wytłumaczalne. Hermiona spojrzała wtedy na niego hardo, czekając na odpowiedź pełną ataku, lecz to nie Malfoy jej odpowiedział, tylko Nott, który wrócił z naręczem kamieni.
— Nie chcę przeszkadzać, ale nie zamierzam wszystkiego sam robić — powiedział i upuścił wszystkie kamienie. Zaparł się po boki i odetchnął głęboko. Malfoy zignorował go na jeden moment, zwracając się ponownie do Granger. Szare oczy uderzyły ją silnie.
— Wiesz, że przez ciebie w tym tygodniu mamy cztery sesje? — Jego ton nie zmienił się, ale mogła zobaczyć, że nie jest tym faktem zadowolony. Jej też zresztą daleko było do radości. 
— Wiem — odparła.
— Skąd?
— Właśnie mi powiedziałeś. — Uśmiechnęła się sztucznie i odwróciła na pięcie, by wrócić do własnego zadania. I tak mieli na głowie niemałe opóźnienie; tego dnia, jeśli im się oczywiście uda, zakończą remont hangaru. Nowa, wykafelkowana podłoga lśniła, a ostatnie ukruszone kamienie znikały za sprawą pracy Teodora i Hermiony. Cała reszta grupy miała rozplanowane podobne zadania. Wszyscy pracowali żwawo, lecz każdy czuł napięcie wiszące w powietrzu, chcieli skończyć to, co zaczęli tego dnia; nikt nie oczekiwał niczego innego z równym zniecierpliwieniem. W hangarze słychać był tylko stukot i dźwięk pracy, nikt nie ze sobą nie rozmawiał, zbyt zajęty. Hermiona i Nott pracowali harmonijnie, dzięki swojej współpracy zakończyli również jako pierwsi. To, że skończyli doszło do nich z opóźnieniem. Obejrzeli się za siebie, by zacząć inne rzeczy, ale wszystko okazało się naprawdę dopracowane. Spojrzeli na siebie, i chociaż nie było to wskazane ani odpowiednie, uśmiechnęli się do siebie szeroko, a potem wybuchnęli śmiechem. Krótkim, lecz i on miał znaczenie.
— Idę zobaczyć jak im idzie — powiedziała, kiedy śmiech ucichł i zrobiło się między nimi dość niezręcznie, by zechciała uciec. Poszła w stronę głównego korytarza, oświetlanego jedynie przez blask kilku pochodni. Nott poszedł za nią. Szli obok siebie bez słowa, bo i żadne nie miałoby znaczenia, i nic by między nimi nie zmieniło. 
Kiedy ostatnim razem ze sobą rozmawiali, Nott dał jasno do zrozumienia, że relacja między Gryfonami a Ślizgonami powinna pozostać niezmienna i że Hermiona powinna o tym pamiętać. Zgadzała się z nim, bo też nie czuła się chętna do zawierania nowych znajomości, zwłaszcza ze Ślizgonami. 
— Przemyślałaś to? — zapytał Teodor. Dlaczego Hermiona wiedziała o czym on mówi, czytała mu w myślach, czy dokładnie to samo zaczęła analizować? Nie chcę twojego współczucia, tylko informacji. I jestem ci w stanie za nie drogo zapłacić… za namową wspomnień, spojrzała na niego. Na jego skupioną twarz, pokrytą w połowie cieniem. Lecz oczy były odkryte i równie jej nieodgadnione, co pokryty korytarz ciemnością; znała go, jednak był jej obcy i skryty. 
— Nie — odparła szczerze.
— A zamierzasz to zrobić? — Zmarszczył brwi. Dochodzili już do pomieszczeń, gdzie pracowali inni, więc zwolnili krok i ściszyli głosy.
— Nie wiem, Nott. Sprecyzuj czego dokładnie chcesz… I co dasz w zamian — rzekła, a po twarzy Notta przeszedł cień rozbawienia, ale go zignorowała, czekając na inną odpowiedź.
— Informacja za informację. Jest kilka spraw, które mogą cię zdziwić. A co do tego, czego ja chcę… Draco jest moim przyjacielem i chcę abyś mi zdała każdą relację z tej sesji. Z tego co wiem, dzisiaj macie pierwsze spotkanie.
