24. Magiczna Linia.

Magiczna Linia to najdłuższy rozdział, jaki pewnie kiedykolwiek napisałam i napiszę. Polecam się uzbroić w cierpliwość i aromatyczną kawę bądź herbatę.

*

— Myślę, że powinieneś mnie całkowicie rozwiązać — powiedziała Hermiona. Godzinę temu udało jej się wynegocjować uwolnienie skrępowanych stóp — z drobną pomocą Jane. Basil nawet na nią nie spojrzał. Przygotowywał śniadanie dla ich dwójki. Jane siedziała na blacie kuchennym, który był widoczny przez jej cienkie przezroczyste ciało. Świergotała coś nad uchem ukochanego. Coś osobistego, coś należącego tylko do nich. Basil co rusz parskał śmiechem, a Jane odpowiadała pełnym satysfakcji spojrzeniem.
— Rozumiem — mówiła Hermiona, bardziej do siebie niż do nich — że nie macie co do mnie pewności, ale, zapewniam, nie przysłał mnie tutaj nikt, kogo mógłbyś znać.
— Więc kto cię przysłał? — zapytał Basil Croisseux. Hermiona drgnęła, czując w głębi strzępek nadziei.

Jane obróciła ku niej głowę, wpatrując się oczami, które świeciły od uczuć. Hermiona przez większość czasu, będąc w niewoli, zastanawiała się — nie nad planem ucieczki — ale czy duch faktycznie może być tak zakochany, jak za życia.
— Teoretycznie... Voldemort, ale z pewnością go nie kojarzysz.
Nim spostrzegła, różdżkę miała przystawioną do gardła. Nóż  do sałatki upadł na podłogę, zostawiając po sobie drobną rysę na drewnie — jego brzdęk opadł i ciszę przerwała dopiero Jane, cicho łkając.
— Jesteś śmierciożerczynią? — zapytał z powagą.
— Przecież powiedziałam... mógłbyś — chrypiała, nie mogła mówić. Opuścił różdżkę, trzymając ją w miejscu, gdzie miała serce. — Jestem mugolaczką.
Rzuciła szybko, by zażegnać w nim myśl, że mogłaby być popleczniczką Lorda Voldemorta. Basil zmieszał się, ale jego nieufność wraz z różdżką nie opadła.
Hermiona nie czuła strachu, jedynie pulsującą, nieprzyzwoicie przyjemną, adrenalinę.
— Mów! — ponaglił ją. Jane, cicho pochlipując, spoglądała na Hermionę zza pleców ukochanego. Jej oczy świeciły się już tylko od łez.
— Jeśli jesteś czarodziejem i wiesz, kim jest Voldemort, musisz też wiedzieć, kim jest Harry Potter. — Na twarzy Basila pojawiło się zrozumienie. Miała pewność, że wiedział i mogła mówić dalej. — To mój przyjaciel. Jestem Hermiona Granger.
Dodała, znając wagę swego nazwiska. Niestety, Basil nieznacznie spochmurniał.
— Wybacz. Wiem, kim jest Harry Potter, ale twoje nazwisko nic mi nie mówi. — Nieustannie przystawiał różdżkę do jej serca, jednocześnie przepraszając. Miała mętlik w głowie, czy jest uprzejmy, czy nawiedzony jak jego ukochana. — Wyjechałem z Jane przed samą wojną.
— Jestem tutaj, by odnaleźć rodziców. Mugoli — mówiła szybko, mając wrażenie, że od tonu, barwy i brzmienia swojego głosu będzie zależeć jej życie. Powinna być przerażona, a tymczasem czuła w sobie rosnącą ekscytację. — Wysłałam ich do Australii, by ukryć ich przed wojną. Stąd moja ironia. Voldemort stworzył sytuację, w której musiałam wysłać rodziców właśnie tutaj.
— Twoi rodzice tak na to przystali? — Był nadal podejrzliwy, ale mniej niż na początku, przestał trzymać różdżkę w zaborczy sposób. Pozwolił spiętym mięśniom się rozluźnić, a rękom się wygładzić. Napięte ścięgna zniknęły.
— Usunęłam im pamięć, by w razie napadu śmierciożerców nie wiedzieli o moim istnieniu. — Na twarzy Basila odmalowało się zrozumienie, może nawet współczucie, jakie wyłapała bez ulgi.
— A ja cię znalazłem, kiedy próbowałaś ich szukać?
Kiwnęła głową. Jane jęknęła smutno i machnęła ręką, przenikając przez ciało Basila. Mężczyzna próbował się nie wzdrygać, ale nieudolnie. Jane udała, że tego nie widzi, ale — istotnie — odsunęła się. Hermiona na chwilę zapomniała o niewoli, w jakiej utkwiła. Ich uczucie do siebie było odrażające, pełne romantycznej tragedii. Jane nie żyła, wróciła na ziemię jako duch, by towarzyszyć Basilowi, ale co się stanie po jego śmierci?
— Tak. Kiedy próbowałam ich szukać — szepnęłam, nagle zdając sobie sprawę z własnej tragedii i nieudolnych prób. Basil i Jane pozwolili jej na jeden dzień zapomnieć o zadaniu i o tym, co za sobą zostawiła.
— Basil, proszę, rozwiąż ją... — szepnęła Jane, ścierając z policzka ostatki srebrnych łez.
Basil spełnił jej prośbę bez wahania. Są łatwowierni, pomyślała Hermiona, chociaż powiedziała im prawdę. Skinęła Basilowi głową, gdy sznur opadł na ziemię. Rozmasowała nadgarstki, miała na nich drobne wgniecenia, poczerwieniałe paski.
Nie zdążyła się rozejrzeć, a kłótnia zawrzała kuchnią.
— I co my teraz zjemy na śniadanie? — zastanowił się na głos. Jane przewróciła oczami.
— Po prostu użyj różdżki — odparł duch. 
Basil zmieszał się, wyciągając magiczne urządzenie zza paska znoszonych spodni. Hermiona obserwowała scenę bez skrępowania i chęci ucieczki, jakby poprzednie godziny i noc nie miały miejsca.
Basil wyczyścił magią sałatkę i włożyć do plastikowej miski, która wcześniej służyła do przechowywania farby. Hermiona zmarszczyła brwi, lecz nic nie powiedziała. Niewerbalnie wyczyściła wiadro pod stołem, by bez obrzydzenia nabrać porządną łyżkę sałatki owocowej.
Smakowała jak nalewka z mango, tylko bez alkoholowego posmaku. Zdusiła w sobie myśl, że powinna wyjść z tej dziwnej sytuacji i najgłośniej trzasnąć drzwiami.
Basil okazał się naprawdę zabawny. Użyczył jej nawet mapy i po śniadaniu obmyślali plan wędrówki, jaką Hermiona będzie musiała przejść, by odnaleźć rodziców — uśmiech nie schodził z twarzy Granger. Ona także okazała się łatwowierna.

*

— Musimy coś zrobić — powiedział Harry do Rona. — To... to nie może być nasza wina. Nie chciałem. To wszystko wyszło jakoś tak naturalnie.
— No, chyba tak... nie wiem — rzekł Ron, zgarniając swoje rude kosmyki włosów. Odsłonił czerwone od wstydu uszy.
Oboje spojrzeli na siebie w milczeniu. Harry wykonał ruch na szachownicy, lecz niedokładnie go przemyślał. Zerknął na Rona. Nie zauważył, że może pozbawić Harry’ego jednego pionka — Potter wewnętrznie osłupiał, ale grał dalej.
— Ona wcale nie uciekła — szepnął nagle Ron. Odchrząknął, wracając do normalnego tonu. Mówił z trudem. — Oddalała się, ale dopiero teraz straciliśmy ją z oczu... O! Wygrałeś, stary. Jak to się stało?
Harry pierwszy w życiu wygrał z Ronem w szachach. Podczas uprzednich partyjek naprawdę się starał, by go pokonać. Latami nad tym myślał, układał strategie. 
Teraz, wykonując powoli szach mat, nie czuł satysfakcji. Oboje myślami byli daleko od szachownicy.

*

Ginny otarła nieznacznie twarz z potu. Smażyła się na słońcu przed Hogwartem, na dziedzińcu. Obgryzała paznokcie do krwi, obserwując tępo to, co miała przed sobą. Jej twarz marszczyła się i łagodniała, myśli Ginny biegły różnym torem. Twarz tężała, by po chwili znowu się rozjaśnić. 
Blaise obserwował ją z bezpiecznej odległości.
Miała na sobie wypłowiałą bluzkę z długim rękawem, która śmiesznie wyglądała w tak ciepły dzień. Nogi były blade, jedynie uwydatnione piegami — jedynymi śladami słońca na jej ciele.
Trzymała w dłoniach najnowszy numer Proroka Codziennego.
Co by się stało, gdybym podczas wojny nie przejął twojego zadania, Malfoy? Nie stał się wykidajło uczniów spoza Slytherina? Gdybym był bierny na krzywdę Ginny… co jeśli w pewnym momencie sprawiałoby mi jej cierpienie przyjemność? Stałbym się jednym z nich, Malfoy.
Jego kroki były bezszelestne, kiedy powoli zmierzał ku Ginny. Zadziwiał, że swoją wysoką i pokaźną posturą potrafił zapanować nad własnym ciałem i nie wydać przez naturalnie ciężkie kroki żadnego dźwięku.
Było to niepotrzebne. Nawet kiedy stanął za plecami Ginny, widząc dokładnie jej rude i idealnie proste włosy, nasuwając na jej całą sylwetkę cień swojego ciała, ona go nie dostrzegła — zbyt zajęta wpatrywaniem się w okładkę gazety z błędnymi oczami.
— Dalej to czytasz? — Pochylił się nad nią, by delikatnie złapać ją za palce i odebrać gazetę. Dziewczyna podskoczyła w miejscu, ale nie odwróciła głowy, pozwalając wyjąć sobie gazetę z dłoni. Blaise zapalił ją jednym zaklęciem. Incendio.
Paliła się powoli przed nogami Ginny. Draco Malfoy i Hermiona Granger, wpatrzeni w swoje oczy, płonęli razem. Nawet ten drobny gest dewastacji wydał się Ginny romantyczny, kiedy zdjęcie powoli znikało jej z oczu.
— Jak mogłam zareagować tak dziecinnie? Ile ja mam lat? — pytała go ze zdenerwowaniem. W jej oczach odbijał się ogień.
Blaise usiadł okrakiem na murku. Dotknął jej ramienia i przeciągnął palce po gładkiej skórze.
— Nie wiń się.
— Naprawdę słabe pocieszenie... Chociaż sama jestem sobie winna. Jak mógłbyś mnie pocieszyć? Sama sobie nawarzyłam piwa. Teraz pora je wypić. — Skupienie przelewało się w jej słowach. Jednak niezmiennie była zła, przerażająco zła, na samą siebie.
Ostatnie, co spłonęło, były usta Malfoya i Granger. Były niebezpiecznie blisko siebie. Papier ugiął się, kiedy płonął, a ich usta zetknęły się najnaturalniej jak tylko mogły. Czy miało to także miejsce w realnym świecie? Wszystko na to wskazywały, ale nawet jeśli Hermiona byłaby teraz w zamku, Ginny nie potrafiłaby o to zapytać. Instynktownie wiedząc, że nie uwierzyłaby ani w pozytywną, ani negatywną odpowiedź.
— Mógłbym cię pocieszyć — dodał nagle. Ginny przekręciła głowę, zamykając usta. Uśmiechnął się półgębkiem, łącząc ich dłonie. Jego ciemna skóra kontrastowała z papierową bielą Ginny. — Draco jest... Znasz to powiedzenie — po trupach do celu?... Wyobraź sobie, że Granger jest w tym momencie jego jedynym celem. Priorytetem. Więc nic jej się nie stanie. On się o to postara.
— Nie mogę uwierzyć, że ona i Malfoy... to nierealne.
— Myślę, że się zaprzyjaźnili.
— Naprawdę? To wielkie słowa. Może określmy to jako: przelotny romans? Brzmi bardziej ulotnie.
— To platoniczne uczucie. Nie sądzę, by między nimi do czegoś doszło. To przez Extance... przez nią zbliżyli się emocjonalnie. Pewnie Hermiona nienawidzi siebie i świata, a Draco w drugą stronę, jest nienawidzony.
— Chodzi ci o wzajemną pomoc? Dopełniają się i nawzajem wychodzą z powojennej depresji? ONI SIĘ DOPEŁNIAJĄ? Świat staje na głowie.
— Oni się dopełniają, a Gryfoni wyparli się przyjaźni, gdy okazała się zbyt trudna. Świat naprawdę staje na głowie — powiedział ironicznie.
— Jesteś wredny. Postąpiłam dziecinnie, nie musisz przypominać, kochanie.
Pocałował ją w czoło. Nie przejmowali się, że byli po raz pierwszy razem w miejscu publicznym, okazując sobie jakiekolwiek zainteresowanie; nadpalona gazeta była dowodem, że świat widział już wszystko, a on i Ginny nie zdziwią nikogo.

