17. Niedziela.

— Mówisz poważnie? — Twarz Blaise'a nijako oddawała jego zaskoczenie. Ciemna skóra, wolna od zmarszczek zdziwienia, biła chłodem; Malfoy nie odpowiedział przez nutę krytyki, jaką usłyszał w głosie jedynego przyjaciela. — Dlaczego w ogóle mi o tym mówisz? Jesteś Malfoyem, nie powinieneś płonąć ze wstydu? To jest szlama.
Blaise zacmokał z dezaprobatą. W rzeczywistości żartował. Ślizgoni mieli to do siebie, że stwierdzali fakty oczywiste, by podkreślić swoją pozycję nad innymi: to jest szlama, to jest Gryfon, to jest Puchon. A ja jestem lepszy.
— A co to wstyd? — zironizował bez przekonania. Dopiero wtedy na twarzy Blaise'a pojawił się wredny uśmiech, dobrze znany w ślizgońskich progach. Tylko cienie rozpalonego kominka oświetlały ich twarze i resztę pokoju. Wkrótce miała wybić czwarta nad ranem.
— Nigdy mnie o nic nie prosiłeś.
Malfoy posłał mu w odwecie spojrzenie, które Blaise rozszyfrował niemal po sekundzie.
— Nie licząc Vicky — rzucił w przestrzeń. Imię dziewczyny było ciężkie do wymówienia w obecności Dracona. Malfoy patrzył na trzaskający ogień, trzymając dłonie w kieszeniach i przybierając obojętny wyraz. Trudne do stwierdzenia było czy udaje, czy stoicki spokój jest realny. Blaise przyglądał się mu i mimo przyjaźni liczonej w latach — pojęcia nie miał, co Draconowi w duszy grało.
Wszelkie pytania mógł sobie darować, Malfoy nie lubił zwierzeń. Nie lubił do tego stopnia, że jego umysł stał się dla innych nieosiągalny. Draco nie pił alkoholu do nieprzytomności, nie chciał, by cokolwiek rozwiązało mu język. Opanował niełatwą sztukę oklumencji, biorąc lekcje od nieświętej pamięci ciotki Bellatriks.
Przedarcie się do myśli Malfoya było prawie niemożliwe. Ale wyobrażenie, że Malfoy wyjawia myśli  d o b r o w o l n i e  to surrealistyczna wizja. I chwilami dziwna.
— Rozmawiacie? — zapytał Draco z dumnie wyprostowanymi plecami. Blaise nie wiedział, czy zapytał, bo wypadało, czy naprawdę chciał wiedzieć. Jak zwykle w towarzystwie swojego przyjaciela działał intuicyjnie. 
— Czasami — odpowiedział. Ale po dłuższym zastanowieniu zrozumiał, że Vicky, jak Malfoy, chodzi własnymi ścieżkami i rozmowa klei się tylko wtedy, gdy ona pierwsza wyciąga rękę. Uniósł kąciki ust. Pamiętał czasy, gdy uważał ich za osoby stworzone dla siebie. Prawda okazała się tak budująca, jak rujnujący się Hogwart w noc bitwy ostatecznej. Victoria i Draco byli dla siebie bazą zrozumienia. Mieli względnie tę samą osobowość.
— To zabawne, że kiedy my rozmawiamy, ona czasami stoi obok — zauważył Blaise bez cienia uśmiechu.
— Tak, nawet zabawne — potwierdził.
— Tak zabawne, jak twoja prośba. — Nie skąpił złośliwości. Malfoya i tak nic by nie ruszyło... albo nie okazałby poruszenia. (Pamiętał, kiedy Czarny Pan torturował Dracona, by ten wyjawił mu wszystkie swoje myśli... Voldemort lubił czasami się wyżyć na śmierciożerach za własne niepowodzenia... wiele razy trafiło na Malfoya. Nie bezpośrednio na niego, ale jego matkę. Voldemort lubił patrzeć, jak Draco płaszczy się przed nim i wykazuje chęć bycia torturowanym zamiast swej matki. Za każdym razem był dumny, nie wrzeszczał w niebo głosy, chociaż Cruciatus Voldemorta był... nie do opisania. Aż dreszcze przechodziły po ciele na samą myśl. Draco jednak nie okazywał swojego poruszenia. Zaciskał mięśnie, że wszystkie jego ścięgna były widoczne, ale nie dał się upokorzyć. Voldemort przez długi czas wybierał właśnie matkę Dracona, by złamać młodego Malfoya. Ale po wielu próbach znudziła mu się ta zabawa i dał Draconowi zaleczyć rany).
Draco odpowiedział mu bez zażenowania.
— Bądź czujny na moją wiadomość, nie potrzebuję dodatkowego kłopotu w postaci martwej...
— Szlamy? — podsunął mu Blaise. Draco odwrócił się od kominka i odszedł, wracając korytarzem do swojej sypialni. Szlama. Co teraz oznaczało to słowo, skoro Draco nie chciał go wymawiać?