— Przemyślę to. — Pokiwała głową i weszła do pomieszczenia, gdzie pracował Malfoy i Corner. Okazało się jednak, że stała tam również Chang, Spinnet i Luna. Uśmiechnęła się, gdy dostrzegła, że im również niewiele zostało do końca. Teodor ominął ją i podszedł do Malfoya. Zaczęli rozmawiać, oddalając się od grupy.
— Niewiele zostało — szepnęła Alicja, która wyglądała na usatysfakcjonowaną; przechadzała się po pomieszczeniu, gdzie zwykle trzymano wszystkie łodzie. Potem wyszła razem z Luną, Chang, by obejrzeć skończoną część Teodora i Hermiony. W składowni została tylko Hermiona, Corner, Malfoy i Nott. Dziwne towarzystwo, lecz nikt się nad tym nie zastanawiał, tylko podziwiał trud, z jaką udało im się skończyć hangar.
Stukot kroków i płynące w rozmowie słowa wyparły jednakże jeden dźwięk, który, może gdyby nie został zignorowany, wszystko potoczyłoby się inaczej. Drobinki tynku, spadając na ziemię nie robiły wiele hałasu, ale jej ilość zaczęła rosnąć i rosnąć… Kiedy kamień wielkości pięści upadł tuż obok stóp Cornera, ich kroki i rozmowy ucichły, a zdziwione spojrzenia zaczęły spokojnie unosić się w górę. Kamienie wciąż spadały.
— Nie krzyczcie i spokojnie idźcie w stronę… — szepnęła Hermiona, ale jej głos został zagłuszony przez tentem stóp Cornera, który dobiegł do wyjścia. Wraz z tą sekundą Hermiona poczuła, jak czyjeś ramiona ciągną ją na ziemię i okrywają jej ciało w całości. Sufit zawalił się ostatecznie, a wraz z nim krzyk Teodora i Malfoya rozdarł hangar, można by powiedzieć, na pół: IMMOBILUS… WINGARDIUM LEVIOSA. Huk, jaki powstał przez osuwający się sufit, stał później stałym elementem w jej koszmarach. Słyszała ten dźwięk zawsze przed swoją senną śmiercią. Kiedy nastąpiła niczym niezmącona cisza, otworzyła szeroko oczy, odrzucając strach przed możliwym widokiem. 
— Salazarze… — usłyszała pomruk nad swoim uchem, a potem silne ramiona i ciało, które okrywało ją przed kamieniami, odsunęło się od niej. Draco Malfoy klął pod nosem, a kropelki potu zaczęły spływać mu po czole. Oboje byli cali w pyle, a nad nimi był sufit, który wisiał jakby zamrożony. Hermiona leżała, a gdyby podniosła się na łokciach, uderzyłaby się głową o zastygły sufit. Przełknęła ślinę i szukała w głowie rozwiązania, ale histeria zaczęła ją oplatać w duszącym uścisku. Zaraz potem znowu zdała sobie sprawę z obecności Malfoya. Gdy ponownie na niego spojrzała, jej oczy otworzyły się jeszcze szerzej. Blondyn miał zaciśnięte szczęki z bólu, a jego biała koszulka na brzuchu w całości zaczęła nasiąkać krwią.
— Malfoy — szepnęła i poczołgała się w jego stronę. Drżał, a metalowy pręt wbity w jego brzuch wystawał, dotykając sufitu trzydzieści centymetrów powyżej. — Coś ty zrobił?
— Możemy się zamienić — chciał odwarknąć, ale zduszony szept wydał się z jego gardła. Hermiona wzięła oddech ze świstem. Miała pustkę w głowie, gdy patrzyła na krew i coraz bledszego chłopaka. Łzy nawet stanęły jej w oczach przez strach, że Malfoy może umrzeć, gdy to ona powinna leżeć na jego miejscu.
— Ale...