*

Harry czekał, ze zdruzgotaniem poprawiając co chwilę włosy, sterczące na wszystkie strony. Nie potrafił trzymać się na uboczu i nic nie robić — od tak, od chwili pstryknięcia czyichś palców. 
To było trudniejsze od jakichkolwiek poszukiwań. Czekać i siedzieć. Hermiona była jego najlepszą przyjaciółką, jak miał się pogodzić z jej ucieczką. Zrozumiał, że to tylko poszukiwania rodziców, lecz czuł się źle. Wyrzuty sumienia nie były nigdy tak przykre; te miały inny oddźwięk. Było w nich więcej smutku niż palącego uczucia pod skórą. Wiedział, że zawalił.
— Gdzie jest Ginny? Ile mamy czekać? — mówił do siebie. Ron siedział na kanapie Puchonów, wzruszając ramionami na każde jego słowo.
— Myślisz, że ona i Malfoy... tak na serio? Nie widzi mi się to... Ej, Harry, wszystko gra? — zapytał zaniepokojonym głosem, gdy Harry przez dłuższą chwilę nie odpowiadał, ciągle rozmawiając z samym sobą.
W końcu zbawienie przyszło w postaci Ginny. Kilka godzin temu kazała im czekać, nie ruszać na ,,żadne cholerne poszukiwania, póki nie wrócę”.
Salon Puchonów był przerażająco cichy tego dnia. Wszyscy byli na obiedzie lub pracowali przy renowacjach. Zostało jeszcze wiele części zamku do odremontowania, jednak w miarę upływającego czasu każdy się ekscytował i parł w zaparte, zostając w większej liczbie godzin nad robotą. 
Dzięki temu Hogwart coraz szybciej wyglądał jak przed tragedią.
— Jesteś wreszcie — mruknął Ron, bez entuzjazmu czy złości. Spojrzeli na siebie, smutniejąc, jakby ich trójka była natężeniem przykrego zachowania, o jakie nigdy by się nie posądzili. Minęły dwa dni od ucieczki Hermiony, każdy o tym tak mówił, chociaż nie była to ucieczka. Bali się faktów. To zwykłe odejście, czy tak? Zamilkli, myśląc o tym słowie, lecz nie wypowiadając go na głos, jakby ktoś rzucił na nie Zaklęcie Tabu.

*

— Jesteś uparta jak osioł — powiedziała Jane, uśmiechając się zadziornie do Hermiony. Granger burknęła coś pod nosem, ale nie było to coś, za co duch mógłby się obrazić. Jane poczuła się, jakby właśnie znalazła sobie koleżankę. Kochała Basila, ale spędzili ze sobą cały rok. Inne osoby przez ten czas widziała sporadycznie; tylko wtedy gdy się przemieszczali, uciekając przed tym, co za sobą zostawili.
Nikt, prócz tego, nie miał raczej ochoty zaprzyjaźniać się z duchem.
Hermiona okazała się duszą, przy której nie czuła wrodzonej nieśmiałości. Przynajmniej po jednym dniu miała dobre samopoczucie, nie bojąc się swojego milczenia. Nie szukała panicznie w głowie tematu rozmowy, którą mogłaby poruszyć, by między nimi nie zastała niezręczna cisza.
Jane czuła na swojej przezroczystej skórze dziwne spojrzenie Basila. Rozmawiała z nim przez ten dzień, nie licząc poranka, bardzo sporadycznie. Wręcz go spławiała, chociaż nigdy by się o to nie posądziła. Zazwyczaj była od niego zbyt zależna na takie kroki. Nadskakiwała mu nawet wtedy, gdy umarła. Rozmawiając zwyczajnie z Hermioną i wymieniając prawdziwe opinie — nie zgadzając się pokornie z każdym słowem — czuła, że coś w jej śmierci nie poszło dobrze.
Nie miała żalu, że umarła. Ale po śmierci... stała się, może nie inną osobą, ale inną duszą. Między nią i Basilem była ogromna miłość, zmierzała się z nią każdego dnia — po śmierci jednak nie odczuwała tego z taką siłą. Miała w sobie więcej pokory dla życia; dlatego coraz częściej łapała się na myśli, że żałuje. Mogła wsiąść do dorożki. I pojechać dalej. Czekając tam na Basila, a nie próbując go usilnie zatrzymać przy sobie. Zapłaciła straszną cenę za brak cierpliwości, na zawsze zostanie między niebem a ziemią. I najgorsze jest to, że nie zdawała sobie sprawy z tego błędu... dopóki nie wyczuła Hermiony w ich puszczy.
— Jane, staram się być miła.
Zerknęły na siebie wrednie. Hermiona wstała, by zaparzyć sobie herbatę. Postawiła jeden krok i z salonu znalazła się w kuchni.
— Zaparzyć ci może he... och. — Złapała się za usta i odwróciła do Jane plecami. Jane także poczuła się dziwnie, ale spokojnie ją uspokoiła, że to nic takiego.
— Naprawdę mi przykro — mruknęła Hermiona, wbijając wzrok w kubek herbaty. — Tak nam się dobrze rozmawiało, że...
Machnęła ręką i z zakłopotaniem wpatrywała się w swoje stopy.
— Zapomniałaś, że umarłam? — zachichotała piskliwie Jane. — Ja też czasem zapominam. Ale tylko wtedy gdy jestem sama.
Wzrok Hermiony spoczął na Basilu, który natomiast nie mógł wydostać się z szoku, obserwując ukochaną. Granger poczuła się jak po środku pola rażenia, więc czym prędzej czmychnęła przed kominek, który niedawno rozpalił Basil. Zapomniała o ochocie na herbacie, chociaż czajnik gwizdał coraz głośniej.
— Jane? — szepnął z pytaniem Basil. Nie odrywali od siebie oczu. Hermiona miała wrażenie, że rozumieją każdy swój gest i spijają wszystkie myśli.
— Taak? — zapytała z bezszelestnym wzruszeniem ramion. Udawała spokojną, niemal obojętną. Hermiona uznała, że tylko ukrywa swój nadchodzący wybuch. 
Granger obserwowała ich dość biernie, chociaż oczy wyobraźni były skupione na innym punkcie. Pamiętała te liczne razy, gdy nie wiedziała, co pewne ruchy ciała znaczą w słowniku Malfoya. Uczyła się ich każdego dnia i teraz widziała w złości i zranieniu Jane codzienność Malfoya.
Nie myśl o tym, mówiła gorliwie do siebie, jednak im bardziej chciała nie myśleć o Malfoyu, tym bardziej jego wyobrażony widok zdawał się realny. Widziała go na korytarzu, kiedy szedł, a jego przydługie włosy delikatnie uginały się pod wiatrem. Widziała jego ciemne ubrania. Czarną koszulkę z nieśmiertelnymi długimi rękawami, które miały ukryć Mroczny Znak. 
Miała przed oczami ich zdjęcie w Proroku Codziennym.
Jej niewytłumaczalne spojrzenie, gdy na niego patrzyła. Ten uchwycony niefortunny moment słabości. Pierwszy raz wspomnienie tego zdjęcia nie wprawił ją w upokorzenie. Uaktywnił bezwstydną tęsknotę.
— Czy ty mnie za coś obwiniasz? — zapytał cicho, chociaż stanowczo. Wyprostował się nagle, wyglądając potężniej niż zwykle. Jane nie była przestraszona. Gdyby żyła, Hermiona bałaby się o nią. Basil nie wyglądał jak chętny do jakichkolwiek dyskusji.
— Ciebie? Oczywiście, że nie. Obwiniam siebie, tylko przez siebie tutaj jestem.
Postura Basila skurczyła się w jednym momencie.
— Żałujesz? — szepnął.
Spojrzała na niego szklanymi oczami. Nie odpowiedziała, ale odpowiedź zawisła boleśnie w powietrzu. Hermionie zaparło dech w piersi, gdy Basil zamknął za sobą drzwi chatki z najwyższą delikatnością. Nie był zły, ale jego zranienie odznaczało się w każdym kroku i w oczach. Zostały same w niewielkiej chatce.
— Jane...
— Chciałabym posiedzieć trochę w ciszy, dobrze?
Dobrze, nie ma sprawy. Przecież umiemy w swoim towarzystwie milczeć, Jane. Naprawdę.

*

— Co zrobiłaś?... Możesz, z łaski swojej, powtórzyć? — syknął Ron, blednąc. Ginny nie zraziła się jego niedowierzaniem.
— Ale: jak!? Gdzie Malfoy pojechał jej szukać? Czego szukał w jej pokoju? Pozwoliłaś mu na to?! — zdziwił się Harry, siadając bezwładnie na kanapie obok Rona. Ginny stała nad nimi z założonymi na piersiach rękami. Widziała w ich oczach rodzącą się złość. Przeraziła się, oni nie wyciągnęli żadnych wniosków.
— Hermiona ODESZŁA. Nie odeszła, gdy rozmawiała z Malfoyem, ale gdy gadała z nami. Byliśmy wredni i robiliśmy jej wyrzuty o tą...  r e l a c j ę  z Malfoyem. Teraz nie wyciągacie żadnych konsekwencji.
— Ufasz Malfoyowi? — zapytał Harry szybko, a gdy już otwierała usta, nie pozwolił jej sobie przerwać. — Chcesz, by to on ją odnalazł pierwszy? By przekonał ją, że nie wiemy, co to przyjaźń?
— Jesteś zazdrosny o Malfoya? — zakpiła Ginny, uśmiechając się wrednie, choć w głębi duszy była przerażona. Rozumowanie Harry’ego poniekąd było słuszne. — Nie mogę uwierzyć w twoje słowa, Harry. Hermiona odeszła, dokonała wyboru. Tak samo jak ty dokonałeś wybór, gdy obrzucałeś ją razem z nami gównem. HERMIONA WYBRAŁA. Pogódźcie się z tym i lepiej miejcie nadzieję, że Malfoy zdoła jej pomóc w poszukiwaniu rodziców. Od nas tej pomocy nie uzyskała, chociaż przecież wiemy, co to strata drugiej osoby, nie?
Mówiła szybko i  z niebezpieczną nutą w głosie, bo ani Ron, ani Harry nie odważyli się jej przerwać. Byli wbici w oparcia kanapy i chociaż kipieli ze złości, nie przerwali jej ani razu. Obserwowali ją z obrzydzeniem, jakby i ona ich zdradziła, wybierając stronę Malfoya.
Odeszła bez słowa pożegnania, szybkim i nieustępliwym krokiem, jak to zrobiła Hermiona. Harry i Ron, gdy wyszła, nawet na siebie nie spojrzeli. Nie mieli odwagi na wymianę spojrzeń, ani przerwanie milczenia. Po wyjściu Ginny w salonie Puchonów rozległa się głucha cisza. Jednak w ścianach zalęgły jej słowa jak nieproszone robactwo, zawierając samą bolesną prawdę.