*

Blaise nie dostał podczas soboty i niedzieli żadnej wiadomości. Wszystko musiało przebiec zgodnie z planem Malfoya — żadnych ofiar. Nudy.
Ciekawe co by było gdyby... Czy Blaise zastałby martwego Malfoya na podłodze i bezbronną, zaryczaną Granger? Miał bogatą wyobraźnię, ale ta wizja była conajmniej niesmaczna. Granger i Malfoy w jednej drużynie to jak... Potter i Ginny razem. Dostawał odruchu wymiotnego, którego mogła zaleczyć tylko mugolska wódka. Czysta wódka niepopijana żadnym soczkiem, by wypaliła gardło i myśli.
Nienawidził niedzieli. Przechodził się po korytarzach i szukał czegoś. Czegokolwiek! Ale żadna zbroja czy marudny obraz nie zatrzymały go na dłuższą chwilę. Wyciągnął papierosy, które dostał od Teodora i otworzył okno na jakimś zakurzonym korytarzu. Spojrzał w dół, jakby znowu miał te kilka lat i obchodził go krajobraz. Zrozumiał, że widzi właśnie metalową obręcz, na którą się prawie nadział Longbottom w pierwszej klasie.
A potem Malfoy zaczął się przekomarzać z Potterem. Obaj się puszyli, jakby conajmniej mieli dostać nową miotłę za tę przypominajkę. Ale wiadomo, Potterowi chodziło o honor kolegi, a Malfoyowi o papierosa, o którego się z Blaisem założyli. Zabini z żalem przegrał, ale w gruncie rzeczy to była dobra inwestycja.
Blaise zaciągnął się głęboko. Czuł intensywny smród. Odetchnął nim i nie poczuł niczego nadzwyczajnego. Po prostu skupił się na paleniu; nie potrzebował niczego więcej. Oprócz Ginny, ale jej nie miał. Nie mógł jej potrzebować.
Zacisnął usta i postanowił się wziąć w garść wraz z ostatnim buchem.

*

— Blaise, jest niedziela — powiedział Teodor, który od rana nie wychodził z łóżka. Gdy Blaise zapukał do drzwi, posłał zaklęcie otwierającego.
— No właśnie — odpowiedział, jakby razem odkryli coś niesamowitego. Teodor patrzył na niego nieprzystępnie, bez takiego samego entuzjazmu. — Nudzi mi się. Zróbmy imprezę. Kameralną, bo kameralną, ale schlejmy się jak świnie.
— Jak za starych czasów? — zapytał z miną ,,mnie nie oszukasz".
— Tak — odparł z dumą i zamilkł. Usiadł na kanapie i zaczął w myślach planować swoją wyprawę do wioski po alkohol. Listę gości od dawna miał w głowie.
— Ilu ludzi?
— Ja, ty, no i Malfoy... może Ginny? — zaproponował, ale wzrok Teodora odpowiedział mu treściwe nie ma mowy, które przyjął do wiadomości. Ginny pośród Ślizgonów to dobry tytuł książki dla dzieci, a nie wątek jego przyjęcia. Zresztą, gdyby ją zaprosił, wyszedłby na desperata. Ta dziewczyna nie odebrała mu jeszcze resztki godności.
Zerwał się z kanapy i przeszedł się po dużym pokoju. Teodor nie zszedł z łóżka i satynowej pościeli w szmaragdowym odcieniu. Blaise tylko na niego spojrzał i wiedział, o czym Teodor sobie pomyślał. Stanowczo zaprotestował.
— Nawet o tym nie myśl, stary. Albo Malfoy, albo Victoria — powiedział Blaise, a Teodor przyjął to bez słowa.
— Czyli spijemy się we trójkę? To tak, jakbyśmy pili do lustra.
Nott miał rację, co nie specjalnie mu się spodobało. Miał nadzieję, że Malfoy wkrótce się zjawi i razem obmyślą plan na dzisiejszą popijawę i jutrzejszego kaca. Oczywiście, tylko on i ewentualnie Nott będą następnego dnia zatruci. Malfoy przecież nie mógł stracić tej swojej trzeźwości i kontroli, które idą razem w parze. Jakby wewnętrznie miał już te swoje sześćdziesiąt lat, a trochę whisky miało źle wpłynąć na jego cholesterol.
— To co proponujesz? — odparł z przekąsem. Zaczął żałować, że w ogóle odwiedził Notta. Nie był z niego dobry kompan. Gdy siedzieli w trójkę, w żaden sposób mu jego towarzystwo nie przeszkadzało, ale będąc we dwójkę musiał utrzymać na swych barkach rozmowę, co bywało męczące.
— Coś się wymyśli — powiedział to tonem, który zaskoczył Blaise'a. Jak prawdziwy socjopata... Zabini teatralnie starł łzę dumy z oka.