— Zamknij się — wychrypiał i sięgnął ręką do brzucha. Hermiona odepchnęła jego dłoń i zaczęła uciskać ranę, z której krew nieustannie ciekła, chociaż było jej z minuty na minutę coraz mniej. — Daj mi to wyrwać…
— Żebyś się wykrwawił na śmierć? O niczym innym nie marzę — odpowiedziała już normalniejszym tonem, mniej przestraszonym, a bardziej przemądrzałym. Draco oddychał płytko, a słowa wychodziły między zduszanymi przekleństwami.
— To nie twoja sprawa, czy się wykrwawię…
— Nie moja sprawa, że uratowałeś mi życie? — syknęła, a łzy zaczęły płynąć po jej policzkach. Dłonie dalej uciskały ranę. Już i ona była cała we krwi. — Czy może przeszkadza ci, że szlama dotyka twojej arystokratycznej krwi, co?
Chropowaty śmiech Malfoya odbił się od niej echem, a mimo to Hermiona dalej płakała. Płakała nie kontrolując łez. Drżały jej palce, usta, a gardło ściskało się, jakby tylko czekając na uwolnienie ogromnego krzyku ze swojej piersi. Hermiona, w dalszym akompaniamencie jego śmiechu, a potem kaszlu, obróciła się, by dojrzeć jakąś szczelinę, która pomieściłaby ją i Malfoya; ale żadnej szczeliny nie było. Również nie zobaczyła nikogo znajomego poza Malfoyem. Byli sami, a Draco powoli się wykrwawiał.
— Co robić, co robić… — mruczała rozpaczliwie. 
— Tylko nie krzycz, bo przez echo kolejna tura runie, a wtedy już jej nie zatrzymam — powiedział ostro. Hermiona, leżąc praktycznie na Malfoyu, by uciskać ranę na jego brzuchu, spojrzała na niego i pokiwała głową. Wtedy również Draco dostrzegł jej łzy, można by powiedzieć, że pierwszy raz w swoim życiu. — Granger, ogarnij się.
Ale jego słowa nie zmieniły niczego. Patrzyła załzawiona na krew lecącą między jej palcami, krew swojego największego wroga, który uratował jej życie. To ona mogła leżeć z prętem, ale metal mógł wylądować w jej sercu. Potok łez zaczął lecieć na ranę.
— Okej — wydyszał Malfoy. — Posłuchaj mnie, Granger… spójrz na mnie, spójrz na mnie… Granger… — Kiedy spojrzała mu w oczy, a serce szamotało się w jej piersi nieprzerwanie, szare oczy uspokoiły ją na tyle, by przestać na urwaną chwilę płakać. — Dalej cię nie lubię, więc nie każ mi cię uspokajać. Uratowałem ci życie… więc wyświadcz mi tą przysługę, bo przypominam, że to ja umieram. Nie ty.
Okazało się jednak, że myśl, że Malfoy umrze wcale jej nie pocieszyła. Umrze przez nią. Wzięła jednak głęboki oddech, bo panika był zbędna; na pewno jej nie uratuje. Przycisnęła ranę, a dłonie zaczęły jej już mniej drżeć, chociaż zaczynały boleć od nieruchomej pozycji. Cisza, wypełniona tylko świszczącym oddechem Dracona, była martwa, roztaczała dokoła siebie śmierć. Hermiona zaczynała się zastanawiać, kiedy nadejdzie pomoc. A potem, czy inni nie leżą tak samo zakopani pod sufitem, by wezwać pomoc. Do ciszy i świszczącego oddechu Malfoya, doszedł jej nierówny. Draco od razu wtem na nią spojrzał, dlatego zamknęła oczy, by uspokoić się i pomyśleć bez spojrzeń. Jeśli pomoc nie nadejdzie, Malfoy umrze — nie mogła na to pozwolić. Otworzyła oczy, od razu natrafiając na znienawidzone, szare tęczówki swego wroga.
— Daj mi swoją różdżkę.