*

Hermiona nie miała pojęcia, dlaczego została na jeszcze jedną noc. Nie wykluczała ciekawości. Po wyjściu Basila nie odezwała się do Jane ani słowem, zgodnie z jej prośbą. Ułożyła się wygodnie na kanapie i wpatrywała w trzaski prowizorycznego kominka. W głowie cały czas miała Hogwart, przyjaciół, Extance, nawet Malfoya… wcześniej, będąc w puszczy, potrafiła się zająć swoimi myślami. Bardziej je pilnować. Ten malutki domek był pełen smutku, który podawał jej bezwzględnie pod nos pytania.
Dlaczego została na noc u ludzi, którzy jeszcze rano obwiązali jej dłonie i stopy sznurem? Przywiązała się do nieśmiałości Jane, a Basila podziwiała za upór w dążeniu do celu. Tak skrupulatnie uciekał przed przeszłością, jednocześnie wybierając miłość, która nie była łatwa czy chociażby przyjemna. Miłość między Basilem a Jane była ich wspólną fikcją. Hermiona była zdziwiona, że Jane zauważyła to jako pierwsza. I to po roku swojej śmierci, i mieszkania w dziczy.
Hermiona została na jeszcze jedną noc, bo to tutaj, w tej obskurnej niewielkiej chatce, była bardziej skupiona na snuciu odpowiedzi, niż na zadawaniu kolejnych pytań.
— Hermiono! — Jane podleciała do niej nagle. Ich twarze dzieliły centymetry. Jane drżała, o ile było to możliwe. — Znajdź różdżkę, szybko. JUŻ!
Syczała w jej twarz.
Hermiona zerwała się na równe nogi, będąc gotową do takich alarmów przez poszukiwania horkruksów miesiące temu. Położyła się na podłodze i wyjęła różdżkę spod kanapy.
Hermiona spojrzała w okno. Było już dawno po zmroku. Przeszły ją dreszcze po całej długości pleców.
— Coś się zbliża — szepnęła Jane. — Zabezpiecz chatkę, a ja lecę poszukać Basila.
— Nie zostawiaj mnie! — krzyknęła Hermiona, ale Jane już przeleciała przez ścianę, nie słuchając jej protestów. Granger zamknęła na chwilę oczy, by się uspokoić. 
— Tylko spokojnie, Hermiono — mówiła do siebie. Uspokoiła oddech i zabezpieczyła drzwi. Rzucała wiele zaklęć, które mogłyby ją uchronić przed niebezpieczeństwem. Postanowiła jednak nie używać czarów, których nie przebiłby Basil. Chciała, żeby wszedł tutaj bez problemu i pomógł jej w razie niebezpieczeństwa.
W chatce zaległa cisza, przerywana pojedynczymi trzaskami ognia. Hermiona stała cały czas w tym samym miejscu, obok kanapy. Zapomniała jednak o oknie. Poczuła na sobie czyjeś spojrzenie. Włoski zjeżyły jej się na karku. Odwróciła się instynktownie, ale zobaczyła tylko gałąź, której liście delikatnie drżały, chociaż wieczór był wolny od wiatru.
Uniosła różdżkę przed siebie. Adrenalina uderzyła jej do każdego centymetra ciała i czuła się gotowa na zmierzenie z przeciwnikiem, jeśli przedrze się do środka.
Z bólem zrozumiała, że adrenalina miesza się z podekscytowaniem. Nie było w tej sytuacji miejsca na strach.
Poczuła znajome wibracje i już wiedziała, by cofnąć się o kilka kroków od drzwi, które wypadły z zawiasów. Szczęk metalu i łamanego drewna zawładnął w pełni jej umysłem. Otworzyła szeroko oczy, nie widząc w ciemności swojego przeciwnika.
Ascendio! — krzyknęła, a z jej różdżki wydostał się strzępek fioletowego promienia. 
Po posturze widziała, że to mężczyzna — użył Zaklęcia Tarczy. Zaklęcie Granger odbiło się w miejsce, gdzie jeszcze sekundę temu znajdowała się jej głowa. Hermiona zamknęła oczy, schylając się w ostatniej chwili. Na jej plecy spadły kawałki drewna i grudki pyłu. Kucnęła pod ciężarem odłamków ściany, najpierw rzucając na siebie czar, by nie padło na nią w chwili słabości żadne zaklęcie. Kaszlnęła, nie mogąc powiedzieć ani słowa.
Usłyszała skrzypienie drewnianej podłogi. Miała świadomość, że intruz jest coraz bliżej, ale ból, który porażał jej kręgosłup i plecy, był potężniejszy od każdego innego uczucia. Adrenalina nagle z niej wyparowała, chociaż w takiej sytuacji potrzebowała jej ponad wszystko; jakby jej organizm przyzwyczaił się do niebezpieczeństwa. A może tak naprawdę nie czuła się zagrożona.
Poczuła zimne dłonie na plecach, przez chwilę przyniosło jej to nawet ulgę. Hermionie łzy  napłynęły do oczu. Ktoś ściągnął z niej deski drewna. Jej kolana uderzyły głośno o ziemię. Spojrzała szklanymi oczami w górę. 
Białe włosy!… przed oczami stanęły jej poprzednie godziny, które poświęciła na analizowaniu jego osoby. Na wspominaniu poprzednich miesięcy. Ale poprzednie godziny były niczym wobec jego oczu, które pierwszy raz wpatrywały się w nią z troską.
Kucnął przed nią i wytarł jej łzy kciukami. Otoczył jej żuchwę obiema dłońmi i spojrzał w oczy.
— Granger… — szepnął z napięciem. — Coś ty sobie myślała? Zabiłbym cię miesiące temu, gdybym chciał. Nie czołgałbym się po tych zapleśniałych dżunglach, by to zrobić. Jesteś w stanie wstać?
Pokiwała głową, chociaż nie była pewna. Nie potrafiła zebrać myśli, ułożyć je w logiczną całość, nie mogła rozmawiać w takim stanie i wobec tak małej odległości między nimi. Draco jednak był zbyt zajęty poszukiwaniami swojej różdżki. Ich twarze coraz bardziej się oddalały, Draco zabrał dłonie z jej policzków i od razu odczuła ich palący brak. Chciała coś powiedzieć, ale ból w plecach odebrał jej mowę. Łzy przestały płynąć.
Draco rzucił na nią zaklęcie, najprawdopodobniej wysłał sondę, by sprawdzić stan jej zdrowia. Nic nie wykazała. Malfoy spojrzał na nią, unosząc ironicznie kąciki ust.
— Tym razem to będzie tylko siniak, panno Granger. Ściany i sufity lubią na panią spadać.
Złapał ją za dłonie i pomógł wstać. Poprowadził ją do kanapy. Ich dłonie… nigdy nie czuła tyle ciepła i zimna na raz. Ból fizyczny mieszał się z czymś innym, o wiele silniejszym niż promieniujący kręgosłup. Jego zimne dłonie były idealnie wpasowane w jej ciepłe, były miękkie i kiedy ją puścił, mimowolnie spojrzała na niego z żalem. Draco odebrał to jednak jako ból kręgosłupa, za co dziękowała całą sobą.
Gdy otworzyła usta, próbując coś powiedzieć, z jej gardła wydarł się tylko ochrypły kaszel.
— Czy chociaż przez chwilę możesz nie gadać? — zapytał ze zniecierpliwieniem. Posłała mu mordercze spojrzenie. Parsknął ironicznym śmiechem, odsuwając od niej. Tym razem nie spojrzała na niego inaczej, niż powinna.
Malfoy nagle, w oka mgnieniu, jakby o czymś sobie przypomniał, spoważniał. Przerwała mu, odzyskując mowę, chociaż słowa wychodziły z jej ust z trudem.
— Co tu robisz? — Wyprostowała się, mówiąc to. Była w stanie to zrobić, bo powoli przyzwyczajała się do bólu kręgosłupa. Przełknęła ślinę, widząc, jak Malfoy nie odrywa od niej oczu. To ją bardziej absorbowało niż ból. Spuściła wzrok, a on dalej się jej przyglądał, jakby to było najbardziej naturalną czynnością na świecie. 
— Musiałem cię zobaczyć jak najszybciej. Mamy do omówienia pewne sprawy.
Pobladła. Jego słowa i głos były śmiertelne poważne; co więcej — dalej na nią patrzył w ten szczególny sposób, którego ona bała się odwzajemnić.
— Chcesz herbaty?  — zapytała, wstając z kanapy. Coś chrupnęło jej w plecach, skrzywiła się, ale nie stanęła w miejscu. Przeszła do części kuchennej, gdzie za pomocą magii zagrzała wodę.
Zerknęła na lustro, które wisiało nad prowizorycznym kominkiem. Jej włosy były burzą prawdziwej plątaniny. Z oczu powoli schodziła opuchlizna, ale nie była z tego powodu szczęśliwa. Jej oczy świeciły się, jakby ukrywała w nich gwiazdy lub miała się zaraz rozpłakać; ale to nie była żadna z tych rzeczy. Powodem był ktoś — Malfoy.
Wlała sobie do herbaty nalewkę z mango.
Malfoy niespodziewaie znalazł się przy niej. Pili herbatę na stojąco, nie patrząc na siebie i milcząc zupełnie. Od czego mieli zacząć? W wyznaczeniu odpowiedzi pomógł jej hałas na zewnątrz. Hermionie zakręciło się w głowie — odłożyła herbatę. Całkowicie zapomniała o Basilu i Jane. Spojrzała w stronę wyrwanych drzwi z zawiasów, we framudze stanął Basil, a za jego plecami lewitowała Jane. Jane krzyknęła na widok Malfoya coś niezrozumiałego.
Kilka rzeczy zdarzyło się na raz.
Malfoy wyciągnął różdżkę w sekundę, stając przed Hermioną i chowając ją za swoimi plecami. Stworzył kulę tarczy ochronnej wokół nich.
— Malfoy! To moi przyjaciele!
Dotykała dłonią jego pleców. Po tych słowach jego mięśnie spięły się, jakby to go nie tylko zaskoczyło, a też przeraziło.
— BASIL, CO ON TU ROBI?! Jego rodzina, znalazła nas… — Jane zaniosła się szlochem. Hermiona obserwowała całą akcję zza pleców Malfoya. Basil patrzył na oboje ze spokojem, ale pod maską stoicyzmu, działa się w nim burza.
— Basil? — zapytał z ciekawością Malfoy. Opuścił różdżkę, nie znosząc tarczy z siebie i Hermiony. Granger stanęła obok niego, nie chcąc się czuć wyizolowana. Nie rozumiała, co się dzieje. Malfoya rodzina miałaby szukać Basila i Jane? Po co?... Chyba że… N i e.
— Malfoy — mruknął Basil. — Kto cię przysłał?
— Zabawne, że pytasz, ale nie Voldemort.
— Czyli przegrałeś wojnę? — zakpił Basil. Złośliwy ton całkowicie do niego nie pasował. Jane szlochała obok kominka, patrząc z przerażeniem na twarz Malfoya.
— Wygraliśmy — odpowiedziała Hermiona bez zastanowienia. Basil zerknął na nią, to na Malfoya.
— Znacie się?
— Chodziliśmy do jednej szkoły — odpowiedział nieprzyjemnie Malfoy, jakby to pytanie go zdenerwowało. — Granger, chodźmy stąd. Niedługo świta, idealna pora, by iść dalej.
— Już wychodzisz?  — zapytał Basil z udawaną uprzejmością. — A może uciekasz?... Widzę, że Hermiona zaparzyła ci herbatę. Na pewno chciałbyś ją  d o b i ć  w tak doborowym towarzystwie.
— Będzie doborowe, jeśli wyjdziesz.
— Stop. — Hermiona stanęła po środku pola rażenia. Odwróciła się plecami do Malfoya. — Basil?
Chłopakowi rozszerzyły się oczy z mściwej radości. Hermiona usłyszała za sobą westchnienie. Basil przeszedł do części kominkowej, gdzie Jane wylewała z siebie łzy. Przez całe to zamieszanie Hermiona zapomniała o biednej dziewczynie.
— Zapraszam na kanapę, Hermiono. Usiądź, bo taka brudna prawda o twoim przyjacielu nie obędzie się bez zawrotów głowy.
— To nie jest mój przyjaciel — mruknęła, ale Basilowi przeszło to mimo uszu.
Hermiona przyglądała mu się podejrzliwie. Odwróciła się do Malfoya i jednym spojrzeniem zapytała: idziesz? Jego twarz nie wyrażała niczego, ale gestem kazał jej iść jako pierwszej. Usiedli obok, bardzo blisko siebie. Hermiona miała wrażenie, że siedzi obok marmurowego zimnego posągu. Malfoy trzymał dłoń pomiędzy ich ciałami, pozostawała zaciśnięta w pięść.
— Ty, Malfoy, mi powiedz — poprosiła. Twarz Draco była lodowata, nie spieszył się z wyjaśnieniami tak samo, jak nie spieszył się, by na nią spojrzeć. — Co to za szopka?
Malfoy zdawał się być znudzony tym pytaniem, podnosząc głowę i gapiąc się bezczynnie na sufit. Hermiona nie dała się zmylić, niby niechcący przejeżdżając opuszkami palców po jego sztywno zaciśniętej pięści.
Granger już myślała, że Malfoy kompletnie ją zignoruje, lecz wtedy spojrzał na nią z determinacją.
— Pamiętasz Victorię i te wszystkie sprawy związane z nią i mną?
Kiwnęła głową. 
Basil, zmieniając twarz z tyrana na potulnego baranka, posmutniał, zwieszając głowę. Jane przysunęła się do ukochanego, dbając, by go przypadkiem nie przeniknąć, ale wyrażając tym swoje utożsamienie z jego uczuciami.
— Ja i Victoria przestaliśmy się widywać, gdy okazało się jasne, że ma wyjść za francuskiego arystokratę. Małżeństwo aranżowane jest normalnością dla naszego świata. Nie obyło się bez echa. Victoria walczyła, by mieć prawo wyboru, ale jej rodzice nie mieli ochoty bawić się w dyskusje.
— Dlatego postawili jej ultimatum. Zaczarowali Teodora, jej brata, by umarł, kiedy ona nie wyjdzie za… — szepnęła. Wzrok Hermiony spoczął na Basilu.
— Nie do końca — odparł Draco. Hermiona z zapartym tchem chłonęła każde słowo, czekając na następne. Te informacje nie powinny jej tak fascynować, ale nie mogła nic na to poradzić. Niecodziennie słyszała historie o przeszłości Malfoya — był najbardziej skrytą osobą, jaką udało jej się poznać.
— Jest warunek, by Victoria wyszła za Basila, lecz nie ma określonego czasu. Ważne, by jej pierwszym mężem był właśnie on.
— Ale przecież ty i Victoria jesteście dla siebie niewidzialni, nie możecie usłyszeć swojego głosu…
— Rodzice Victorii postanowili dodatkowo zareagować, gdy zrozumiałem, na czym przekleństwo Teodora i Victorii polega. Wystarczyło, że nigdy nie będziemy małżeństwem, a dla mnie nie był to problem. Dla Victorii tym bardziej. Wtedy wkroczyli jej rodzice i obłożyli nas oboje dodatkowymi czarami. Tak na wszelki wypadek.
— To nieludzkie…
— Domyśliłaś się, że Basil to przyszły mąż Victorii Nott. Tak umówiła się moja rodzina z rodziną Basila.
— Ja też nie byłem specjalnie chętny do małżeństwa z jakąś angielką — wtrącił się Basil ciężkim zmęczonym głosem. — Znałem już wtedy Jane i wiedziałem, że nie jest możliwe, bym miał czynić swoją rodzinną powinność.
— Tak. Tylko że rodzina Basila niezbyt przejmowała się swoim nieposłusznym dzieckiem. Zgodzili się, by to Nottowie interweniowali…
— I mnie zabili — szepnęła Jane ze smutkiem, jej oczy zaszły mgłą, jakby miała przed oczami chwilę swojej śmierci, a nie drewnianą chatkę, w której się znajdowali.
Nastała pełna napięcia cisza. Hermiona miała nierówny oddech; nie zauważyła nawet, jak zaciska palce na przedramieniu Malfoya, szukając wsparcia, pomocy, zrozumienia.
 — Ale Malfoy to nie Nott… — zauważyła, chociaż wiedziała, co Malfoy odpowie.
— Byłem przy wszystkim, poza tym wszystkie arystokratyczne rodziny są ze sobą powiązane. Malfoyowie, Nottowie, Parkinsonowie…
— Boże — szepnęła Hermiona, odrywając dłoń od ramienia Malfoya i odwracając od niego wzrok. Basil zwiesił głowę, Jane łkała cicho, a Malfoy dalej wyglądał na znudzonego — Hermiona nie miała tym razem ochoty zgadywać, jakie uczucia nim miotają. Pierwszy raz od końca wojny poczuła obrzydzenie do arystokracji, do wszystkiego co z nią związane, łącznie z Malfoyem.
Wstała z kanapy, gdy poczuła duszność. Nikt nie zareagował na jej ciche kroki, każdy był przejęty tylko sobą, byli jak największa zgraja egoistów. Hermiona poczuła jak coś z ogromną siłą rzuca ją w przepaść, ale nie poddawała się, chociaż dalej nie potrafiła spojrzeć w stronę Dracona Malfoya, wiedząc, że Malfoy miał za sobą przeszłość, jakiej Hermiona nigdy nie będzie w stanie mu wybaczyć.
Byli nieodłącznym elementem siebie, stali się chwilową jednością, chociaż mieli za swoimi plecami dwa różne antagonistycznie nastawione do siebie światy. Stworzyli coś na kształt miejsca, które było przeznaczone tylko do ich użytku. Hermiona pokochała go, kiedy byli sami, ale zapomniała, że za sobą mają inny świat. Rzeczywistość, w której nie było miejsca na ich zażyłość.
Tak samo rozumiała, że Malfoy po nią wróci, będzie jej szukał. Chciała, żeby ją znalazł i razem udali się w daleką drogę po jej rodziców, sami. Bez presji otoczenia, powoli odkrywając siebie.
Dopiero teraz, z perspektywy dwóch dni od odejścia z Hogwartu, widziała, co jej przyjaciele w niej widzieli; dlaczego kłótniami próbowali ją chronić przed człowiekiem, w którym nie powinna była zobaczyć bratniej duszy.
— Granger — powiedział cicho Draco. Spojrzała na niego. Nie wiedziała, co zobaczył w jej oczach, ale nigdy nie widziała w tych szarych tęczówkach takiej mieszanki niepewności i nienawiści.
Czeka mnie długa droga, pomyślała. Odwróciła głowę, przechodząc do kuchni po nalewkę z mango. Nie zwróciła uwagi na odejście Jane i Basila. Nie było jej przykro, że się nie pożegnali. 
Nie potrzebowali nikogo z zewnątrz, by odkryć prawdę, jakiej nie dopuszczali do siebie, odkąd Jane umarła. Hermiona to rozumiała.