*

Hermiona spojrzała na niego w ten przerażający sposób, który miał go zachęcić do zmiany decyzji. Wywrócił oczami w geście prawdziwej irytacji, ale dziewczyna nie przestawała go torturować. 
— Niech będzie, tylko przestań — mruknął. Hermiona uśmiechnęła się, ale nie triumfowała swojego małego sukcesu, chcąc je zachować.
Malfoy wyjął różdżkę i z łaską machnął nią. Po niespełna chwili pojawił się przed nimi z hukiem Błędny Rycerz. Hermiona zachwiała się i automatycznie złapała Malfoya za ramię. Poczuła twarde mięśnie pod materiałem koszulki. Spiął się, ale puściła go dopiero, gdy odzyskała równowagę. W ogromnym kilkupiętrowym autobusie otworzyły się drzwi i wypadł z nich Stan Shunpike. Jadł jabłko i gdy zobaczył nowych pasażerów, owoc wypadł mu z ust na asfalt.
— Niech mnie kule biją... toż to Hermio-ona Granger! Słyszałeś Ern?! 
— Ehe — mruknął kierowca z autobusu. Stan przyglądał się dziewczynie jeszcze chwilę, a potem wzrok powędrował mu do Malfoya i mina mu zrzedła, jakby zobaczył coś niezwykle obrzydliwego.
— Tych białych włosów to nigdy nie zapomnę — powiedział Stan z pobladłą twarzą. Wszedł do swojego autobusu, a za nim Hermiona i Malfoy. Granger spojrzała pytająco na swojego towarzysza, ale nie mogła wyłapać jego wzroku.
— Ile do Hogwartu, Stan? — zapytała Hermiona z uśmiechem. Stan zagapił się na nią i chwilę mu zajęło, by odpowiedzieć. Przełknął pierw ślinę.
— Dla ciebie nic — trzęsły mu się ręce, gdy podał jej bilet — jesteś bohaterką jak Neville... to znaczy Harry. Ale tego blondasa skasuję za czternaście sykli — odparł z pogardą. Draco wyjął galeona i nie czekając na resztą, usiadł na jednym z mosiężnych łóżek.
Błędny Rycerz ruszył, hucząc i przemierzając setki mil na minutę.
— Co taka dziewczyna robi z takim gościem? — zapytał Stan Hermionę, łapiąc się za poręcz, gdy autobusem zarzuciło.
— Interesy — odpowiedziała, szybko zmieniając temat. — Znasz go?
Znała historię Stana, który za sprawą Imperiusa działał po stronie Voldemorta. Nie była pewna, czy jego wersja jest prawdziwa, ale widząc tę niechęć do Malfoya, miała coraz mniej wątpliwości. Stan nie wyglądał na śmierciożercę.
— To jego ojciec rzucił na mnie Imperiusa. Jego rodzina dała czadu. — Stan za wspomnienie pozieleniał i podał Hermionie gorącej czekolady na koszt firmy. Granger przemierzała autobus powoli, by niczego nie rozlać. Wzrokiem przeszukała łóżka, by dostrzec Malfoya. Wybrała łóżko naprzeciwko niego. Usiadła i rzuciła zaklęcie na kubek, by czekolada nie rozlała się nawet, gdy kubek obróci się do góry nogami. Odstawiła napój na szafkę.
Malfoy splótł dłonie za głową i leżał z wrodzoną nonszalancją. Twarz nie wskazywała na żadne emocje. Jego naturalnie blada twarz i puste oczy były zagadkowe, a zadarta broda dumna. Tylko cienie pod oczami i kilkudniowy zarost mówiły jej cokolwiek.
— Chcesz gorącej czekolady? — zapytała, ale pokręcił głową. To dobrze, bo Stan za nawet kilka złotych galeonów nie dałby Malfoyowi swojej firmowej czekolady. Hermiona przejechała dłonią, bo sztywnej białej pościeli, pachniała krochmalem. Ten zapach zawrócił jej w głowie, a łzy jakoś same napłynęły do oczu. Przypomniała sobie o porankach, gdy wstawała wcześnie i razem z mamą wieszała pranie w garażu.
— Stan powiedział, że to twój tata... — słowo tata dziwnie brzmiało, gdy odnosiło się do Lucjusza Malfoya. — Rzucił na niego Imperiusa.
Dopiero wtedy odszukał jej wzrok. Oczy miał pełne pogardy. Znieruchomiała, ale źle odebrała tę nienawiść, którą w sobie krył.
— Nigdy więcej nie wspominaj o moim ojcu.
Hermiona odetchnęła i dała mu spokój. Odwrócił od niej wzrok. Przeszyły ją dreszcze i napiła się czekolady. Zapatrzyła się w zamazany widok za oknem, ale zrobiło jej się niedobrze. Położyła się na swoim łóżku. Było przywiązane łańcuchami, ale i tak latało na wszystkie strony.