— Nie mam jej. — Przewrócił oczami. — Rzuciłem zaklęcie i gdzieś wypadła, bo miałem zajęte ręce. — Spojrzał na nią, co było dla niej dostatecznym sygnałem, kim miał zajęte ręce. W jej głowie zabrzmiało to bardzo źle, a jednak nie na tyle, by się odsunąć. Od półgodziny ich położenie nie uległo zmianie, Hermiona praktycznie leżała na Malfoyu, z czego nie była zadowolona. Ale mogła się poświęcić, by jakkolwiek zatamować krwawienie, przytrzymując pręt nieruchomo. 
— Idź jej poszukaj — dodał Draco.
— Co?
— Idź poszukaj mojej cholernej różdżki, czego nie zrozumiałaś?
— Rana już prawie nie krwawi, jeśli puszczę pręt, możesz umrzeć. Kiedy pręt przesunie się albo go wyrwiesz, umrzesz, Malfoy. Dociera to do ciebie? 
— Wolisz ratować mi życie, niż znaleźć różdżkę i wyrwać się stąd? Jakie to szlachetne, wzruszasz mnie, Granger — zakpił, przez co poczuła się jeszcze pewniejsza tego, że powinna zostać przy nim. Dłonie jej skostniały, ale nawet pojawiający się ból nie mógł być tak ogromny, by miała zrezygnować, a on umrzeć. Spojrzała na niego w konsternacji; pocił się coraz bardziej, a jego twarz stała się blada jak u nieboszczyka. Minuty mijały bez zawrotnej szybkości, ale wraz z upływem kolejnych sekund Hermiona błagała w myślach, aby pomoc nadeszła jak najszybciej. Miała nad sobą rozpadający się sufit i musiała leżeć na Malfoyu, by metalowy pręt go nie zabił. Jej uścisk musiał być jednostajny, nie mógł drgnąć jej mięsień. Dokoła pył osiadł, a oni szarzy i zakrwawieni od stóp do głów, czekali w najgorszej odmianie ciszy, nie krępującej czy niemiłej, a wiarołomnej, odbierającej nadzieję, gdy cisza przeciągała się z minuty na minutę.
— Jak masz na imię? — zapytał Malfoy, a przez twarz Hermiony przeszedł cień zaskoczenia, a potem niedowierzania i w końcu rozpaczy. Jednak Draco, niemogący podnieść głosu wyżej niż szept, przewrócił oczami. — Kiedy pomyślę, że umrę, a ostatnią osobę, jaką zobaczyłem i która mnie dotknęła, to ty, odechciewa mi się umierać; jak więc masz na imię, Granger?
Hermiona nie mogąca go uderzyć w twarz jak w trzeciej klasie; i, chociaż bardzo tego nie chciała, uśmiechnęła się jednym kącikiem ust, który zresztą zakryła, aby Malfoy tego nie dostrzegł. Dopiero z opóźnieniem do niej doszło, że poza trzecią klasą, gdy złamała mu nos, nigdy go nie dotykała, wtedy także powiedziała, uznając to za najlepsze wyjście:
— Rose, mam na imię Rose. 
— Rose — powtórzył do siebie, a Hermiona przymknęła oczy, gdy to mówił. — Jestem Scorpius. 
— Za to ty masz bardzo nietypowe imię… niektóre, zazwyczaj arystokratyczne, imiona są nadawane od gwiazd i ich gwiazdozbiorów. Jak właśnie Scorpius albo np. Draco. — Widać było w oczach Rose jak na tacy, że dobrze się bawi, jej świecące się od czegoś dziwnego oczy spoglądały na niego nie jak zawsze, nie z nienawiścią, a jak faktycznie spogląda się na nowo poznaną osobę. Nigdy nie czuł na sobie z jej strony takiego spojrzenia, nigdy jej na pierwszy uśmiech w jego stronę nie pozwolił. Od pierwszej chwili wiedział, jakiego jest pochodzenia, więc nawet nie dał Granger szansy na nic poza nienawiścią. Spojrzał więc na nią ten pierwszy raz inaczej, i chociaż Rose najprawdopodobniej nie odczuła różnicy, Scorpius poczuł się dziwnie.
Udał zdziwienie.
— Naprawdę? Ja nigdy nie lubiłem tej całej arystokracji, więc nie jestem też jednym z nich — stwierdził. Ale skąd Rose i Hermiona mogły wiedzieć, że mówił prawdę? Rose kiwnęła głową w zrozumieniu, a dłonie dziewczyny na jego brzuchu nagle przestały mu przeszkadzać.
