22. Atak mięsożernych koali.

Hermiona od końca ostatecznej bitwy zachowywała się inaczej, niż by wypadało. Nabrała dystansu i jakiegoś chłodu, który nie zachęcał do prowadzenia radosnych dyskusji o końcu wojny, a tylko zadręczaniu się tym, co minęło. Wyglądała czasami upiornie, chociaż zachowywała się na pozór normalnie i tak samo odpowiadała na zadane pytania. Rzadko rozpoczynała sama z siebie rozmowę, towarzyszyła jej cisza i otoczka spokoju, którą mało kto ważył się przekroczyć. Wszyscy byli świadomi i obserwowali, jak oddala się od ludzi, których kiedyś kochała. Hermiona nie odrzucała ich i nie zaprzestawała przyjaźni, oddzielając się grubą linią, ale zmiana wyszła naturalnie z jej zachowania. Potrzebowała samotności, nic w tym szczególnego. Tylko Harry i Ron mogli wiedzieć, jak się czuła, ale o dziwo od nich odizolowała się najbardziej. Może przypominali jej o strawionym czasie? Wielu tak myślało, ale nie ważyło się zadać tego pytania.
Dopiero Malfoy wdrapał się na estradę. Ta gazeta... nie zdziwiła każdego, jak i nie każdy w nią uwierzył, lecz te grupy osób nie podzielały swoich przekonań. Malfoy zdawał się być dopełnieniem dziwnej przemiany Hermiony Granger. Co znaczyła ta metamorfoza? Nie wiedzieli, może poza Hermioną, a może jej też  nie należało liczyć.
Niewielka garstka przyjaciół widziała ją przed zniknięciem. Ukrywała się tego dnia przed tabunem gapiów. McGonnagall miała różne teorie, ale kogo innego miała zapytać jak nie jej przyjaciół? 