Hermiona ściągnęła z siebie sweter. Zaczęły oblewać ją zimne poty od mdłości. Ułożyła się na wykrochmalonej zimnej pościeli i poczuła chwilową ulgę. Zamknęła oczy i w myślach odliczała minuty do końca podróży.
Usłyszała, jak materac skrzypi i poczuła czyjś wzrok. Otworzyła szybko oczy, ale to był Malfoy. Stał nad nią i przyglądał się jej wyprostowanej ręce. Zapomniała o pobladłej, ale wciąż widocznej bliźnie. Zabrała rękę. Zarumieniła się na białej jak papier twarzy i obróciła na drugi bok.
— Chuck jest... był synem Bellatriks — powiedział kojącym głosem, jak zwykle się mówi: będzie dobrze, będzie lepiej. Odwróciła się z powrotem w jego stronę, ale Malfoy już siedział na swoim łóżku.
— Śmierciożerca, którego spotkaliśmy na Nokturnie, był jego ojcem.
— Chyba sobie żartujesz — wysapała, choć wiedziała, że jest nadludzko poważny.
— Powiedziałem ci, że jest moim kuzynem.
— Ale nie że jest synem tej... śmierciożerczyni.
— A kto z mojej rodziny nie jest śmierciożercą? — zapytał kpiąco i to ją zagięło. 
Co taka dziewczyna robi z takim gościem? — usłyszała głos Stana w głowie. Rozejrzała się, by go zobaczyć. Stał niedaleko kierownicy Erniego, rozmawiali o czymś... Stan miał leniwy uśmiech na pryszczatej twarzy.
Nagle Błędny Rycerz zatrzymał się, a wszystkie łóżka pojechały do przodu. Byli na środku parku, gdzie mugolskie dzieci bawiły się na placu zabaw. Rodzice, którzy oblegali ławki nie zauważyli trzypiętrowego autobusu, ale dzieci wpatrzone były w niego jak w obrazek.
Z autobusu wysiadł siwy mężczyzna z długą brodą i ruszyli dalej.
— A gdyby coś się stało? Bijąca Wierzba nie byłaby warta naszego życia...
Malfoy spojrzał na nią dziwnie, nie odpowiadając.
— Powinniśmy powiedzieć aurorom, że na Nokturnie kręcą się śmierciożercy — dodała nagle.
— Wiedzą. Gdybym im nie powiedział, dzieliłbym cele z ojcem. Aurorzy mają swoją kolejność i priorytety. Najwyraźniej Nokturn nie jest tak niebezpieczny.
— Dlatego musiałam udawać twoją dziewczynę, tulić się do ciebie jak kretynka i mieć zaciągnięty kaptur na całą twarz, gdy on mówił mi te obrzydliwe rzeczy? — zakpiła, ale zrozumiała, że jej słowa nic nie zdziałają. Machnęła ręką, by jej monolog poszedł w niepamięć.
— Nic ci nie groziło, inaczej by cię tam nie było — odparł szybko, by te słowa mieć już za sobą. Hermiona zmarszczyła nos, piegi zawędrowały w inne miejsca. Malfoy przejechał wzrokiem po jej twarzy, a potem dłoni, gdzie widniała koślawa szlama. Blizna, za którą winny jest jej szczerość.
— Możesz  s p r e c y z o w a ć? — Głos jej się załamał, gdy nakryła, gdzie jego wzrok powędrował. Oboje przez dłuższą chwilę wpatrywali się w rękę. Malfoy zawahał się.
— Gdybym szedł sam, niczego bym nie organizował: dodatkowej ochrony. Ale kiedy ja byłem zobowiązany.
— Sama dałabym sobie radę — odpowiedziała, wygrała jej gryfońska duma, a nie rozum. Chociaż jej głos zaczął być nienaturalnie wysoki. — Zawsze dam sobie radę sama.
Malfoy splótł ręce na torsie. Miał koszulkę z krótkim rękawem, gdzie był Mroczny Znak?
— Przezorny zawsze ubezpieczony — powiedział z kamienną twarzą. Platynowe kosmyki opadły mu na czoło. Przypomniała sobie małego, ulizanego chłopca, którego nienawidziła z całego serca.
— To mugolskie przysłowie — zauważyła.
— Nie da się całej swojej historii streścić w kilka godzin — wytłumaczył bez cienia ironii. Malfoy niespodziewanie podał jej kubek czekolady. — Wypij, już nabierasz kolorów. 
Zapomniała dzięki niemu o mdłościach.
— Skąd miałeś pewność, że nic nam nie grozi?
— Poprosiłem o pomoc.
— Ty? Poprosiłeś? — zakpiła z cieniem uśmiechu, niezbyt mu wierząc. Malfoy nie starał jej się przekonywać i zamilkł. Minę miał nieodgadnioną. Chciała go zapytać o Mroczny Znak, tak jak on kiedyś zapytał o jej bliznę. Napiła się czekolady i stwierdziła, że swoje pytania przełoży na inny dzień. Przed nimi całe wakacje... i Extance.