— Pewnie jesteś półkrwi? — zapytała, a Scorpius kiwnął głową. — Ja jestem mugolaczką, więc nawet nie mogę lubić arystokratów. Oni mnie nienawidzą. — I o dziwo Rose nie powiedziała tego ze smutkiem, a pewnie gdyby mogła, machnęłaby lekceważąco ręką. Jej twarz nie była maską, a bił od niej naturalny błysk czegoś magicznego, czego Scorpius niczego jeszcze nie zaznał ze strony kogokolwiek. Widział już tysiące twarzy, które były wesołe lub smutne, ale z rzadkością trafiała się jakaś pełna naturalnych zagięć; może też Scorpius nie zwracał nigdy na te twarze uwagi, a teraz ta jedna, naturalna twarz ratowała mu życie i musiał ją dostrzec.
— Na pewno nie jest tak źle — odpowiedział Scorpius, a prawym policzkiem prawie dotknął podłogi, by lepiej widzieć twarz Rose. Miodowe oczy zastygły utkwione w oddali, a poprzednia naturalność przemieniła się w skupienie. W końcu, po sekundach, które wlokły się według niego bardzo wiele czasu, spojrzała na niego trochę rozczarowana, ale i przy tym łagodna jak róża z usuniętymi kolcami; bezbronna.
— Już nie jest, czas mnie przyzwyczaił do bólu — szepnęła, ale był on gorszy niż rozdzierający krzyk, niż dźwięk spadającego ci na głowę sufitu. Scorpius i Draco walczyli w nim tak zaciekle, że zamilkł. Draco chciał mówić, że życie jest bólem, a Scorpius chciał rzec, że mu przykro. Najprawdopodobniej jednakże obaj mieli rację, co wskazywało na to jego milczenie. Rose spojrzała na niego z westchnieniem. — Nie jestem dobra w domysłach. Mów, co ci chodzi po głowie, S c o r p i u s i e.
— Życie jest bólem. Inni sobie z nim radzą, inni nie, jedni są słabi, inni silni. Nie każdy również ma prawo wyboru. Nie rodzimy się źli, bierzemy przykład z tych, którzy nas otaczają. 
— Ależ ja o tym wiem!...
— Chyba nie ma rzeczy, o której nie wiesz, co? — zakpił, nie wiedział, czy to był Scorpius, czy Draco, ale to Rose uśmiechnęła się zadziornie w jego stronę i pokręciła głową.
— Owszem… Wiem, że niektórzy zadają innym lub sobie ból — spojrzała dwuznacznie na jego zakrwawiony brzuch — by dać o sobie znać, by nie być biernym na własne nieszczęście. Ale… tak nie można. Sam powiedziałeś, że życie jest bólem. Po co ludzie mają sobie więc dokładać cierpień? Nie rozumiem — dodała ciszej, jakby tylko i wyłącznie do siebie.
— Jesteś naiwna, Rose. Dziwię się, że jako pierwsza nie zginęłaś w wojnie — powiedział poważnie, a dziewczyna o pięknych, miodowych oczach wcale nie wyglądała na oburzoną jego słowami, jakby już kiedyś je słyszała. Dodał wtedy równie poważnie: — Dobrze, że nie zginęłaś.
— Ja też się ciszę. — Wzruszyła ramionami, ale to było dla niego zbyt niewiele.
— Nie powiedziałem, że się cieszę — zaprzeczył od razu. — Powiedziałem, że to dobrze. Jesteś zbyt dobra… gdyby coś ci się stało, to byłoby ostateczną odpowiedzią, że świat nie jest sprawiedliwy, Rose.
Przekrzywiła głowę i spojrzała na niego ze smutkiem. Wiedział, że w tym momencie nie jest dla niej Scorpiusem, a ona nie jest dla niego Rose. Maski na chwilę opadły, jednakże wraz z nowymi słowami, czas było wracać do swojej roli. A rola, jaka ich dzieliła, była niewyobrażalna, a czas zajęty na ich wspólnej rozmowie niezmiernie kosztowny; ani jednakże Rose czy Scorpius nie wiedzieli, czy ten czas był zmarnowany. Coś bardzo mocno między nimi zadrżało.