Tego samego ranka ukazał się artykuł o Draconie i Hermionie. Następnego dnia nikt nie widział Hermiony, a do jej pokoju drzwi stały otwarte na oścież. Szafa także była uchylona i przerażająco pusta. Pakowała się w pośpiechu.
Harry Potter i Ron Weasley przyszli jako pierwsi, zajęli krzesła i czekali w milczeniu na resztę. Inni wchodzili po kolejnych minutach, wyczarowując sobie krzesła lub stojąc ze stresu na równych nogach. Ostatni do gabinetu dyrektorki wszedł Malfoy. Gość niepożądany, ale jego przyjścia nikt nie skomentował, był nie tylko potrzebny; on zdawał się wiedzieć najwięcej, przynajmniej tak sądzili po Proroku Codziennym, który tego ranka wypalił następny artykuł o nim i Granger. Tekst nie trafił na pierwszą stronę, ale wiedział o nim każdy.
— Wszyscy? To dobrze. Przykro mi tylko, że spotykamy się w takich okolicznościach — powiedziała dyrektorka, poprawiając okulary. Harry wbił wzrok w portret Dumbledore'a i Snape'a, którzy obudzili się wraz z wejściem Malfoya.
Malfoy stanął najdalej, prawie przy drzwiach. Miał dłonie wetknięte w kieszenie czarnych, przetartych dżinsów, a spojrzenie nieobecne, wbite w okno, zdawał się być daleko. Luna, stojąc najbliżej, uśmiechnęła się w jego stronę, ale nie odwzajemnił gestu, zaszczycając ją jedynie spojrzeniem zimnych szarych oczu. Luna wyglądała na usatysfakcjonowaną.
— Zniknięcia z zamku nie powinny być roztrząsane na skalę światową, jednak Hermiona jest bohaterką i społeczeństwo oczekuje... wiedzieć. — Potarła skronie, minę miała surową. Zerknęła na dzisiejszą i wczorajszą gazetę. Szpeciły jej biurko. Harry spojrzał z napięciem na Malfoya, ale ten nie zareagował. Stał nieruchomo, wbijając oczy w okno ponad głowę Lovegood, jak marmurowy posąg. Jego mleczna cera intensywnie raziła oczy Harry'ego. Potter chciał złapać z nim kontakt wzrokowy, pokazać mu jednym spojrzeniem, co tak naprawdę o nim myśli, jednak nie udało mu się zwrócić uwagi Malfoya.
— Pokój Hermiony wygląda na opuszczony w pośpiechu. Hermiona jest sumienna i na pewno nie zostawiłaby za sobą miszmaszu, jest pedantyczna. Także nie pozostawiłaby swoich licznych obowiązków, jakie czekały na nią w zamku. Czy czegoś się obawiała? — Spojrzała na obecnych po kolei, oczekując zaskoczenia lub chęci współpracy.
Przez pierwsze trzydzieści sekund nikt nie zabrał głosu.
— Nie — odparł niespodziewanie Draco obojętnym głosem. Wszyscy spojrzeli na niego, potem niektórzy na gazetę, która była przewrócona zdjęciem do góry. Maślane spojrzenie Hermiony zawisło nad gabinetem jak fatum.
— Więc to prawda? — zapytała z uśmiechem Luna. — Ale sympatycznie.
Malfoy nie odpowiedział, z chłodem obserwując Lovegood.
— Nie, Malfoy, tylko mi nie mów... — jęknęła Ginny, bawiąc się niespokojnie kosmykami rudych włosów, ze zdruzgotaniem i nagonką myśli wlepiła wzrok w podłogę, wyobrażając sobie rzeczy dziwne i niestosowne pod adresem Hermiony i Malfoya.
— Nie będę się zwierzał na panelu dyskusyjnym — zakpił, splatając ręce na torsie. Czarny golf ugiął się pod mięśniami przedramienia. Twarz z odwagą skierował na wszystkich.
— I tak wszyscy wiemy, jaki znak chowasz za tym długim rękawem. Czemu nie miałbyś odpowiedzieć na tak proste pytanie o Hermionę? Każdemu powiedziałeś co innego, ty skończony... — warczał pod nosem Ron. Wstał w pewnym momencie, w pełnym akompaniamencie dramatyzmu. Malfoy zaszczycił go wrednym uśmieszkiem i milczał jak zaklęty, robiąc mu specjalnie na złość. Atmosfera stała się gęsta, ale McGonngall pozwoliła im chwilę podyskutować, by z ich słów dojść do jakiś wniosków.
— Weasley, zachowuj się jak na dorosłego przystało — napomniała go, następne wracając do bezpiecznego milczenia. Miała nadzieję, że to coś da. Ustali, co doprowadziło do zniknięcia bohaterki czarodziejskiego świata, w innym wypadku... musiałaby zawiadomić aurorów.
— Nie zamierzam przepraszać — odparł dumnie Ron, chociaż zabrzmiał pokorniej, odzywając się do dyrektorki. — On jest pieprzonym tchórzem, nie umie podołać...
— Czemu nie umiem podołać? 
— Pytaniom!
— Pytaniom o Granger? Przyjaciele nie musieliby pytać — odpowiedział spokojnie, a na wszystkich po kolei spadła myśl, że Malfoy ma rację. Luna przyglądała się przestrzeni rozmarzonym wzrokiem, jako jedyna czując rosnącą sympatię do blondyna.
— Nic nie rozumiem — jęknęła Ginny. — Czy ty i Hermiona?... no wiesz.
— Wierzysz mnie, Granger czy Prorokowi? — zapytał złośliwie, a do Ginny dotarło, że to wszystko było tylko testem, niewinną manipulacją Dracona, który zabawił się kosztem przyjaźni jej i Hermiony. Znienawidziła go w ułamku sekundy, a po tym ułamku, zaczęła także czuć nienawiść do samej siebie, bo nie zdała — uwierzyła nie swojej wieloletniej przyjaciółce, tylko dopuściła wątpliwości. Ginny zrobiła się zielona na twarzy.
— Ale o co chodzi? — pytał Ron, rozglądając się po nietęgich twarzach swoich przyjaciół: Ginny, Harry'ego i Neville'a. Nie rozumiał skąd u Malfoya ten chłodny uśmiech. Przecież to on przegrał.
— Podobno ludzie na starość dziecinnieją, Ron — zauważyła Luna. Chłopak zmarszczył brwi i wbił wzrok w podłogę, analizując to dziwne wyznanie. — Szukają spisków tam, gdzie ich jeszcze nie ma.
Draco spojrzał czujnie na Lovegood. Jeszcze?
— To nie metafora — szepnęła do niego, nie dopuszczając tych słów do całej reszty. McGonnagall wyczytała to z ruchu jej warg.
— Proszę, abyście mi to wyjaśnili, od początku do końca — powiedziała Minerwa.
— Och, jak można nie rozumieć, że przyjaciele Hermiony Granger spartolili sprawę? Nie uwierzyli i postawili ją pod ścianą. Dziewczyna przekopała się przez ścianę i uciekła, jeśli mogę użyć przerzedzonej metafory — rzekł pogardliwie portret Snape'a. Dumbledore pokiwał smutno głową i zapadł powtórnie w drzemkę. Harry Potter nie czuł się ze spojrzeniem Dumbledore'a najlepiej, jego wzrok przekonał go ostatecznie, że jest winny tylko i wyłącznie sobie.