*

...
— Ale... Nott... To nie wypali — powiedział Blaise z niedowierzaniem, gdy ten wyczarował tonę ulotek i rozwiesił niezdarnie szyld przed ich salonem. — Ludzie nas nienawidzą. Za Chiny tu nie przyjdą.
— Za Chiny nie, ale tutaj — może? Daj spokój. Najwyżej będziemy pili w trójkę do lustra. Raczej nie mamy niczego do stracenia.
— No niby nie, ale wystarczy mi, że wszyscy patrzą na mnie jak na intruza, gdy jak człowiek chcę zjeść śniadanie... oni się gapią, jakby czekali, aż rzucę na swojego tosta Avadę — dodał, oburzony tym faktem. Zamilkł jednak na chwilę, wyobrażając sobie ową sytuację.
— Blaise, jesteś...
— Impreza? U nas? — usłyszeli za sobą dobrze znany głos. Przeklęli pod nosem i odwrócili się. Uśmiechała się do nich zadziornie Victoria. — Może pomóc?
Jej szczupła sylwetka była opięta czernią dżinsów i bluzki. Ostre obojczyki wyglądały, jakby chciały się przebić przez skórę na wolność, a usta iskrzyły się błyszczącą czerwienią. Teodor szturchnął Zabiniego, gdy ten zagapił się na jego siostrę. Posłał mu mordercze spojrzenie.
— A Malfoyowi to pozwoliłeś — szepnął z wyrzutem, jednak Teodor chciał już wyciągnął różdżkę, więc uznał, że to już czas na niego. — Dobra, idę do wioski po alkohol. Po hektolitry alkoholu. Nott, masz zaprosić gości, bo inaczej będziemy zmuszeni sami to wszystko wypić.
— Niezła opcja — mruknęła Victoria.
— Dzięki, Vicky. — Blaise poczuł się mile połechtany i skierował się do wyjścia, ale przypomniało mu się o jeszcze jednej ważnej sprawie. Odwrócił się. — Ach, i Nott, przekaż Vicky, że nie jest zaproszona.
I wyszedł. Jak on lubił wychodzić w dramatycznym stylu.