— Jest tam kto? — usłyszeli gdzieś w oddali. Rose i Scorpius nie odpowiedzieli od razu, spojrzeli wpierw na siebie, wiedząc, że odejście nie będzie bolesne. Hermiona więc krzyknęła:
— TUTAJ!
Na szczęście przez krzyk nic się na nich nie zawaliło. Nie wiedzieli, ile minęło czasu, ale w ostateczności oboje przeżyli; chociaż jedno i drugiej omal nie zginęło. Uratowali się nawzajem. Kiedy, po misji ratunkowej, Dracona lewitowano na niewidzialnych noszach, Hermiona spojrzała na niego, w tej samej chwili, kiedy on na nią; obserwował, jak jej usta układają się w dwa ważne dla nich słowa, które były odzwierciedleniem szaleństwa.
— Nienawidzę cię.



11 komentarzy:

  1. Ale mnie wystraszyłaś. Już się bałam, że nagle jakieś wyznania miłości, uff. Znaczy wiem, że to do Ciebie nie podobne, ale po przeczytaniu (a właściwie zaczęciu czytania) tylu pseudo dramionuf, gdzie wyznają sobie miłość w 5 rozdziale, tak reaguję na słowa "dwa słowa" xD
    Rozdział jedt wspaniały. Nie spodziewałam się, że sufit się zawali. Czyli McGonagall nic z tym nie zrobiła? Ogólnie, to chyba nie napisałaś co stało się z Nottem, albo ja przeoczyłam, no ale mam nadzieję, że o nim nie zapomnięli i nie leży sobie tam gdzieś między kamieniami ;-; Pręt w brzuchu Draco, kojarzy mi się z Mirai Nikki, oglądałaś może? Bo jest tam podobna scena :D (oprócz tego, że zabijają się specjalnie, nie żeby naprawić szkołę, ale no). Jestem bardzo ciekawa, czy Teodor naprawdę potrzebuje tych inforamcji, bo boi się o Malfoya, ale wydaje mi się, że nie. Oh, czyżby znów przepadła im sesja u pani psycholog? Jakaaaa szkoda.
    Więcej rozdziałów w takich odstępach, błagam :3
    Do następnego!
    B.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, chodzi Ci o końcówkę! Bynajmniej nie zamierzam wypisać jakiś wyznań miłości, do tego bardzo długa droga. :)
      Rozdział pisałam bardziej z perspektywy Hermiony, a skoro Notta nie było blisko, nie mogłam go opisać; może zdążyć uciec, a może leży gdzieś poturbowany pod ścianą? O tym w następnym rozdziale.
      Nie oglądam Anime, więcej inspiracji zaczerpnęłam z Chirurgów albo Dr House'a… znaczy, tam mężczyzna zalał się w betonie, ale tak jakoś pomysł sam przyszedł mi na myśl. Pręty z reguły są fajne.
      Teodor to kompletnie inna bajka, więc siedzę cicho. :D
      Ja nie wiem, jakoś przekładam tą wizytę i przekładam. Nie robię tego specjalnie… jakby podświadomie…
      Właśnie w tym tygodniu też chyba coś naskrobię (ale nie obiecuję), bo mam wtorek i środę wolną, więc! :))))

      Usuń
  2. O ja cię. Przez te cholerne kolokwia i tonę nauki przegapiłabym rozdział! Na szczęście, jak na Anioła przystało, zjawiam się w odpowiednim momencie! ;)) No cóż. Początek tego rozdziału o wierze... Powalił mnie na łopatki. Nie tylko dlatego, że jest po prostu dobrze napisany. Ale... jest idealną odpowiedzią na moje ostatnie rozterki dotyczące studiów. Kto by się spodziewał, że to w Internecie znajdę na nie odpowiedź! Dzięki Ci, Salvio! :* A co do rozdziału (a właściwie tego i poprzednich, których nie komentowałam), wiesz, że bardzo podobnie wyobrażałam sobie postać Dracona po wojnie? Z jednej strony skruszonego, ale z drugiej nadal... arystokratę, który nie chce się przyznać do błędów, ale i słabości. Czekam na następny! :*
    Pozdrawiam, Angel.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Objawiłaś się, Angel! Chyba twoje przybycie wsparło mnie na tyle, by odpowiedzieć na twój komentarz. Jestem oczarowana Tobą... Żeby mòj tekst wniósł coś do twojej decyzji. Jestem dumna z siebie i oczywiście Ciebie. Jak Ci idzie na studiach?