*


Właśnie rozdeptała największego pająka w swoim życiu. Niechcący! Niemniej, uciekła z miejsca zbrodni, nie oglądając się za siebie. Plecak ciążył jej na barkach od godziny. Szła jednak i szła, nie widząc jakiejkolwiek cywilizacji, co niespecjalnie przeszkadzało w marszu; czuła się oczyszczona. Takie bezludne miejsce dawało pole do popisu przy rozmyślaniach.
Pośpieszyła się z decyzją poszukiwań rodziców? Spóźniła. Była tego pewna. Już dawno temu powinna wyruszyć i skoro rozpoczęła poszukiwania z takim opóźnieniem, powinna być przygotowana w stu procentach, a tymczasem czuła się naga i bezbronna. Plecak, ważąc wiele kilogramów, był pusty. Nie wiedzieć czemu, nie chciała go zmniejszyć i tym samym zniwelować doskwierającą wagę; poczuła się dobrze, chociaż raz dźwigając swoje brzemię, a nie od niego uciekając.
Przemierzała pustynię, próbując ominąć wysoką i twardą formę trawy. Kłuła ją w gołe nogi. Starła pot z czoła i napiła się wody. Powietrze nie było upalne, ale słońce, które nagrzewało jej czarne ubrania i plecak, nie należało do górnolotnych przyjemności.
Z westchnieniem ulgi dostrzegła początek tropikalnego lasu, który z każdym przebytym krokiem gęstniał. Promienie słońca nie dawały rady przedostać się przez gęste korony drzew, przez co delikatny wiatr nareszcie przynosił ulgę.
Szła bez przerwy, co rusz rzucając zaklęcia, by się nie zgubić. Po dwóch godzinach wędrówki nogi miała jak z waty, więc przysiadła na spróchniałym pniu. Za sobą i przed sobą miała wzniesienia, była w zarośniętej puszczą przepaści. Z każdej strony otaczała ją soczysta zieleń, liany i... zwierzęta o dziwnych rozmiarach. Starała nie zwracać na siebie uwagi, zwłaszcza, jeśli chodziło o tutejszą faunę. Przeczytała wiele książek na temat tego regionu, jeszcze za dziecka. Rodzicom od zawsze marzyło się wyjechać właśnie tutaj. Może dlatego miała mniejsze wyrzuty sumienia, kiedy ich tutaj wysłała, bez pamięci... Pokręciła głową, nie chciała teraz o tym myśleć. Jeszcze skuteczniejsze w pozbyciu się tęsknoty, okazał się ptak. Kazuar, jeśli dobrze pamiętała jego nazwę.
Kazuar obserwował ją spokojnie.
Pamiętała mianowicie, że: są na wymarciu oraz że potrafią powalić człowieka jednym kopnięciem w klatkę piersiową. I byłby to śmiertelny upadek. Ptak aparycją przypominał strusia, lecz nie miał tak długich nóg, a jego szyja była błękitna. Umaszczony był we fioletowo-niebieskie pióra o niezwykłym połysku, przypominające bardziej sierść. Na łebku wyrastał mu potężny pazur, zdobiąc go jak rycerski hełm. Kazuar swoim piwnym spojrzeniem stał spokojnie, oddychając powoli i czekając na ruch Hermiony, pierwszy krok należał do niej — dopiero wtedy miał się rozpocząć prawdziwy taniec.
Hermiona poderwała siebie i plecak, zakładając go na brzuch, by zminimalizować możliwy atak. Ptak przez gwałtowny ruch poczuł się zagrożony, wydał z siebie niski i przerażająco głośny dźwięk. W jednej chwili kazuar podbiegł na mniejszą odległość, Hermionie wypadł plecak, w której miała wszystko. Także różdżkę.
Kazuar był ptakiem nielotnym, więc bez zastanowienia wspięła się na najbliższe drzewo. Liany pospadały na ziemię, tak samo jak liście. Kazuar znalazł się pod drzewem, depcząc wielką paproć i jej plecak. Hermiona wspięła się jeszcze wyżej, przysłuchując się niskiemu głosowi ptaka, który mroził jej krew, chociaż temperatura powietrza zdawała się parzyć skórę.
Ptak przez następną godzinę nie odpuszczał, co jakiś czas nieubłaganie piszcząc. Hermiona nie wiedziała, jak udało jej się zasnąć w takim hałasie, zwisając smętnie na drzewie.