*

Gwizdał pod nosem, schodząc w dół, prosto do wioski. Już myślał o tym słodkim jak miód upojeniu i dymie papierosów. Nott na pewno podzieli się swoimi nikotynowymi zapasami. Jak już trochę wypije, oczywiście.
Szedł niezrażony, nikogo nie mijał. W końcu była niedziela, a w niedziele jest czas tylko na nudę, ciepłe łóżko. Przeklął pod nosem, nie rozumiejąc niepotrzebności, jaką się charakteryzuje niedziela. Westchnął i przyspieszył kroku. Oby Nott uporał się z Vicky. Nie chciał jej na tej cholernej imprezie. Nie żeby za nią nie przepadał, to nie tak. Po prostu o wiele bardziej odpowiadało mu towarzystwo Malfoya. A pomiędzy Vicky a Malfoyem trzeba było, niestety, wybierać. Cholerna arystokratyczna tradycja.
Przynajmniej oboje nie walczyli ze swoim przeznaczeniem. Inaczej mogłoby wyjść niemiło. Co najgorzej — śmiercią Notta, który stał się w całej sytuacji kozłem ofiarnym. Nie dość, że Vicky nie może w ogóle Dracona zobaczyć, a co dopiero z nim porozmawiać, jeśli będzie próbowała przełamać klątwę, Teodor, jej rodzony brat, umrze. Intryga doskonała. Blaise w duchu musiał pogratulować pani Nott za taką zapobiegliwość.
Ciekawe, co u niej i czy w Azkabanie dobrze karmią — przeszło mu przez myśl, ale długo nie zawracał sobie tym głowy, choć w młodości skrycie się podkochiwał w matce Teodora. Zachichotał pod nosem i wrócił myślami do alkoholu.
— Whisky, moja żono, tyś najlepszą z dam... O, cholera. — Szczęka mu prawie opadła, gdy dostrzegł u bram Hogwartu Granger i Malfoya, wychodzących z Błędnego Rycerza.
Malfoy nienawidził przecież tego antyarystokratycznego środka transportu, więc Granger musiała się nieźle nagimnastykować, by go przekonać... Przeszły go ciarki. Granger musiała się nagimnastykować. Słodki Merlinie.
Rzucił na siebie zaklęcie niewidzialności.
Draco przepuścił Granger w drzwiach Błędnego Rycerza. Uroczy blond dżentelmen, Blaise wzniósł oczy ku niebu, niezłomny na uroki Malfoya. Podszedł bliżej, jednocześnie schodząc z kamiennej ścieżki na trawnik. Niby miał — w razie komplikacji — chronić Granger, czekać na znak... ale zobaczyć ich razem, to jakby święta nadeszły o pół roku wcześniej; nieprawdopodobne, a jednak! I niby cieszysz się z prezentów, ale i tak ci nieswojo. 
Granger chyba powiedziała coś złośliwego, bo jej oczy się zaświeciły, a uśmiech należał do tych ślizgońsko-zadziornych. Malfoy coś jej odpowiedział i jej policzki poczerwieniały, co wyglądało dość zabawnie. Blaise spostrzegł, że idą jednym skoordynowanym tempem. Szybkim tempem, niebezpiecznie się zbliżali do miejsca, w którym stał właśnie on. Już po kilku sekundach Błędny Rycerz odjechał i nie było po nim śladu, a Granger i Draco byli na wyciągnięcie ręki.
Blaise zamarł i tylko jedna myśl kotłowało się z hukiem w jego głowie: jak on na nią patrzy, jak on na nią patrzy... Malfoy nie powinien mieć żadnego uczucia w oczach. Dlaczego przy Granger się odkrył, dlaczego pokazuje jej kiedy ogarnia go złośliwość czy rozbawienie? Draco Malfoy nie ma uczuć. Nigdy nie miał, na takiego się kreował, taką osobą chciał być. Odosobnioną.
Granger wybuchnęła śmiechem, a Malfoyowi unosiły się kąciki ust. Szczęka Blaise'owi natomiast opadła z łoskotem, oczy wychodziły niemal na wierzch, mózg się topił... dobrze, że miał na sobie zaklęcie niewidzialności, pewnie wyglądał jak Potter na eliksirach u Snape'a.