*

— Powiedz coś — szepnęła, opatulając się kocem. Żar buchał co kilka sekund w ich twarze. Ognisko w tej części puszczy było przerwaniem ciemności, jaką byli otoczeni. Drzewa uginały się pod wiatrem, a każde skrzypienie drewna było jak nadejście niebezpieczeństwa.
Bezpieczniej było zostać w drewnianej, już opuszczonej, chatce, lecz uznali jednogłośnie, by się z niej wynieść jak najszybciej. Jakby to miejsce stanowiło jedyny problem.
Hermiona przerwała milczenie, czując tylko mrowienie na przegubie dłoni. Kciukiem kreślił jej drobne okręgi, które rosły jak przez uderzenie kamieniem w taflę jeziora.
— Dlaczego chciałaś, żebym z tobą poszedł? — zapytał. Hermiona pokręciła głową. Sama sobie zadawała to pytanie. Oparła głowę o jego ramię, czując ciepło napływające do serca i zimno, które przelewało się w jej brzuchu jak trzepot motyli.
— Jane umarła przez moją rodzinę — rzucił miażdżąco. Hermiona przymknęła oczy, wsłuchując się w ton jego głosu. Malfoy widział tą chwilę, w której się wahała, gdy dowiedziała się o Jane.
Odsunęła się powoli.
— Wiem, Malfoy — odpowiedziała ostrożnie, starannie układając w głowie słowa, jakich powinna użyć; tylko język ugrzązł w jej gardle.
— Więc co tu jeszcze robisz? Jesteś kretynką? — Był najeżony, zionął zimnem. Patrzył na nią inaczej, niż by tego chciała. Bała się tego spojrzenia, ale nie dawała tego po sobie poznać, chociaż nigdy nie widziała w jego tęczówkach szaleństwa.
— To nie ja cię szukałam — mruknęła zdenerwowana. Malfoy zacisnął usta, a oczy zatopiły się w szarej nędznej obojętności. Z dwojga złego — wolała szaleństwo. — Czego ode mnie chcesz?
— Jakiej oczekujesz odpowiedzi?
— LOGICZNEJ! — Wstała na równe nogi, blednąc z bezsilności. Dym z ogniska poleciał jej w oczy, łzy pojawiły się samoistnie. — Wpadasz do Basila, rozwalasz mu pół domu, ochraniasz mnie, ukrywasz prawdę... Nie mogę tak.
— Czyli jak? — zakpił, patrząc prosto w jej oczy. Miodowe tęczówki zwężyły się w prawdziwej furii. Chciał zobaczyć, jak wybucha, jak traci nad sobą kontrolę. Jak znowu odnajduje w sobie starą Granger, a nie tylko jej depresyjną imitację.
— Jesteś... — Zacisnęła zęby i szarpnęła swój plecak, zawieszając go na jedno ramię. — Idę się przejść.
— A zamierzasz wrócić? — zapytał z półuśmiechem. Hermiona prychnęła pod nosem i weszła w ścianę lasu. Jej sylwetka powoli ginęła w ciemności. Cały czas obserwował jej zarys, a ostatnie co zobaczył, to burzę włosów Granger. Spojrzał w niebo, prosząc o cierpliwość, ale nie uzyskał żadnej pomocy. Wstał i poszedł w jej ślady.
Znowu uciekła.
Do trzech razy sztuka.

*

— Jane...
— On tutaj przyszedł i tak po prostu zburzył to, co budowaliśmy. Tak po prostu, rozumiesz? Dlaczego tak łatwo mu poszło?
— Jane...
— Nienawidzę jego zakichanej rodziny. Jak mogli mnie tak po prostu zabić? I Hermiona! Jest taka mądra, a zadaje się z takim bydlakiem!
— JANE!
— ...Tak?...
— Nie chcę rozmawiać o Malfoyu.
— Świetnie. Więc o czym TAK BARDZO chcesz rozmawiać, Basil?
— O nas, a o czym by innym? Jest noc, idealna pora na takie tematy. Kiedyś, podczas letnich nocy, nie potrafiliśmy się opanować...
— Właśnie, kiedyś. Kiedyś to ja też żyłam.
— ...
— Basil?
— ...Hm?
— Przepraszam. Nie powinnam... Ale to wszystko jest takie pogmatwane. Chwilami żałuję swojej niecierpliwości. Mam wrażenie, że niszczę Ci życie, że jesteś pomiędzy moim a swoim światem.
— Nie mów tak!
— Ale tak jest, Basil. Niszczę ci życie, nie dając ci odejść.
— ...
— Widzisz? Nawet nie zaprzeczysz... Nie przerywaj mi!... Po prostu musimy to inaczej rozwiązać niż dotychczas.
— Jane, o czym ty mówisz?
— Nie miej takiej przerażonej miny.
— A ty takiej roześmianej.
— Będę mieć, bo mam świetny plan, który pozwoli nam żyć... jakby żyć... w miarę normalnie.
— Mówże.
— Odejdę. Odejdę na kilkadziesiąt lat z twojego życia.
— Nie możesz!
— Mogę, Basil, wysłuchaj mnie...
— NIE! Nie pozwalam ci!
— Basil, proszę...
— Jesteś miłością mojego życia. Nawet śmierć nas nie rozłączy, pamiętasz? Przysięgaliśmy to sobie, kiedy...
— To było dawno temu. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak wygląda życie ducha na tym świecie. Jestem zwykłą mugolką, Basil, i mimo to poczułam dzięki tobie prawdziwą magię. Jestem ci za wdzięczna, ale teraz...
— JANE, nie waż się!
— Jak bardzo chciałabym cię teraz pocałować po raz ostatni. Nie jesteś sobie w stanie tego wyobrazić, Basilu, miłości mojego dawnego, teraźniejszego i przyszłego życia.
Oboje płakali przy ostatnich słowach. Klęczeli na ciemnej ziemi, ale tylko Basil ubrudził sobie kolana. Jane mogłaby przeniknąć ziemię, stać się jej częścią, gdyby chciała, lecz odeszła nie w dół, a w górę, szukając czegoś więcej niż tylko bezpiecznej miłości.