*

— Słyszałeś?
— Nie, na co patrzysz?
—  Wytęż umysł.
Uczucie niepokoju niemiło rozlało się w jego piersi. Jean miała rację, coś było nie tak w obrębie ich puszczy. Niespotkana dotąd siła kryła się w gęstwinie, mógł tą siłę poczuć i wyobrazić sobie jej kształt, barwę, głoskę. Mężczyzna wstał ze starego krzesła, zaciskając dłoń tak mocno na oparciu, że te pękło.
— Co... Kto to... Czuję magię? — powiedział cicho. Drobna kropelka potu spadła z jego czoła i niezauważalnie zniknęła pod podkoszulką, wsiąkając w materiał.
— Sprawdzę to, jeśli chcesz, najdroższy.
— Daj spokój, to ja mam prawdziwe nogi w tym związku — zachichotał nerwowo i wyszedł, zostawiając drzwi na oścież. Jean odwróciła się tyłem do nich i spojrzała na swoje nogi. Były na swoim miejscu. Zacisnęła usta i wyraźnie posmutniała. Bardzo nie lubiła kłamstwa.

*

— Hej, ty!...
Kto ją wołał? Stała pośrodku ciemności, z daleka dosięgał ją czyiś krzyk, ale chyba nie należał do niej, ani nie był ukierunkowany w jej stronę. 
Prawda?
Hermiona zamykając i otwierając powieki widziała tą samą ciemność, czuła jeżące się włosy na każdym centymetrze ciała. Dopiero nieznacznej chwili przejechała palcami po czymś szorstkim, co w dotyku przypominało... korę? Ach. Zasnęłam na drzewie. Uśmiechnęła się, rozwiązując tą zagadkę i otwierając oczy. Tylko ten krzyk. Do kogo mógł należeć?
— Spójrz w dół — powiedział rozbawiony głos. Poszła za jego instrukcją i zobaczyła zbyt bladego jak na te tereny blondyna. Był specyficznej urody. Miał ostre rysy, ale to wcale nie znaczyło, że jego mimika była sroga. Emanowało z niego ciepło, któremu zdolna była od razu zaufać. Dla pewności nie zeszła ze swojego drzewa. To bezpieczeństwo na jego twarzy, jak sądziła, mogło stać się pułapką. — Ośliniłaś się.
— Nieprawda! — zdziwiła się, ale faktycznie poczuła pod palcami wilgotną maź. Wzdrygnęła się, ciesząc się, że spotkała zwykłego nieznajomego. Chociaż co jej przyjaciele mieliby robić w Australii? Nie odpowiedziała sobie na to pytanie, nawet nie chciała myśleć, co tkwiło w Hogwarcie. Uciekła, żeby się skupić na swoim zadaniu. — No, może trochę...
— Co tutaj robisz? — zapytał ciepłym głosem. Miała nadzieję, że jego miły głos nie okaże się sztuczny, a on sam nie przerodzi się w kanibala. (Nigdy nic nie wiadomo). Zachowała więc wszelkie środki ostrożności: udawała głupią.
— Siedzę — wzruszyła ramionami. Mężczyzna — wyglądał na coś koło dwudziestu pięciu lat — stał na równych nogach, w rozkroku i oplatając ręce na torsie. Hermiona przełknęła ślinę, gdy z jego twarzy zszedł uśmiech. Spojrzała w dół, gdzie leżał jej plecak... i różdżka. 
Jasny gwint.
— Naprawdę nie jestem w nastroju na pogawędki. Potrzebujesz pomocy? Wyczułem... Usłyszałem kazuara — poprawił się szybko, Hermiona odnotowała sobie, że facet albo jest analfabetą, albo ma dziwną intuicję.
— Nie potrzebuję pomocy. Miło, że pytasz.
Mężczyzna stał w bezruchu, analizując jej słowa i chyba niedowierzając w absurd sytuacji. Możliwe, że powiedziała to tonem wariatki, dla której wiszenie na drzewie w środku puszczy jest chlebem powszednim. Zapadło niezręczne milczenie. Na Merlina, niech on już sobie pójdzie, pomyślała. Kora wbijała jej się w nogi i dłonie, chciała wreszcie zejść i pójść w Wielkie Dalej. Przed siebie.