      To dobrze; staram się szlifować swojego Malfoya. Zdarzają się potknięcia, ale na chwilę obecną ten rozdział nie daje mi powodu do skromności. Hyhy. :) Wszystkiego dobrego!

      Usuń
    2. Cóż, jak to na studiach - jest ciężko, ciężej, niż w poprzednich latach, do tego stopnia, że o ile wcześniej mogłam sobie pozwolić na chwilę wytchnienia w weekend, o tyle teraz nie miałam (i nie będę miała, zakładając, że tempo się utrzyma/wzrośnie) takiej możliwości. Ale mam nadzieję, że dam sobie radę, na kolejnych kolokwiach i oczywiście w sesji - skoro dotychczas się udawało, liczę na to, że i tym razem się powiedzie! :) A jak się Tobie układa, jak wrażenia po pierwszych tygodniach w liceum? :) Pozdrawiam! :)

      Usuń
    3. Który to kierunek taki ciężki? W każdym razie, chociaż wiadomo, że masz o wiele ciężej, łączę się z Tobą w bólu. Mam nadzieję, że będzie Ci raźniej chociaż trochę. :')
      U mnie w liceum… bajecznie. Mówię tu oczywiście o jakiejś otwartości, szczerości. Poszłam do szkoły w nowym mieście i widzę diametralną różnicę w ludziach. Czuję, że zmieniam się tutaj na lepsze; nawet w nauce mam motywację, cele, chociaż wiadomo, że nauki jest o wiele więcej, niż w gimnazjum. Niemniej, wiem, że to będą dobre 3 lata. :)
      Pozdrawiam!

      Usuń
    4. Studiuję filologię arabską, więc kierunek na czasie - szkoda tylko, że z takich powodów... Aczkolwiek, jak Boga kocham - kiedy szłam na studia o krajach arabskich i wszystkim, co z nimi związane nie wiedziałam absolutnie nic! Gdyby ktoś kazał mi wymienić jakieś państwo z tego rejonu świata, może wspomniałabym Egipt i Arabię Saudyjską (z racji nazwy). Tak naprawdę, na tych studiach jestem, bo były na "a" i nie chciało mi się dalej przewijać listy... Ale koniec końców, skoro jestem już na 3 roku... Może tak miało być? Życie pisze zaiste zadziwiające scenariusze. A co do liceum - cieszę się bardzo, że jesteś tak zadowolona ze swojego wyboru - mam nadzieję, że taki stan rzeczy się utrzyma do samego końca Twojej edukacji! Ba, jestem pewna, że tak będzie - zdolna jesteś, poradzisz sobie, mimo że faktycznie, nauki jest nieco więcej, niż w gimnazjum :). Ważne, żeby (matko, brzmię jak jakaś staruszka, doświadczona życiowo!) znaleźć sobie dobry sposób nauki - jednym lepiej wychodzi czytanie na głos, innym w ciszy, niektórzy robią fiszki, kolorują, podkreślają - jak kto woli! Trzeba próbować - ale kiedy się uda znaleźć jakąś dobrą metodę, nauka od razu staje się przyjemniejsza. Pozdrawiam cieplutko!
      Angel. :)

      Usuń
  3. Co za cudowny rozdział *-*
    Czytam twoje opowiadanie praktycznie od początku i przez ten czas ciągle obserwuje czy nie dodałaś kolejnego rozdziału. Już kilka razy miałam skomentować post aż w końcu zdecydowałam, że ujawnię się i pochwale twój talent.