*

— Ciekawe co teraz robią — szepnęła pod nosem. Blaise otoczył ją ramionami, wpatrując się razem w gwieździste niebo. Sytuacja wydawała się romantyczna, ale koc był przemoknięty, a w powietrzu utrzymywał się zapach stęchlizny, dochodzącej z Zakazanego Lasu.
Błonia Hogwartu jednak dalej wydawały się rześkie, pokryte nocną rosą. Ginny ułożyła pod nimi i na nich koce, by wytrwali tak do rana. Noc była ciepła, a ciemność wokoło kojąca, bezpieczna.
— Pewnie się kłócą. Oni zawsze się kłócą.
— Czy ja wiem — zastanowiła się, zamykając oczy. Wsłuchiwała się w bicie jego serca. — Może właśnie się na siebie obrazili i nie rozmawiają?
— To Granger potrafi milczeć? — zapytał Blaise. Parsknęli śmiechem, potwierdzając małe prawdopodobieństwo ciszy między Hermioną a Malfoyem.
— Chciałabym wiedzieć, o co z nimi chodzi. Uważasz, że to tylko przyjaźń?
— Oni tak uważają — odpowiedział zgodnie z prawdą. — Myślę, że minie trochę czasu nim zorientują się, że... jakby to ładnie ująć... lecą na siebie.
Ginny podniosła się na łokciach, obserwując jego twarz z niewielkiej odległości, ale mogąc teraz mu spojrzeć w oczy. Echo jego serca biło jej w uszach. Zapamiętała ten dźwięk na resztę życia.
— Że Hermiona i Malfoya? — skrzywiła się.
— Hipokrytka — zaśmiał się pod nosem ze ślizgońskim uśmiechem. Ginny zacisnęła usta, by nie wypalić kolejnych teorii spiskowych. Udawała obrażoną.
— Ujmę to inaczej — zaczął Blaise, poważniejąc. Jego ostre rysy twarzy nabrały jeszcze większej wyrazistości. Patrzył na gwiazdy, które odbijały się w czarnych jak smoła oczach. Ginny, czując magię chwili, słuchała go z uwagą, milcząc w napięciu. — Granger i Malfoy znaleźli w swojej nienawiści lekarstwo na ból. Takiego ukojenia nie przyniosła im przyjaźń, praca, miłość.
— To brzmi niedorzecznie — prychnęła, ale bez przekonania. Zamilkli, zastanawiając się nad miesiącami, które minęły na renowacjach i powolnym oddalaniu się Granger i Malfoya ze świata. Ginny westchnęła.
— Zmanipulowali nienawiść, by okazała się przydatna.
Blaise spojrzał na nią, a gwiazdy dalej tkwiły mu w oczach jak nieznośny paproch. Uśmiechnęli się, jakby odkryli zagadkę, z którą reszta świata sobie jeszcze nie poradziła.

*

— Granger.
— Zostaw mnie, Malfoy. Nie będę z tobą rozmawiać.
Malfoy zaśmiał się pod nosem z najwyższą szyderczością. Hermiona obróciła się na pięcie. Malfoy ledwo wyhamował przed nią, pierś falowała jej ze zmęczenia i wściekłości. Widział jej oczy. Świat powoli budził się do życia, świt nadchodził, a pierwsze promienie oświetliły zmęczoną twarz Hermiony.
— I co cię tak bawi, co? Może ja?
— Granger — mruknął z politowaniem w jej usta, które prawie się ze sobą stykały. Odskoczyła na bezpieczną odległość, rumieniąc się i zachowując w oczach żal.
— W co ty pogrywasz? — Złość z niej wyparowała. Zrzuciła plecak z ramion i usiadła na konarze drzewa, poddając się rozmowie. Nie uciekła. Usiadł na kolanach przed jej nogami. Twarze mieli w końcu na tej samej wysokości, co tej nocy zdarzyło się zbyt wiele razy.
Hermiona miała z bliska widok na jego mleczną cerę, popękane usta i kilkudniowy zarost. Musnęła palcami jego chropowaty policzek. W końcu podniosła wzrok na stalowe oczy, przed którymi przez całą noc skrupulatnie uciekała. Zobaczyła w nich ciekawość. Nie potrafiła się opanować i spokojnie odwrócić wzroku, zapominając o narastającym napięciu między nimi. Tkwiła w swoich własnych myślach, które były ubogie w treść, a pobrzmiewające w uczucia, często sprzeczne ze sobą.
— Najlepsze jest to, że w nic nie pogrywam, Granger. — Uśmiechnął się szczerze w jej stronę i zaoferował pomoc, ale odrzuciła jego dłoń i wstała bez niczyjej pomocy. Malfoy wziął Hermiony plecak na barki. Tym razem nie protestowała.

*

— Widzę wioskę! Wioskę, Malfoy! — krzyknęła uradowana, wskazując palcem na czyjś dom. Uśmiechnęła się promiennie i gadała jak najęta, Malfoy sam nie wiedział o czym. Nie za bardzo słuchał, wolał tylko patrzeć.
— Nie powinnaś się przedwcześnie cieszyć. To nic nie znaczy.
— Wyluzuj, Malfoy.
Uniósł brwi z kpiną i pozwolił, by szła jako pierwsza. Wyluzowana Granger, coś nowego, godnego zapamiętania.
— Zaraz wrócę — powiedział do niej. Kiwnęła głową, nie odwracając się. Malfoy cofnął się do ściany lasu, gdzie drzewa i krzewy pochłoną jego widok w całości. Wyjął różdżkę i zastanowił się, które zaklęcie będzie najskuteczniejsze do wysłania wiadomości.
Zmarszczył czoło, gdy znalazł w dalszych częściach swojego umysłu odpowiedni czar… Ale nigdy nie był w stanie go wykonać. Przed czy w trakcie wojny — nigdy, a próbował wielokrotnie.
Pomyśl o czymś szczęśliwym.
Expecto patronum.
Cienka strużka jakby pary, albo może część chmury, wydobyła się z jego różdżki, ale znikła po kilku sekundach, wyglądając jak rozrzedzona powietrzem.
To bez sensu, pomyślał z goryczą. Był świetnym czarodziejem, a takie zaklęcie nie mogło przejść przez niego z taką łatwością jak inne czary.
— Malfoy! Żyjesz? Czy coś ci odgryzło tyłek? — usłyszał z daleka. Parsknął pod nosem. Wyluzowana Granger mówiła w dziwaczny sposób.
— Nawet tutaj nie dajesz mi spokoju? — odkrzyknął, ale nie doczekał się odpowiedzi. Najwyraźniej nie martwiła się aż tak, by iść mu na ratunek. Uniósł kąciki ust i sam z siebie wypowiedział niewerbalnie zaklęcie, nie będąc tego do końca świadomym.
Expecto patronum.
Kula światła przemieniła się w cielesnego patronusa. Widział go pierwszy raz w swoim życiu i gdy doszła do niego dobra moc jasnego orła, czuł się szczęśliwy.
— Prześlij wiadomość Zabiniemu i Weasleyównie… Dobrze? — zastanawiał się, czy właśnie tak to działa, ale orzeł już znikał w puszczy. Łuna światła, jaką się otaczał, zniknęła niemal od razu. Szczęście w ciele Malfoya ulatywało tak samo, chociaż nie w całości. Wyszedł z zarośli, gdzie czekała na niego Granger.
Spojrzała na niego zdziwiona i chciała już o coś zapytać, ale ostatecznie zamknęła usta. Zobaczyła w jego twarzy coś, co wywołało na jej ustach uśmiech.
Ruszyli dalej, bez zbędnych słów, ramię w ramię. Malfoy co ruch spoglądał na swoją towarzyszkę i naprawdę się zastanawiał, czy to ona stała się powodem nadejścia patronusa.
— Granger? Co według ciebie symbolizuje orzeł? — zapytał, jakby od niechcenia.
— Hm… Jego genezą na pewno jest siła, szybkość, ale moim zdaniem to także mądrość. Nie bez powodu orzeł jest w godle Ravenclawu. — Usłyszał w jej głosie tą samą nutę, gdy odpowiadała na pytania nauczyciela w czasach szkolnych. Skupił się na jej słowach. Nie rozumiał, co go może łączyć z Ravenclawem. Może i był mądry, silny, ale nie do tego stopnia, by patronus przybrał właśnie taką formę.
— Dlaczego pytasz? — zdziwiła się.
— Bez powodu, bez powodu…
Nie uwierzyła mu, ale nie drążyła tematu. Przecież nie musi wszystkiego wiedzieć. Prawda, ciekawość ją zżerała od środka, ale to nie miało żadnego znaczenia. Jeśli Malfoy nie chce czegoś powiedzieć, nie zrobi tego nawet w obliczu prośby, a na taką nawet nie potrafiła się zdobyć.
— Orzeł jest też piękny — dodała po chwili. — Chyba lepszy od lwa.
— To jakbyś powiedziała, że Gryffindor jest gorszy od Ravenclawu — zauważył z pewną dozą niezrozumienia. On sam nie potrafiłby krytykować domu, w jakim się znalazł. Nigdy nie żałował, że trafił do Slytherinu, to było jego przeznaczenie.
— W pewnym sensie tak jest. Tiara Przydziału długo zwlekała z odpowiedzią, gdzie powinnam trafić. Po zdjęciu tej starej czapki bolała mnie głowa od jej dywagacji w moich myślach — zaśmiała się na samo wspomnienie. Miodowe oczy miała zasnute mgłą.
— Ale nie żałujesz, gdzie trafiłaś — stwierdził, nie zapytał. Pokiwała głową, dalej mając na swojej twarzy odcień błogości.
— Oczywiście. Najwyraźniej mój temperament nie pasował do Ravenclawu. To miłe, gdy tak na to spojrzeć.
Nie wiedział, co na to odpowiedzieć, ale Hermiona nie pozwoliła między nimi postawić ciszy, jakby co najmniej się jej bała.
— Co nie zmienia faktu, że orzeł to najpiękniejszy ptak. Na początku czułam się jak orzeł wśród stada lwów. Wiem, to głupio brzmi, ale wiele osób uważało mnie za najmądrzejszą czarownicę od czasów Roweny Ravenclaw. W pewnym momencie stało się to wkurzające.
— Uwierz mi, mnie też to wkurzało.
Parsknęli śmiechem. Draco zaproponował przerwę, byli w połowie drogi do wioski, ale słońce było na swoim najwyższym miejscu i niemiłosiernie paliło ich w karki. Hermiona wyjęła z plecaka butelkę wody. Podzielili się nią bez słowa.
— Nie brzydzisz się pić ze mną z jednej butelki? — zapytała z wrednym uśmiechem. — W końcu brudna krew, nie mówiąc o ślinie.
— Do twojej śliny nic nie mam. A kto wie, może kiedyś ją polubię — odparł zawadiacko. Hermiona zarumieniła się i odsunęła na większą odległość. Ujęła to w sposób jednoznaczny: teraz czuję się niekomfortowo, Malfoy,  zagrożona… nie gap się tak!
— Chryste, Malfoy, nigdy więcej. Mam zbyt bujną wyobraźnię — jęknęła zasłaniając sobie oczy. Zaśmiał się cicho z jej rekacji.
— Wyobrażasz sobie nas razem? Ja nie potrafię.
— To masz szczęście.
— Polemizowałbym — powiedział śmiertelnie poważnie. Hermiona w osłupienia zdjęła dłonie z oczu. Obserwowała go uważnie, doszukując się krzty fałszu. Cieszyła się, że nie znała go tak dobrze, jak się spodziewała. Mogła sobie wmówić, że ukrył w sobie zwykłą złośliwość, a to wszystko było okrutnym żartem… bo w jego oczach doszukała się jedynie szczerości.
— Idziemy? — Wstał nagle, chowając butelkę do plecaka i zakładając go na plecy.
— Jasne.
Chciała swój głos zachować w normalnym, luźnym tonie, ale nie wyszło to zgrabnie. Szli w milczeniu. Hermiona już nie potrafiła znaleźć słów, które odgoniłyby myśli o Malfoyu i jego dziwnym zachowaniu. Skupiła się na obserwowaniu własnych stóp, aż nie znaleźli się w najdziwniejszej wiosce, jaką kiedykolwiek widziała.