— Skoro tak, to cześć. — Machnął jej i bez uśmiechu zawrócił, idąc wysublimowanym krokiem. Była pewna, że mieszka niedaleko. Szedł pewnie, znając wyraźnie każde drzewo na pamięć. Ani razu się nie zawahał.
Niepotrzebnie zapatrzyła się na jego oddalającą sylwetkę i rozluźniła uścisk na drzewie. Spadła z niego. Wprost w mrowisko, które zamortyzowało upadek. Mrówki nie okazały litości i wślizgnęły się wściekle pod jej ubrania. Chciałaby powiedzieć, że przyjęła to ze stoickim spokojem, ale tak nie było. Zacisnęła oczy, a pewnym momencie też wargi, kiedy kilka mrówek wpadło jej do ust. Szamotała się, by wyswobodzić się z nieszczęsnego położenia, ale dopiero silne dłonie wyciągnęły ją z tarapatów.
— Co ty wyprawiasz...
Łzy okręciły się w jej oczach, gdy czuła na swoim ciele mrowienie, ale niewywołane zimnem, tylko prawdziwymi mrówkami.
— NIE ZROBIŁAM TEGO SPECJALNIE! — Odepchnęła go od siebie, bo cały czas trzymał ją za ramiona. Hermiona wywijała się na wszystkie strony, by strzepnąć robactwo.
I dziwnym trafem wszystko ustało w ułamku sekundy.
Znieruchomiała i ze zdziwieniem spojrzała na swojego obecnego towarzysza. Właśnie chował coś w swojej kieszeni, lecz postanowiła nie komentować tego ani jednym słowem. Otrzepała się z piasku i drobnych pozostałości mrówczego domu. W głowie miała tylko cel, by iść dalej, nie napotykając na swojej drodze następnego kazuara. I napić się wody, czuła prawdziwą suchość w ustach. Spanie na drzewie w takim upale było nieprzemyślaną decyzją, ale szczerze mówiąc, nie pamiętała chwili, kiedy odleciała w ciemność.
Podeszła szybko do swojego plecaka, który spadł ze spróchniałego pnia. Kazuar zdążył go na odchodne podeptać. Otworzyła go w prawdziwej panice, ale różdżka była cudem nietknięta, niepołamana przez masywne nogi kazuara! Dzięki Merlinowi. Schowała ją z przodu za pasek spodni tak, by jej towarzysz nie zobaczył, co tak skrupulatnie chowa. Hermiona przetarła spoconą twarz krańcem koszulki. Mrówki zniknęły na dobre, ale jak, dlaczego tak szybko. Z kim miała do czynienia?
Nie odwracaj się tyłem do wroga.
Słowa Moody'ego stąpiły w nią w najmniej spodziewanym momencie, lecz odwróciła się za radą głosu na pięcie i zaczęła bacznie obserwować mężczyznę. Był o wiele wyższy, czego nie dostrzegła siedząc na drzewie. Miał przepalone od słońca blond włosy i niebieskie oczy. Naturalnie może i był chudy, ale wałęsając się po puszczy nabrał trochę mięśni. Nosił okrągłe okulary, jak Harry Potter. Te okulary boleśnie ominęła w jakichkolwiek rozważaniach. Niebieskie oczy, bardzo ciepłe i przyjazne. Ciężkie dżinsy, nieodpowiednie do pory, jednak chroniące przed kolcami niskich krzewów. Biała podkoszulka, delikatnie spocona. Brakowało mu jeszcze siekiery i wyglądałby jak przystojny drwal.
— Chciałabyś... zimnej lemoniady? Jeśli w plecaku masz ubrania, możesz się u mnie w chatce przebrać. Swoich ciuchów ci nie oddam, mam ich niewiele — powiedział, wskazując na jej ubrania, w których były resztki błota i mrowiska. — W drodze opowiem ci australijską legendę o mięsożernych koalach.
Miał brytyjski akcent, nie rzuciło jej się to wcześniej w oczy. Jego głos przypomniał o porzuconym domu. Zgodziła się. Miał ciepłe oczy i chyba przyjazne zamiary. Nie powinna iść, ale się zgodziła, bo potrzebowała pomocy, jakiejkolwiek.