*

— Stan na pewno ci kiedyś wybaczy, kiedyś zrozumie, że dobra z ciebie kruszynka — powiedziała, jak do dziecka i uśmiechnęła się złośliwie. 
— Nie zależy mi, bierz go sobie — odparł i mógł zobaczyć rumieniec, jaki wykluł się z jej policzków. Z łatwością mógł manipulować jej uczuciami, rozmową i przebiegiem ich relacji. To było takie proste. Duma rozrastała się w nim dumna jak paw, ale to nie było dobre uczucie. Jakiekolwiek uczucie nie było dobre, jeśli chciał je wywlec na wierzch. To była jego srebrna zasada, najważniejsza; złotej nie posiadał.
— Jasne, tylko tak mówisz, a potem z zazdrości będziesz rozpuszczał plotki na mój i Stana temat. — Hermiona parodiowała swoje niedawne współlokatorki, na które czasami narzekała. Udawała obrażoną, idąc, jak niedawno zauważył, z nim równym krokiem.
— Stan nie jest tego wart.
— Nie mówiłam, kogo będzie dotoczyć zazdrość — mruknęła i nagle rozwiało się całe rozluźnienie w powietrzu. Spojrzeli na siebie, a uśmiechy zeszły z twarzy obojga. Hermiona miała ciepłe oczy, łatwe do rozszyfrowania, jednak teraz nie potrafił ich odczytać. Towarzyszył w nich żal, ale nie rozumiał jego przyczyny.
Po sekundzie Hermiona wybuchnęła śmiechem, by atmosfera ponownie stała się lżejsza. Nawet jej się udało. Ale tę chwilę oboje mieli już zakodowaną w głowie jako ważne wspomnienie.
Draco, przechodząc z Hermioną przez bramę do Hogwartu, miał to dziwne uczucie. Jakby ktoś go obserwował. Dyskretnie się rozejrzał i prowadził jednocześnie z Granger luźną rozmowę, niczego jednakże nie zauważył. Żadnej pary święcących oczu w krzakach. Westchnął. Była niedziela, nawet w ten idiotyczny dzień robił sobie kłopotów.
Poczuł kogoś. Z lewej strony, na trawniku, teraz był pewien. Zapaliła się w jego głowie czerwona iskra.
— Idź dalej sama, Granger — powiedział nagle. Zmarszczyła brwi, ale nie musiał się jej tłumaczyć, wyczuł to w jej wzroku. Tylko że to nic nie znaczyło, bo nie tylko Granger przysłuchiwała się jego słowom. — Skoczę do wioski po nowe pióro i pergamin.
Hermionie wygładziło się czoło, ale w oczach dalej stawało pytanie. Nie wierzyła mu, przejrzała go, a nie był kłamcą średniej klasy, tylko najwyższej. Granger poszła dalej, pewnie z tak wielką burzą pytań jak jej włosy, ale nie miał teraz na nią czasu.
Niewerbalnie rzucił zaklęcie, by Granger niczego nie usłyszała. Miał tylko nadzieję, że ani razu się nie odwróci. Zacisnął usta i rzucił się do ataku tak, żeby zaskoczyć swojego przeciwnika. Czuł magię, jaką ta osoba się otacza. Ta poświata smakowała słodką goryczą. Prawą ręką ściskał różdżkę, by lewą dłoń zacisnąć na jego gardle. Draco poczuł adrenalinę, jaka pulsowała mu w żyłach i już go nie obchodziła Granger, która może się w każdym momencie odwrócić. Teraz chciał zabić tego, który odważył się go śledzić. Usłyszał stłumiony i chrapliwy jęk podglądacza. Malfoy, jak zawsze, zachował element zaskoczenia.
Draco ściągnął zaklęcie maskujące i zobaczył siniejącego przyjaciela. Opuścił rękę z jego gardła, a Blaise przetoczył się na prawy bok, zakaszlał głośno i wielokrotnie. Miał chrapliwy głos, próbował rozmasować sobie gardło, na którym pojawiły się ciemne pręgi. 
— Czy ty jesteś normalny? — wycharczał, a Malfoy pomógł mu wstać.

— Trzeba się było nie skradać i nie podsłuchiwać. Sam jesteś sobie winny — odpowiedział lekko. Po chwili szli już razem do wioski po whisky. Zabiniemu wrócił normalny głos dopiero po piętnastu długich minutach. I zamiast poderwać kasjerkę w sklepie monopolowym, tylko ją wystraszył. Nie obyło się też bez złośliwości Malfoya. O niedzielnym spokoju mógł już tylko pomarzyć.

*

Zdążyłam! Weekend jeszcze trwa, jak obiecałam. W każdym razie — moja wena umarła. Dopiero dzisiaj odrodziła się jak feniks. (Sześć stron w jeden dzień + dwie napisane kiedyś tam... lepiej późno niż wcale).