*

Blaise wziął głęboki oddech zanim się obudził. Był przepocony i skostniały. Na swojej piersi czuł głowę Ginny i wydawał się to jedyny pozytywny aspekt, chociaż miał już ochotę wstać, by rozprostować kości.
— Ginny? Słoneczko ty moje, ślinisz się — powiedział złośliwie do jej ucha.
Przebudziła się z jękiem.
— Nieprawda, złośliwcze — odparła, dyskretnie wycierając ślinę z twarzy. — Ale jestem połamana.
Blaise wywrócił oczami. Przecież to ona zrobiła sobie z niego poduszkę, a on miał do dyspozycji tylko trawę, która bynajmniej nie była miękka jak jego materac w pokoju. Pomysł ze spaniem na błoniach stał się w jego oczach niedopracowany. Szkoda, że dostrzegł to dopiero po fakcie.
— Było romantycznie, nie marudź — dodała szybko Ginny, odczytując bezbłędnie jego myśli. Uśmiechnął się, widząc jej zaspaną twarz, ale ożywione od rozmowy oczy.
— Mamy za sobą pierwszy raz. Nigdy nie spałem na trawie.
— Ja spałam. I to nie sama — rzekła od niechcenia. Blaise nachmurzył się w sekundę. Nie lubił być zazdrosny.
— Z braćmi pod namiotami, a dokładniej w ogrodzie — zachichotała. Blaise tego nie skomentował, mimo że na twarzy mimowolnie ukazała się ulga. Ginny obserwowała jak wstaje, a kręgosłup chrupie mu, jakby miał co najmniej pięćdziesiąt lat. Przeciąga się, przymyka oczy i bierze głęboki oddech. Ten rytuał pojawiał się u niego każdego ranka, miała go okazję obserwować wiele razy; lubiła to robić. Bez konkretnego powodu.
— Znowu się patrzysz — mruknął, nawet na nią nie zerkając. Słońce unosiło się już wysoko. Dziwne, że nikt ich jeszcze nie obudził albo nie znalazł. Blaise zaraz sobie przypomniał, że przecież dzisiaj była sobota i każdy odsypiał ciężkie renowacje, chylące się powoli ku końcu. Kiedy sierpień się skończy, wszystko będzie dopracowane, a pierwszego września szkoła napłynie się ponownie uczniami. Jak za starych czasów.
— Wyobrażasz sobie tą satysfakcję pierwszego września? Nie mogę się doczekać. Nasz hangar na łodzie musimy wyeksponować zaklęciami — zaśmiał się. — Zbudowany z pracy naszych rąk… i magii.
— Pierwszego września już dawno będzie gotowy. Satysfakcja nadejdzie już pod koniec sierpnia.
— Nie o to chodzi. Kiedy wrócimy do szkoły na ostatni rok, pierwszego września, i zobaczymy tych wszystkich uczniów… to będzie nasza zasługa.
Ginny zamilkła, przyglądając mu się z zagadkową miną. Blaise’owi nie spodobała się ta cisza. Kiwnął na nią głową.
— Co jest?
Nie odpowiedziała od razu, chyba nie była pewna jego reakcji. Ginny jest słynna ze swojej popędliwości i żywiołowości, lecz nie tym razem. Przegryzła wargę. Usta stały się ukrwione, czerwone jak od szminki.
— Chyba nie wracam do Hogwartu.
Nie wiedział, co powiedzieć  — nigdy co prawda nie poruszali tematu powrotu, ale dla Blaise’a temat był oczywisty. Chciał wrócić, pomimo że do samej bitwy przebywał w szkole. Nie nauczył się prawdziwej magii od rodzeństwa Carrow, a pragnął pogłębić swoją wiedzę.
Przez chwilę trwał w ciszy, chodząc w tę i z powrotem, by mięśnie przestały być zdrętwiałe.
— Przełóżmy tę rozmowę na kiedy indziej. — Puścił do niej oczko. Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale zamknął jej usta szybkim i mocnym pocałunkiem. Protestowała, czuła się źle odwlekając chwilę ich pierwszej poważnej rozmowy. Może kłótni na śmierć i życie. Poddała się jego ustom, ale nad jej głową zawisło coś upiornego, coś, co zapowiadało koniec jak mocny upadek — i nowy, surowy początek.

*

— Znalazłem Granger. Wszystko w porządku — powiedział srebrzysty patronus. To był orzeł, przemawiał przyciszonym głosem Malfoya.
Zabini i Ginny wpatrywali się w niego w osłupieniu. Ginny była otępiała od szczęścia, a Blaise — no cóż — był zszokowany.
— O mamusiu… Hermiona! Nic jej nie jest! — powiedziała uradowana, patrząc się na miejsce, gdzie patronus znikał, wchłaniany przez powietrze. Czuła ulatujące ciepło z serca przez znikającego orła, ale mimo to była szczęśliwa. Ogromny ciężar wyparował z jej barków.
— Blaise? Słyszałeś?
— Tak — odparł z zamyślonym uśmiechem.
Ginny zmarszczyła brwi, ale nie pytała. Mówiła do Blaise’a z ulgą, której nie potrafiła ująć w słowach, ale była ona dosłyszalna w głosie. Tak naprawdę nie obawiała się tak przesadnie o bezpieczeństwo Hermiony. Była zdruzgotana myślą, że nie wiem, gdzie jest. Była w Australii, szukała rodziców… ale była z Malfoyem, co napawało ją dziwną pewnością, że nie powinna się martwić.
— Orzeł — mruknął Blaise. — Co znaczy orzeł?
— Hm, nie wiem. Siłę? Szybkość? Odwagę?
— Może.
— Chociaż pierwsze co mi się skojarzyło, to godło Ravenclawu — dodała od niechcenia, zastanawiając się nad tym. Pierwszy raz w życiu widziała patronusa Malfoya. Nie wiedziała, że Blaise też, więc trwała w swoim milczeniu na ten temat.
— Najmądrzejsza czarownica od czasów Roweny Ravenclaw — powiedział nagle Blaise do Ginny z zawadiackim uśmiechem. Rozszerzyła z niedowierzenia oczy, a Blaise się śmiał. Śmiał się tak głośno i nieprzerwanie, zwijając się, że nazajutrz — schodząc po schodach i wstając z łóżka — czuł zakwasy na całym brzuchu.

*

— Dziwnie się czuję, siedząc jedynie na tyłku — powiedział smętnie Ron, leżąc w zmiętej pościeli. Głowę miał w nogach łóżka, nie było to niczym dziwnym; Ron w nocy okropnie się wiercił. (Harry niejednokrotnie pamiętał, gdy budził go o świcie przeraźliwy łomot — Ron spadał z łóżka).
— Ja też. Ale co zrobisz? Nie da się. Nawet nie wiemy, gdzie szukać…
Ich rozmowy każdego ranka od trzech dni nabierały takiego samego toru. Nie mogli odgonić myśli, że Malfoy i Hermiona nie dali żadnego znaku życia.
— Wiesz co — zaczął Harry. — Jestem tym zmęczony.
— To idź spać. — Wzruszył ramionami.
— Chodzi mi o Hermionę. Nie rozumiem, o co jej chodzi. Straciła przyjaciół tak samo jak my, ale przeżywa to jakoś inaczej, no nie?
— No.
Harry przez ostatni czas powtarzał te same frazesy. Ron także ubolewał nad Hermioną, jej odejściem, wewnętrzną zmianą, ale nie mógł ciągle wałkować tego samego tematu; odkrył, że także jest zmęczony, chociaż nie czuł senności.
— Uwaga, wchodzę! — Zza drzwi rozległ się krzyk Ginny. Weszła do pokoju uradowana, z wielkim uśmiechem na ustach.  — Dobrze, że nie weszłam, jak się przebieracie.
— Eee? — Ron zrobił kwaśną minę, ale Ginny w ogóle nie zwróciła na niego uwagi. Stanęła na środku pokoju, podpierając dłonie o biodra. Wyglądała promiennie, włosy miała jeszcze mokre od porannego prysznica.
— Zgadnijcie, z jaką miłą wiadomością do was przychodzę.
— Na śniadanie skrzaty zrobiły naleśniki z syropem klonowym?! — Ron usiadł ze świecącymi oczami. Harry zaśmiał się, a Ginny spojrzała na brata jak na idiotę. Rozmowa stała się taka zwyczajna, mimo że podświadomie czuli, jak w ich gronie brakuje jeszcze jednej osoby.
— Nie? Zgadujcie dalej.
— Nie wiem… Zerwałaś z Zabinim? — zapytał Harry.
Ginny spojrzała w sufit, niewerbalnie wołając samego Merlina o pomoc. Ron puścił to mimo uszu, nie przyjmując owego faktu do wiadomości. Wolał to zignorować, niż faktycznie zainterweniować. Ostatnia interwencja skończyła się utratą przyjaciółki. Poczerwieniał z zażenowania, że jego siostra związała się z kimś takim, jednak trzymał język za zębami. Przynajmniej tego dnia.
— Do trzech razy sztuka — dodała ze zrezygnowaniem. Harry zagryzł wewnętrzną stronę policzka i zastanowił się przez chwilę.
— Może jakaś podpowiedź? — zapytał Ron, wkręcając się w tą zgadywankę. Z twarzy całkowicie zniknęło mu zaspanie.
— Zaczyna się na H i kończy na A.
— HA? — zdziwił się Ron. Harry spojrzał na nią w nagłym olśnieniu, wykrzykując: — HERMIONA!
— Tak, matołki.
— CO Z NIĄ?! — krzyczeli jeden przez drugiego. Ginny uśmiechnęła się złośliwie, specjalnie przedłużając chwile kpiącego milczenia. Chłopcy spojrzeli na nią spod byka, dopiero wtedy ugięła się, by im powiedzieć.
— Malfoy przesłał mnie i Zabiniemu wiadomość, że wszystko w porządku. Znalazł ją.
— Jak dobrze — powiedział Harry, oddychając z ulgą. Jego ciało zwiotczało i położył się ze szczękiem sprężyn na poduszkach. Rozkładając ręce, jakby chciał przytulić cały świat.
— Kiedy wróci? — zapytał Ron. Ginny pokręciła głową.
— Nie wiem.
— Już wracają?
— No… nie wiem.
— Gdzie są?
— Hm… — wzruszyła ramionami.
— To co ty wiesz? — warknął Ron.
— Zadajesz pytania, które kompletnie mnie nie obchodzą. Wróci, kiedy znajdzie rodziców i będzie na to gotowa. Ważne, że jest cała i zdrowa — dodała na odchodne i wyszła z ich pokoju, pozostawiając za sobą otwarte drzwi na oścież. 
Ron zaklął pod nosem, wstając, by je za siostrą zamknąć. Harry milczał, w myślach przyznając Ginny rację. Na głos przytakiwał Ronowi, który był niecierpliwy i chciał Hermionę zobaczyć jak najszybciej. Teraz, zaraz.