*

— Głośno wszędzie, huczno wszędzie... Co jest, Draco? Boli cię, że twoja dziewczyna uciekła?
— Idziesz czy nie?
— Z tobą poszedłbym nawet w gryfoński ogień.
— Jeszcze raz wspominasz o Gryffindorze, a umrzesz śmiercią nienaturalną.
— Nienaturalną jak twe tlenione włosy, rycerzyku?
Blaise usłyszał huk dochodzący z łazienki, którą zajmował Draco. Wolał nie myśleć, co właśnie uległo śmierci. Draco wyszedł z niej bez mrugnięcia, z kamienną miną. Zamknął za sobą drzwi. Bez słowa wstał z łóżka Malfoya jak na baczność. Próbował go rozbawić, ale ta Granger porządnie szarpnęła się na jego humor. Z pięści Dracona kapała krew. Co było takiego strasznego w zniknięciu Granger, że Malfoy  ze złości pobrudził swoje delikatne rączki? Z czystej głupoty, zapytał go o to.
Odpowiedź była niesłychana:
— Wie o mnie więcej niż powinna, może więcej niż ty. Chciałbym mieć pewność, że zabierze te informacje do grobu. Hmm... inaczej sam musiałbym jej ten grób wykopać.
— Zrobiłbyś jej coś? — zapytał poważnie Blaise. Wierzył tylko w jedną odpowiedź. — Gdyby nie dotrzymała milczenia?
Draco nie odpowiedział.

*

Dziwnie jest wrócić. Dosłownie, wrócić. Nie wiem, ile mnie nie było, ale jest to liczba w moim wypadku kolosalna, o której nie chcę wiedzieć. Bardzo się boję, że to się powtórzy. Pisanie to pasja. Trochę wyblakła. Jest jak miłość. Na początku zapierająca dech, a później osaczona w bezpiecznej monotonii. Ostatnio się okazało, że monotonia nie jest dla mnie najlepsza; chwilami cudowne, ale częściej porażające.

17 komentarzy:

  1. Bardzo podoba mi się ten rozdział, ale chyba nie jest to specjalnie dziwne, każdy Twój rozdział mi się podoba, co jest już normalne. Początek miałam okazję już czytać, ale z przyjemnością zrobiłam to drugi raz - i nadal fragment, w ktorym jest mowa o zgnieceniu pająka przez Hermione, jest najpiękniejszy. Pająki są niefajne.
    Nie wiem czy ci to już mówiłam, ale bardzo spodobał mi się ten cały pomysł, że Hermiona opuściła szkołę i wyruszyła szukać rodziców. Naprawdę fajnie to wykombinowałaś i jestem strasznie ciekawa co zamierzasz dalej. (Wizja Hermiony wiszącej na drzewie nadal jest dla mnie odrobinę śmieszna, kiedy to sobie wyobrażam.) Iii nowa postać, która, notabene, wydaje mi się bardzo ciekawa. Jean, Jean, Jean... kim są ci ludzie i co robią w takiej puszczy? W dodatku chyba mają jakiś związek z magią. Zastanawiam się tylko czy to dobrze, że Hermiona ich spotkała, czy źle. No i tak mnie dręczy myśl, czy Jean nie jest przypadkiem niepełnosprawna? Tak przynajmniej to wywnioskowałam, ale sama już nie wiem, jest późna godzina, więc mój mózg pracuje trzy razy wolniej. Chociaż normalnie też pracuje wolno. Zgubiłam wątek.
    Końcówka, końcówka, czyżby Draco chociaż troszkę martwił się gdzie podziewa się droga Hermiona?
    No nic, pozostaje mi czekać na kolejny rozdział!
    Weny i mnostwo chęci!