9 komentarzy:

  1. Mam nadzieję, że wena nie odrodziła się tylko na chwilę, bo chcę już więcej. Ten rozdział był taki... Ciepły? Chyba to słowo najlepiej go opisuje. Scena, kiedy Blaise podsłuchiwał Hermionę i Draco była bezbłędna. Z perspektywy Zabiniego, zabawna, kocham jego zachowania i myśli. Z perspektywy Malfoya i Granger, nie wiem jak to określić. Ale super, że mają te momenty do zapamiętania (a przynajmniej ten jeden). A później, jak już Hermiona sobie poszła, to już w ogóle. Draco taki męski wow wow Hermiona szczęściara bardzo wow. I tak jakoś mi się wydaje, że na imprezie będzie Granger, mam nadzieję, że się nie mylę, bo to na pewno będzie ciekawe.
    Czekam na kolejny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mogę z czystym sumieniem (no dobra, może nie do końca) powiedzieć, że wena troszkę wróciła. Dzisiaj jestem nią otumaniona i tylko czekałam, aż usiądę do laptopa. :)
      Też uwielbiam pisać te ich momenty, są bardzo inspirujące i jakby... odskakuję się od monotonii całej fabuły. Dlatego tych momentów jest zbyt wiele, bo planowałam ich w tym tomie naprawdę, naprawdę mało.
      Impreza rządzi się swoimi prawami (zobaczymy jak to wyjdzie w praniu).
      Do następnego!
      PS Co u Ciebie, droga koleżanko? :D

      Usuń
    2. U mnie, droga koleżanko, jakoś tam leci XD
      Średnio co drugi dzień nie chodzę do szkoły, bo choruję, ale nie mogę olać niektórych spraw. I tak na przykład dziś, przesiedziałam w busie godzinę w jedną stronę, żeby dojechać na jakiś głupi konkurs, zająć 4(!) miejsce, czyli nie mieć z tego zupełnie nic oprócz wypluwania sobie płuc i dyplomu XD Mam nadzieję, że zdrowie mi się ogarnie, bo zaczyna się osiemnastkowy sezon, ferie dopiero za jakieś 18 dni, a ja nie mam siły na nic. Ale nie ma co narzekać, przecież mam tak co roku, mogłam przywyknąć. A tak ogólnie, jest całkiem dobrze :3
      A co u Ciebie?

      Usuń
  2. Co Cię tak wzięło z tym Blaisem, hm? :D
    Hermiony tak mało dzisiaj, ale jest mój kochany Draco, znowu z tymi jego szalonymi przemyśleniami. Znowu spojrzenia. Hehe. Ahdsusvnfnvbufnv, nie wiem, co się dzieje, ale fajny ten rozdział.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam swój system. Bo jakbym nie pisała o Zabinim, to bym rzuciła dramione dla blinny... więc musi być trochę Blaise'a, żebym za nim nie zatęskniła. :D Poza tym, on jest ważną postacią w opowiadaniu, hehe.
      Dziękuję i do następnego!

      Usuń
  3. Ten rozdział tak jak i pozostałe jest genialny. Mam nadzieję, że Twoja wena pozostanie z Tobą na dłużej, bo skoro potrafisz napisać takie cudeńko w jeden dzień to z mojej strony możesz otrzymać owację na stojąco (mówię poważnie, klaszczę jak opętana).
    Rozdział bardzo mi się podoba. Najbardziej oczywiście momenty dramione. Draco i Hermiona rozmawiający ze sobą jak ludzie to coś fajnego, a jednocześnie zaskakującego. Wiem, trochę bredzę, wybacz, to z emocji. W każdym razie, podobało mi się zachowanie Draco wobec Hermiony. Dżentelmen jak na arystokratę przystało.
    Blaise… cóż to dość dziwny przypadek. W tym rozdziale wychodzi z niego kombinator i podglądacz. Ta postać zawsze mi się dobrze kojarzyła, ale teraz mam mieszane uczucia. Przekonywanie Draco, że nie powinien rozmawiać z Hermioną bo jest szlamą jest po prostu słabe. To nie jest żaden argument. Nie podoba mi się w tym rozdziale. Ale oczywiście nie bierz tego do siebie. To tylko moje odczucie.
    Czekam na kolejny rozdział. Mam nadzieję, że wena spadnie na Ciebie ze zdwojoną siłą ;)
    Pozdrawiam
    Arcanum Felis
    http://ingis-at-glacies-dramione.blogspot.com/
    PS. Mówiłam, że tylko tłumaczę. No cóż niedawno opublikowałam swoje pierwsze osobiste dzieło na swoim blogu. Jeśli chcesz to wpadnij ocenić moją miniaturkę „Jakim zwierzęciem jesteś?”

    OdpowiedzUsuń
  4. Och...
    To było takie... Skromne i subtelne. Całe uczucie w kilku słowach i spojrzeniach.
    Do tego rozdziału idealnie wpasowało się Spotify - Runaway - Aurora.
    Ta melodia jakoś nadała nastrój.
    Czekam na następny <3

    OdpowiedzUsuń

^