    Powiem ci, że mnie zaskoczyłaś. Po przeczytaniu poprzedniego rozdziału, myślałam, że już w tym opiszesz Hermiony i Draco sesje. Z drugiej strony to nawet dobrze. Nie wszystko na raz ujawniasz, dlatego sprawiasz, że czytelnik chce tu wrócić ponownie. Z resztą nie wiem dlaczego, ale cieszę się, że Hermiona jednak nie zgodziła się od razu na ten układ z Teodorem. Ciekawość jednak mnie zżera, czy po przemyśleniu jednak się zgodzi ? Co do relacji między Draco i Hermioną. Tu dopiero mnie zaskoczyłaś ! Nawet nie zdajesz sobie sprawy ile emocji targało mną, gdy czytałam jak niespodziewanie Draco uratował Hermionę, chroniąc ją i jednocześnie przyjmując na siebie osuwający się sufit. Cudownie to wszystko opisałaś. Muszę dodać, że uwielbiam wszystkie początki twoich rozdziałów. Są takie magiczne, a chwilami czuje się jakbym czytała naprawdę dobrą książkę.
    Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału i tego w jaki sposób potoczy się to wszystko ... Życzę dużo weny !
    http://dramioneiamonlyhuman.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aaa, cieszę się i nawet nie wiem, co na te wszystkie pochlebstwa odpowiedzieć. Na początku - bardzo mnie cieszy, że zdecydowałaś się ujawnić. Wiem, że się nie chce, itp., ale no jednak… potrzebne mi są Wasze komentarze. :)
      Dobrze, że moje początki rozdziałów nie są tandetne! Bo czasem odnoszę różnorakie wrażenie - dzięki. A na resztę nie zamierzam Ci odpowiadać, nie będę niczego zdradzać. Sama muszę sobie wszystko przemyśleć i dopracować. Jestem strasznie podekscytowana dalszym ciągiem, matko. :))))))))
      Tobie też dużo weny!

      Usuń
  4. Ja podpisuję się pod wszystkimi słowami dziewczyn, wydaje mi się, że w ich komentarzach jest tak naprawdę wszystko, co ja chciałam napisać. Rozdział już od początku jest wyjątkowy, to fakt. Poprzez wstawkę o wierze wprowadziłaś w tekst taki ładny, spokojny klimat. Cholernie mądre słowa, ogólnie jestes bardzo mądra (mimo że tyle razy się wyzywałyśmy od głupków... kretynek... idiotek... norma). W ogóle Nott jest mądrym człowiekiem i równie mądrym przyjacielem. W pewnym stopniu troszczy sie o Draco, chociaż nie za bardzo wiem po co mu ta wiedza jest potrzebna... Ale może się kiedyś dowiem. No i wiesz, że ta scena, gdy sufit hangaru się zawalił... Jej, no mówiłam Ci jak piszczałam w czasie drogi z punktu A do punktu B, więc powinno być oczywiste, że BARDZO mi się podobało. Ich pierwsza luźna rozmowa, co tam, Malfoy się wykrwawia, ale rozmawiajmy, nie mamy nic innego do roboty. W sumie to nie mieli, ale... nieważne. Końcowka zbiła mnie z nóg. Mogę powiedzieć, że jestem dumna?
    Czekam na kolejny rozdział.

    M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Laski, wy to mnie za bardzo rozpieszczacie. Mam najlepszych czytelników na świecie, ot co! :)
      Ja… mądra?… To ty jesteś arbuz, hahahhaha. Gnomie jeden. :))))
      O postaci Teodora nie za wiele na razie się dowiecie, myślę, że dopiero w połowie tomu pierwszego ujawnię jego zamiary i nakreślę całą jego postać. Myślę, że całość wyjdzie ciekawie. Ale zobaczymy, jak to wyjdzie w praniu. :)
      Wiesz, ja jestem teraz maniaczką Chirurgów i wiem, co piszę! Malfoy się nie wykrwawiał, chociaż było wiele krwi. I nie chciało mi się pisać cały czas, że mówi szeptem, bo bym cholery dostała. -,-
      Do następnego. :(

      Usuń

^