    M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana Mrs M. Witam na pokładzie!
      Właśnie jem truskawki (nie wiesz o tym, bo śpisz). I czytam oczywiście Twój komentarz, bodajże trzeci raz, który jest bardzo miły. Nie do końca się z nim zgadzam. Ten rozdział nie powinien zyskiwać takiej aprobaty. Napisany w takim czasie, masakra.
      Wiem, pająki są niefajne. Teraz robi się ciepło, ja mieszkam koło lasu... ptaki, które zrobiły sobie gniazdo w moim dachu są kochane. Jestem ja, moja rodzina i rodzina ptaków. Nie ma tu miejsca na pająki! Ogromną rodzinę pająków.
      Cieszę się, że spodobał Ci się koncept rozdziału. Oby się sprawdził.
      A na twoje dywagacje niestety nie odpowiem, szkoda byłoby psuć niespodzianki (tylko żeby nie przeciągnęła się ta cała 'niespodzianka' w czasie).
      Do następnego rozdziału... Tobie też dużo weny, tylko takiej innej, bardziej maturalnej, o ile istnieje.

      Usuń
  2. Draco jakiś taki dziwny, no i ta dżungla też... :>
    Ale cieszę się, że wróciłaś.
    No i że Draco się odezwał w gabinecie McGonagall.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziwny, nie wiem. Może trochę, a może nie. Na pewno inaczej zachowuje się w towarzystwie Gryfonów, a w towarzystwie Hermiony (bo ona w jego oczach już nią nie jest... albo jest, tylko to zaakceptował).
      Do następnego! :)

      Usuń
    2. Ale tajemniczo odpisałaś... No, weź! Teraz się będę jeszcze bardziej niecierpliwić przed rozdziałem :D

      Usuń
    3. To nie tajemniczość! To kobiece niezdecydowanie. :D

      Usuń
  3. Jaki świetny rozdział! Inny niż wszystkie do tej pory, ale podoba mi się. Jestem ciekawa co będzie się działo, gdy Hermiona będzie już w jego domu ;^; Mimo, że wszystko ładnie i pięknie to mam jakieś złe przeczucia. Tymbardziej, że ten chłopak chyba podejrzewa, że Hermiona jest czarownicą, a ona chyba nie (no bo on też jest, prawda?). Nieważne. Jak dla mnie Draco tylko udaje takiego twardziela. :v
    Zawiodłam się, że nie opowiedziałaś tej legendy o koalach :<
    Jak Ci mija życie, Salvio?
    Do następnego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Black, stęskniłam się za Tobą. :(
      Może inny, chciałam się wyrwać z monotonii. Na początku nie miałam w ogóle opisywać australijskiej przygody, ale po krótce (albo długiej przerwie) uznałam, że czemu nie? Będzie ciekawie!
      W następnym rozdziale będzie legenda o mięsożernych koalach, obiecuję!
      Mi mija zaskakująco, tlę wigorem. A u Ciebie Mrs Black? Może otworzyłaś jakiegoś nowego bloga? Zaraz to sprawdzę...

      Usuń
    2. Bardzo dobrze, że postanowiłaś ją opisać! No i czekam na te koalątka. U mnie jakoś tak neutralnie, choć chyba bardziej na plus. Bloga to niestety nie za bardzo, w sumie to udzielam się tyko na Wiosce. Ale pamiętam, że mam dać znać, jakby coś!

      Usuń
  4. Powinnaś pisać, i pisać, i pisać. I jeszcze to publikować! Kto jak kto, ale ja będę dzielnie trzymała wartę. Masz przecudowny styl, kreujesz bohaterów jeszcze lepiej. Rozpływam się i zazdroszczę talentu. Jesteś wielka, a ja zostaję Twoją fanką
    pozdrawiam ciepło

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, powinnam pisać, by wyrobić sobie warsztat. Mamy kryzys, kryzys, kryzys, ech. Ja mam; ale dziękuję za słowa wsparcia, otuchy i wszelkie komplementy, to dla mnie naprawdę wiele znaczy. Do następnego! :)

      Usuń
  5. Hej!
    Dlaczego mam wrażenie, że facet:
    -NA PEWNO jest czarodziejem,
    -może mieć związek z jej rodzicami?
    Komentarz będzie króciutki - jestem śpiąca i mój mózg jeszcze nie zaczął pracować.
    Draco, Draco, Draco... Czyżbyś poczuł miętę do Naczelnej Kujonicy Hogwartu, hę?
    Cóż, pozdrawiam i czekam na następny, życzę weny. Rozdział świetny tak btw.
    KH

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam!
      Może jest czarodziejem? Kto to wie? Zadajecie ostatnio w komentarzach dużo pytań, na które trudno jednoznacznie odpowiedzieć. :D
      Draco... Draco to Draco. To, co on sobie wymyśli w tej swojej tlenionej główce, jest na piedestale.
      Dziękuję i do następnego! <3

      Usuń
  6. Oderwałam się od Nieznośnej lekkości bytu, żeby nadrobić zaległości na Renowacjach, ale z tego, co widzę, atmosfera marności króluje i tutaj. W szczególności w dzienniku Victorii. Śmieszne, że akurat to imię oznacza zwycięstwo, gdy przypadła jej rola przegranej.

    Pamiętam czasy, kiedy martwiłaś się kreacją Malfoya. Ostatnie rozdziały są pod tym względem strzałem w dziesiątkę. Mam na myśli, Draco (jego imię odmieniamy, zwróciłam uwagę na złą formę gdzieś w poprzednim poście) jest taki, jaki powinien być.

    Tytuł rozdziału nadal rozkłada mnie na łopatki. x

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heroino, heroino (*nuci*) właśnie odłożyłam na chwilę ,,Pamiętnik narkomanki", nie sądzę, by był to przypadek.
      Och, tak, marność... Vanitas vanitatum et omnia vanitas. O dziwo ten... to stwierdzenie zapamiętałam dość szybko. Muszę się chyba zastanowić nad swoim życiem, a nie rzucać makaronizmami na lewo i prawo.
      (Użycie imienia 'Victoria' było specjalne!).
      Ooo... Draco? Czyżbym w końcu go zdominowała?
      Tak, właśnie, tytuł. Zrozumiałam, że nie wszystko musi być... pseudo-mądro-głębokie, bo i tak mi te całe nazywanie rozdziałów nie wychodziło.
      Do następnego. :)

      Usuń
  7. Jestem i ja. Wybacz, że dopiero teraz, ale od miesiąca pracuje i mój wolny czas jest ograniczony do minimum. Dobrze, że już długi weekend może wreszcie wszystko nadrobię.
    Zanim powiem, co myślę o rozdziale, muszę zaznaczyć jedno: cieszę się, że opublikowałaś ten rozdział. Mam wielki sentyment do tego opowiadania i dlatego tak mnie to raduje ^^
    Dobra, pora na opinię: Początek rozdziału udowodnił, że Draco jest pewną siebie personą i nawet nie hamuje go obecność dyrektorki. Dobrze powiedział Gryfonom, należało im się to!
    Hermiona sama szukająca rodziców w dziczy? Cóż, brawo za odwagę młoda damo, ale chyba niezbyt to przemyślałaś, prawda? (to było do Herm) Brawa dla niej, że uciekła przed krwiożerczą bestią :D Przez chwilę poczuła się jak człowiek pierwotny z tym wspinaniem na drzewo ;)
    Blondyn wydał mi się trochę podejrzany. Wyczuwał magię od niego bijącą. I oczywiście czekam na legendę o miśkach ^^
    Draco mój bohaterze! Pokaż im wszystkim i uratuj Herm. Błagam zrób to :D
    To tyle, jeśli chodzi o rozdział ;)
    U mnie ostatnio sajgon, ale powoli wszystko ogarniam. Wreszcie napisałam dalszy ciąg Muzycznej misji. Zapraszam do lektury :)
    Oczywiście życzę Ci morza weny i wielu pomysłów :)
    Pozdrawiam serdecznie,
    Arcanum Felis

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyjechałam na majówkę i Twój komentarz mi umknął. Kurczę, trochę mi głupio. :( Na widok twoich długich komentarzy aż serce się raduje. (Właśnie przeczytałam twoją odpowiedz na mój komentarz na Muzycznej misji, jestem do tyłu z blogowym życiem... albo, ogólnie, życiem). Powiem Ci nawet, że właśnie wypełniam zgłoszenie, jakie zostawiłaś na Katalogu, to taki fajny zbieg okoliczności - taka synchronizacja twojej osoby.
      Hermiona poczuła instynkt wspinając się na drzewa, dobre! Ja robię to bez zagrożenia, chyba nigdy do końca nie wydorośleję... Cieszę się, że masz pozytywne odczucia względem rozdziału, zwłaszcza, jeśli chodzi o Malfoya, bo to bywa dość toporna postać.
      Do następnego! Tobie też moooorza weny i piasku w butach. :)

      Usuń

^