*

Przekroczyli granicę miasta, idąc obok siebie. Musieli trzymać się razem, zwłaszcza że miasteczko wyglądało dość… magicznie. Australijska kopia Hogsemade, tylko większa i z mniejszą liczbą ludności. Czarodzieje w togach, sklepowe witryny wypełnione sowami, sklepy z magicznie ulepszonymi słodyczami (bez konserwantów).
Ludzie przyglądali im się z ciekawością lub w ogóle nie zwracali na nich uwagi.
— Ty matole! Wynocha, sio! Niewdzięcznik! — Tęga kobieta wyleciała ze sklepu za chuderlawym młodzieńcem, łupiąc go miotłą, która chichotała z uciechy. Kiedy kobieta była czerwona od biegu, dała chłopakowi uciec. Biegł dalej, aż nie zniknął z horyzontu, potykając się co rusz o swoją długą zieloną szatę roboczą, trzymając swoją bolącą głowę.
— Ciekawe czy zasłużył — mruknęła z rozbawieniem Hermiona do Malfoya, zapominając o niewidzialnym pakcie milczenia. Malfoy nie zdążył odpowiedzieć.
— Zasłużył, oj, zasłużył. Rozumiem zjeść batonika na drogę ze składzika, ale żeby tak garściami upychać sobie kieszenie?! Ta młodzież to jakaś kpina… Zgłoszę to, niech ten głuptas nie ma ku temu wątpliwości… Powinien wylecieć, chciwość nie idzie w parze z czystym sercem.
Hermiona zakryła sobie usta dłonią, żeby nie parsknął, ale tęga kobieta nie obruszyła się wcale jej reakcją. Co prawda nie uśmiechała się nigdy, ale głos miała całkiem sympatyczny.
— Jestem Ruby, a wy coście za jedni? Nigdy was tu nie widziałam. No, może z raz tego blondyna… chociaż nie, tamten był brzydszy.
— Jestem Hermiona, a to Mal… — Spojrzała na niego, trwało to nie więcej niż sekundę, ale wydawała się ona Hermionie nieskończonością. Patrzył na nią z ciekawością, rzucając w jej stronę nieme wyzwanie. Podpuszczał ją, by przekroczyła ostatnią barierę. Odpowiedziała lekkomyślnie: — A to Draco.
Jego imię było ciężkie do wymówienia. Czuła się dziwnie nieswojo, jakby znalazła się w nowym, o wiele gorszym, wcieleniu. Odwróciła wzrok.
— Nawet nie pytam, widzę, że z was niezłe papużki nierozłączki — powiedziała Ruby tak szybko i przyjaźnie, że jej podbródki zakołysały się wdzięcznie. Nie zdążyli nawet zaprotestować, z ust tęgiej kobiety wystrzeliły kolejne słowa: — Szukacie roboty? Wyglądacie na podróżujących czarodziei… Robota na jeden dzień, jutro już kogoś nowego znajdę. Nie bójcie żaby. Potem dam Wam wyżerkę i słodycze na drogę. Może nocleg, jeśli będziecie grzeczni. I po dwa galeony na wasze łebki.
Hermiona chciała się zgodzić od razu, lecz Malfoy dotknął szybkim ruchem jej dłoni, przeplatając ze swoją. Wiedział, że wprawi to ją w oszołomienie i zdąży sam odpowiedzieć.
— Potrzebujemy porozmawiać w cztery oczy, Ruby.
— Jak chcecie, gołąbeczki. Macie pięć minut na decyzję, a ja wracam do sklepu.
Zamknęła za sobą drzwi sklepiku, znikając za jedną z półek. Hermiona wyrwała się z uścisku.
— Malfoy!
— Już nie Draco? — zakpił, wyczuwając okazję, by jej dopiec.
— Wiesz co? Spadaj na...
Malfoy przytknął jej dłoń do ust, by zamilkła. Oczy prawie wyszły jej z orbit.
— Na pewno chcesz to zrobić? Ta oferta i ta cała Ruby tylko nas spowolnią i… CZY TY MNIE POLIZAŁAŚ? — Zabrał rękę z jej ust, wycierając o spodnie.
— Podobno podoba ci się moja ślina, kretynie.
Weszła do sklepu jak burza, podejmując się pracy. Malfoy uśmiechnął się i nie mógł przestać, nie wiedział, co w niego wstąpiło. Hermiona odwróciła się, czując na sobie jego spojrzenie. Dostrzegła uśmiech. Była jednocześnie zła i zaciekawiona.
Wparował do sklepu, gdy się uspokoił. Ruby rozświetliły się oczy na jego widok, chociaż jej usta nie drgnęły w żadnym uśmiechu, jakby nie potrafiła wykonać tego drobnego gestu.
— Tak myślałam, że się pokłóciliście. Hermiona gadała, że rezygnujesz, ale tak myślałam, że tylko chce się ciebie pozbyć. Jest na zapleczu, do boju, kowboju! Wypakujcie razem towar.
Plecak Hermiony Ruby wyrwała mu z pleców i schowała pod ladą.
Sklep do złudzenia przypominał Miodowe Królestwo, tylko szyld sklepu mienił się neonem jako: Łakocie u Ruby. Malfoy zszedł pewnym krokiem po drewnianych, skrzypiących schodach. Będąc w połowie, mógł ją widzieć. Rozpakowywała kartonowe pudła w takt muzyki, dochodzącej z zakurzonego radia w kącie piwnicy.
Kiedy usłyszała skrzypienie, odnalazła go wzrokiem. Nie była zaskoczona.
─ To moje kartony. ─ Wskazała palcem. ─ A to twoje.
Tylko tyle. Jedna granica.
Podział był równy, a między pudłami lśniła niewidzialna linia. Malfoy nie kwapił się, by ją przekraczać. Na obecną chwilę nie miał nawet ochoty, by z Hermioną zamienić słowo. Potrzebował kilku momentów, bez ciągłego odgrywania rycerza.
Przez kilka godzin pracowali bez odpoczynku, chociaż Ruby swoim niskim ─ przerażająco matczynym ─ głosem przekonywała ich do zjedzenia na koszt firmy jakiś słodyczy w ramach przerwy.
Czas nie biegł wcale szybko. Gdyby tylko chcieli umilić sobie pracę rozmową, wszystko potoczyłoby się szybciej i inaczej, ale trwali w niekomfortowym milczeniu.
─ Dobrze, na dzisiaj wystarczy ─ powiedziała ze złością Ruby, schodząc powoli do piwnicy. Brzuch i nogi w za ciasnym fartuchu trzęsły się jak galareta. ─ Pakujcie manele. Ugotuje wam, co tylko sobie zażyczycie. No, prędzej, kochaneczki.
Mieszkanie Ruby było nad sklepem. Schody do niego były schowane za jedną z półek ze słodyczami.
─ Nie boisz się zostawiać otwartego mieszkania? I sklepu? ─ zapytała Hermiona, marszcząc brwi, gdy Ruby po prostu szarpnęła za klamkę.
─  Głupie pytanie — odparła zdziwiona. — Jasne, że nie.
Hermiona nie rozumiała jej toku myślenia. Malfoy zresztą też nie, ale niezbyt go to obchodziło, był cholernie głodny. Hermiona zadała z grzeczności kilka pytań, ale przestała, gdy żołądek i głos Ruby zaczął jednocześnie burczeć.
Ruby piekła im jednocześnie zapiekankę ziemniaczaną i formowała ciasto, by zrobić tartę owocową. Hermiona oferowała pomoc w kuchni, ale została z niej prawie wykopana, by się wykąpać.
— Zrób coś ze swoim gniazdem i nie próbuj nawet zaglądać do  m o j e j  kuchni!
Wcześniej pokazała im przytulny, aczkolwiek skromny, pokój dla gości. Z średnim oknem z widokiem na ulicę, żółtą tapetą, komodą (pokrytą w całości różnokolorowymi świecami. Hermiona, zaglądając do szuflad, zastawiała się, czy w nich również znajdują się dziesiątki, a może nawet setki świec. Z uczuciem zawodu zobaczyła, że szuflady są puste lub miejsce zabierała czysta pościel) i dwuosobowym łóżkiem.
Draco i Hermiona stali skonfundowani, gdy zobaczyli to ładnie pachnące łóżko.
— Spokojnie — powiedziała Ruby dziwnym tonem. — Ściany są dźwiękoszczelne!
Hermionie opadła szczęka, gdy Ruby i Malfoy wymienili się dwuznacznymi spojrzeniami. Gdy Ruby wyszła, pozwalając im się… zając sobą… powiedziała z jękiem:
— Trzeba było iść, kurde, dalej.
— Eee, tam. — Machnął ręką. Rzucił plecak Hermiony na podłogę, a potem sam rzucił się na łóżko.
— Teraz nagle ci się tutaj podoba? — zapytała wyzywająco, siadając powoli na skraju łóżka, w bezpiecznej odległości. Przejechała dłonią po białej pościeli. Była sztywna w dotyku i niezwykle czysta. Hermiona czuła jak ich brud, stworzony ciężką wędrówką, a potem pracą, jest wchłaniany przez tą nieskazitelną pościel.
— Jestem prostym człowiekiem. W kuchni robi się dla mnie jedzenie, a ja leżę w łóżku z kobietą. Czemu miałoby mi się tutaj nie podobać?
— Malfoy, przestań.
Pokręciła głową, obserwując jak układa się na boku, by jednocześnie leżeć i ją widzieć. Patrzył na nią, ale potem przymknął oczy, więc mogła mu się spokojnie przyglądać.
Malfoy zamilknął, jak prosiła. Był zbyt wycieńczony na dyskusję. Hermiona była pewna, że zasnął. Przyglądała się jego spokojnej twarzy, lekko rozchylonym ustom i miarowo unoszącej się klatce piersiowej. Włosy, które kiedyś nosił zabawnie ulizane, teraz opadały luźno na czoło.
Kiedy wstała z łóżka, Malfoy od razu otworzył oczu. Hermiona poczuła się przyłapana na gorącym uczynku, ale takie odczucie zdawało się niedorzeczne.
— Idę się wykąpać — szepnęła, biorąc czyste rzeczy z plecaka. Wyszła, zamykając za sobą powoli drzwi.
— Za dwadzieścia minut chcę was widzieć w kuchni. Tam zjemy. Nie chcę mi się rozkładać stołu w jadalni — powiedziała Ruby, stojąc przed kuchnią. Hermiona uśmiechnęła się w podzięce, nie umiejąc inaczej wyrazić swojej wdzięczności. Wykąpała się w dziesięć minut. Zrobiłaby to szybciej, ale zasnęła pod strumieniem ciepłej wody.
Wyszła z zaparowanej łazienki. Na przeciwko niej był pokój gościnny, nie miała daleko, ale nie pokonała tych kilku kroków od razu. Stanęła w miejscu. Na korytarzu — podziwiała widoki, przeciągając chwilę wejścia do pokoju.
Ściany były niebieskie, koloru nieba, jeszcze pachnące farbą. Sufit był biały, a żyrandole miały zielone i czerwone szkiełka, które przeplatały się w niezsynchronizowanym układzie. Ciemnobrązowe panele były stare, mocno zarysowane, a w niektórych miejscach wyżłobione, jakby sprzed laty ktoś upuścił na nich coś ciężkiego.
Wystrój korytarza był kojący, podobny do wyglądu przedpokoju w jej rodzinnym domu. Zaszkliły jej się oczy. Hermiona oparła się o framugę i przymknęła oczy. Miała przed oczami rodziców, za którymi naprawdę tęskniła. Byli wspomnieniem jej mugolskiego życia, jakie kochała, mimo że za nim nie tęskniła. Oddaliła się od rodziców przez Hogwart i poznawanie magii. Mieli dla siebie dwa miesiące w roku lub mniej, zależnie od tego czy jechała do Weasleyów na tydzień lub dwa.
Co roku, przyjeżdżając do domu na wakacje, była zdziwiona jak włosy ojca zdążyły się pod jej obecność zrobić szpakowate, a twarz mamy papierowa od zmarszczek.
Była dobrą córką. Nie stwarzała rodzicom kłopotów, ale kiedy wracała, trochę trwało, zanim przebiła się przez obcość, jaką czuła między sobą a rodzicami przez wiele miesięcy rozłąki.
Wyczyszczenie im pamięci było proste. Zrozumiała w tamtym momencie, jaką władzę posiada w krótkim kawałku drewna. Hermiona płakała, gdy wyszeptała stanowcze Obliviate, a ich pamięć zniknęła, jakby tylko pstryknęła palcami. Mam rodziców — pstryk! — nie mam rodziców.
Hermiona starła pojedynczą łzę i z palącymi policzkami weszła do pokoju gościnnego.
— Pięć minut do kolacji — powiedziała Hermiona normalnym tonem. Malfoy spojrzał na nią przenikliwie, ale nie przejęła się tym. Wyjęła z plecaka zdjęcie rodziców i stanęła przy oknie, by zdjęcie latarni oświetliło jej postacie na mugolskiej fotografii.
Między mamą a ojcem była pusta przestrzeń, którą ona niegdyś wypełniała.
— Jesteś podobna do matki — zauważył głos nad jej uchem. — Ta sama szopa na głowie.
Hermiona uśmiechnęła się smutno.
— Wszyscy to mówią… Mówili, właściwie. — Przegryzła wargę.
— Będą mówić — odparł z mocą Malfoy, ale nie zdobył się na żadne inne słowa pocieszenia.
— Czasami samo szukanie nie wystarczy, Malfoy. Niektórzy szukają różnych rzeczy czy ludzi przez całe życie, a potem umierają samotni. Bo takie jest życie — niesprawiedliwe.
— Kolacja! — Ruby otworzyła drzwi do ich pokoju bez skrępowania i ich ponagliła. Aromat unosił się już z korytarza do ich pokoju.
— Później dokończymy — mruknął Malfoy i przepuścił ją pierwszą w drzwiach jak dżentelmen. Hermiona jednakże nie zamierzała wracać do tego tematu. Musiała wierzyć, że się uda, inaczej od razu mogła się poddać.
Zapiekanka ziemniaczana nigdy nie wydawała się im taka dobra, a tarta owocowa tylko dopełniła ich spełnienie jak wisienka na torcie. Zanim wrócili do pokoju gościnnego, Hermiona bardzo wylewnie Ruby podziękowała za jedzenie, gościnę i ogólne ciepło. Malfoy również coś mruknął, zanim zniknął w pokoju. Zostawili Ruby w kuchni, bardzo szczęśliwą, co dało się zauważyć po jej oczach. Nie uśmiechnęła się, zdawało się, że kobieta nie wie, co to takie wygięcie ust ku górze. Było to nietypowe, ale wcale nie odbierało to złotego serca tęgiej kobiecie.
— To nieprzyzwoite się tak najeść — jęknęła Hermiona, rzucając się na łóżko.
— Znam gorsze, bardziej nieprzyzwoite rzeczy.
Hermiona burknęła coś w poduszkę, a Malfoy wyszedł do łazienki, by się odświeżyć. Dopiero po jego wyjściu Hermiona zauważyła źródło światła — wszystkie świece paliły się, a komoda zdawała się pływać w wosku.
Granger uśmiechnęła się i zamknęła oczy, była zbyt zmęczona na analizowanie czegokolwiek. Schowała się pod kołdrą i nieświadomie czekała na powrót Malfoya. Była ciekawa, co się stanie. Nie była to jednak cierpka ciekawość. Odwróciła się plecami do drzwi, by spróbować zasnąć.
Usłyszała trzask drzwi od łazienki. Skrzypienie starej podłogi w korytarzu. Zero wahania ze strony Malfoya, by wejść do ich pierwszego wspólnego pokoju.
Malfoy otworzył drzwi z impetem, ale widząc, że Hermiona prawdopodobnie śpi, zamknął drzwi za sobą o wiele spokojniej. Trochę się pokręcił po pokoju, zgasił świece machnięciem różdżki — w pokoju na raz zrobiło się ciemno, co Hermiona zauważyła spod zmrużonych oczu.
Skrzypnięcie materaca. Hermiona wstrzymała oddech.
— Granger?
Chciała udawać, że śpi, ale zanim zdążyła się powstrzymać, z jej ust wydobyło się pytające mruknięcie.
— Nie musisz się kulić na skraju łóżka.
Wziął ją za dłoń szybciej, niż zdążyła się wyszarpać.
— Tu jest nasza magiczna linia. Masz dużo miejsca, zanim wejdziesz na  m o j ą  stronę.
Zabrała rękę z jego dłoni bez pośpiechu, odwróciwszy się do niego przodem. Z bólem zauważyła, że Malfoy śpi w koszulce z długim rękawem i samych bokserkach. Chował Mroczny Znak.
— Nie chcesz spać na podłodze? — zapytała dla pewności, chociaż miała nadzieję, że nie chce. Malfoy spojrzał na nią zawadiacko, kładąc się po swojej stronie i faktycznie nie przekraczając Magicznej Linii.
— Niespecjalnie.
— Mhm — mruknęła, zamykając oczy.
Malfoy obserwował Hermionę jak zamyka oczy, a jej twarz się wygładza. Z okna wydobywały się cienkie strużki światła z ulicznej latarni. Jeden promień podświetlał Granger włosy. Wszystko inne było tylko zarysem jej ręki czy twarzy.
— Co jeśli przekroczę Magiczną Linię? — szepnęła, nie otwierając oczu.
— Ja jej nie przekroczę, ty rób co chcesz.
Otworzyła oczy ze zdziwienia. Jeśli do czegokolwiek miało dojść, stanie się to tylko za jej zgodą. Jakie to szarmanckie i staroświeckie, i powiedziane w tak dosadny, choć subtelny sposób. Malfoy spojrzał na coś ponad jej głową.
— Biedne, dźwiękoszczelne ściany. Na codzień pewnie czują się z Ruby bezużyteczne — szepnął smutnym i zdecydowanie udawanym głosem. Hermiona uśmiechnęła się pod nosem.
— Cicha woda brzegi rwie.
— Ruby zdecydowanie nie należy do tych cichych.
— Ale jest niepozorna, to wystarczy, by się zaliczać do cichej wody — odpowiedziała Hermiona. Malfoy zamilkł, pozostawiając na swojej twarzy obojętność.
— Czy kujonki zaliczają się do cichej wody? — zapytał nagle.
— To zależy od charakteru, nie podejścia do nauki.
Malfoya oczy pozostawały zimne jak lód, ale była pewna, że prawie się uśmiechnął, gdy usłyszał jej odpowiedź. Hermiona odwróciła się do niego plecami. Stykała się swoimi pośladkami z Magiczną Linią.
— Dobranoc, Malfoy.
— Mhm.
Hermiona miała przez półgodziny otwarte oczy, obserwując światło latarnii, które w gruncie rzeczy pozostawało wciąż takie samo. Miała wrażenie, że Malfoy zasnął, słyszała jego miarowy oddech.
Odwróciła się do niego, mając dość widoku ciemnej ulicy. Malfoy miał zamknięte oczy. Mleczna cera i włosy odznaczały się w ciemności przez swój kolor. Czuła ciepło, jakie biło od jego ciała.
Leżała na Magicznej Lini, która przestała Hermionie wystarczać. Przysunęła się bliżej i Malfoy stanął się nagle na wyciągnięcie ręki. Drżały jej dłonie, gdy przytuliła się do jego klatki piersiowej. Potrzebowała kilku minut, by opanować kołatające z emocji serce. Po dziesięciu minutach zamknęła oczy, wdychając zapach jego ciała.
Kiedy była już w półśnie, daleko za świadomością, w śnie wolnym od wojennych koszmarów, usłyszała jak przez mgłę:

— Dobranoc, Granger.

*

30 stron i niemożliwie długi czas oczekiwania — ilość stron jako rekompensata? Może, może.
Ale, hej, mamy wakacje! Moje zaczęły się wyjątkowo dobrze, byłam zbyt zajęta sobą i swoimi drobnymi (spełnionymi już) marzeniami, młodzieńczym ogniem, by przejmować się resztą świata. Mam nadzieję, że mi wybaczycie.
Kilka osób — swoimi komentarzami — kopnęło mnie w cztery litery. Inaczej pewnie rozdział pojawiłby się w sierpniu... Dziena za motywację, mordki. Mam nadzieję, że dalej będziecie mnie kopać. Delikatnie, aczkolwiek stanowczo.

Salvio

18 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Dobra, przeczytałam. I wiesz, co Ci powiem? To jedno z moich ulubionych fanfiction.

      Usuń
    2. Taki komplement - (z twoich słów) - to jak garnek złota na końcu tęczy.

      Usuń
  2. Zamiast spać czytam, przez Ciebie będę jutro zombie!!!!!!!!!!
    Rozdział fajny przez to, że rozwinął kilka wątków. "CZY TY MNIE POLIZAŁAŚ?" mistrzowski tekst!! Rozwalił mnie na łopatki.
    Mam nadzieję, że na następny nie karzesz tyle czekać.
    Pozdrawiam
    Kasia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeze mnie?! PRZEZE MNIE?!... No, dobra, wybacz mi to! Bezapelacyjnie przyznaję się do winy.
      Miło mi, że Ci się podoba. (Halo, Hermiona polizała Malfoya, to już coś znaczy).
      Nie wiem, za ile będzie nowy rozdział. Muszę nad nim się maksymalnie skupić, bo będzie ważny, a poza tym - musi się też stać WYJĄTKOWY. Będzie ciężko, ale - cóż - takie życie.
      Do następnego!

      Usuń
    2. Oj zaciekawiłaś mnie maksymalnie!! Już nie mogę się doczekać!! :D
      Pisz szybko i dużo :)
      Pozdrawiam i do szybkiego, następnego rozdziału

      Usuń
  3. Ten rozdział jest przecudny, przecudowny, najlepsiejsiejszy <3
    Hermiona > trochę niepewna, szczera jak nigdy.
    Draco > genialny ze swoimi jednoznacznymi komentarzami i dwuznacznymi też.

    Mam wrażenie, że dookoła nich owija się Magiczna Linia (i oby ich połączyła na zawsze).

    Moc serduszek za ten genialny rozdział ♥♥♥♥
    Cieszę się z Twojego come back, Salvio :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zobaczymy, jak mi wyjdzie ten ,,come back". :)
      Ale mnie cieszy Twoja reakcja, której, niestety, nie umiem okazać w komentarzu. Na żywo jednak znajduję się ze szczęścia kilka(dziesiąt) centymetrów nad ziemią i obijam sobie głowę o sufit.
      Ładne określenie Magicznej Linii! Bardzo miłe spostrzeżenie.
      Do następnego! <3

      Usuń
  4. Długaśny rozdział, z jednej strony zawsze trochę rekompensuje długą nieobecność na blogu, ale ja tam zawsze powtarzam, że wolę czytać częściej a krócej ;-)
    Mimo wszystko rozdział bardzo mi się podobał. Na początku byłam troszkę zdezorientowana, ale później już sobie przypomniałam co działo się wcześniej i jakoś poleciało. Zdziwiłam się, że w środku puszczy można spotkać kogoś znajomego. To że Basil pochodził z arystokratycznej rodziny już wiedziałam, ale że był on właśnie przyszłym mężem Victorii Nott to już była wielka niespodzianka.
    Ciekawi mnie bardzo co też Malfoy czuje do Hermiony. Niby tak ze sobą rozmawiają troszeczkę wrednie, ale jednak pozwolił jej się do siebie przytulić, a nawet jej to sam zasugerował, mówiąc, że on nie przekroczy Magicznej Linii dzielącej łóżko.
    Mam nadzieję, że mój komentarz troszkę Cię zmotywuje i kolejny rozdział pojawi się już niedługo.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaaaki długi komć. Jak go zobaczyłam, to automatycznie się uśmiechnęłam. A że byłam przed bieganiem, to biegało mi się niesłychanie dobrze!
      Mam to samo. Wolę czytać częściej a krócej; napisanie tego rozdziału nie zajęło mi dużo czasu. Po prostu pierwsze dwadzieścia stron napisałam w tydzień, a później odłożyłam to na miesiąc. A później, przez moją starą koleżankę i przyjaciółkę, spięłam się i napisałam końcowe dziesięć stron w 8 godzin. (Od 20 do 4 rano, to był sztos!). Wyłączyłam Internet, i inne rozpraszacze, skryłam się w zaciszu pokoju i pisałam, aż mózg powiedział: stop, to jest moment, w którym Malfoy powinien powiedzieć ,,dobranoc" Hermionie i czytelnikom.
      Ot, cała historia.
      Ja Ciebie też pozdrawiam! Oby do następnego! (Szybkiego ,,następnego").

      Usuń
  5. Kopię, bardzo stanowczo, jeśli mamy przez to dostać więcej takich rozdziałów.
    Faktycznie, wyjątkowo długi i proporcjonalnie świetny!
    Za dużo się działo, żeby komentować wszystko, ale jestem zaniepokojona tym miasteczkiem i i Ruby. No i rozpływam się nad ostatnią sceną. Więcej! Historia Basila i Jane mnie zaskoczyła, smutno, że tak to się skończyło. No i mam nadzieję, że następny pojawi się szybciej :3
    Fajnie, że wakacje mijają Ci miło, oby pozostała część była jeszcze lepsza :D
    Do następnego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że proporcjonalny. Na razie mam go dość, bo wciąż do niego wracam, by co nieco poprawić. Ugh.
      (Twoje kopnięcie było mocne!!).
      Faktycznie, za dużo, żeby wszystko komentować. :)
      Tobie także życzę dobrych wakacji! Jak mija pierwsza ich część? Do następnego! Pozdrawiam.

      Usuń
    2. Ahaha, trochę spóźniona odpowiedź, bo pierwsza część już w sumie minęła, wybacz. Nienajgorzej, ale hmmm, mogloby się dziać... Więcej? W każdym razie mam nadzieję, że sierpień będzie bardziej udany. Pozdrawiam!

      Usuń
  6. Jestem i ja!
    Merlinie, jaki długi rozdział! Warto było na niego czekać, bo jest genialny. O dziwo podobały mi się sceny Blaise'a i Ginny (chociaż ta dwójka nie należy do moich ulubionych bohaterów fanfiction). Ron i Harry są momentami tacy nieporadni, że aż słodcy (nie wiem czy tak się to odmienia, ale to bez różnicy). Cała akcja Hermiony, Basila i Jane dość zaskakująca. Dziwiło mnie to, że tak szybko jej uwierzyli, ale widocznie była przekonująca.
    A teraz mój bohater! Draco i jego wejście smoka! To było super. Nie wiem, może jestem wróżką, ale od razu domyśliłam się, że to on. Fajnie, że będzie towarzyszem Hermiony w tej wyprawie.
    Historia Basila i Jane taka smutna... Szkoda mi ich, bo taka miłość jak ich nie zdarza się często.
    Dalsza część rozdziału to taka wisienka na torcie. Sprzeczki, docinki, uśmiechy i spojrzenia to coś co lubię. Ahh nic na to nie poradzę, że blondas już dawno skradł moje serce.
    Końcówka sprawiła, że mam ochotę na więcej! Ciekawi mnie ich wspólny poranek :D
    Tyle o rozdziale. Teraz trochę o mnie. Aktualnie tak jak Ty walczę z brakiem weny. Mam wielki problem z kolejnym rozdziałem Muzycznej misji. Teoretycznie mój pomysł na przebieg zdarzeń jest idealny, ale nie umiem tego ubrać w słowa :( Chyba za bardzo się spinam. Cieszę się, że niedługo sierpień i wreszcie pojadę na wakacje. Praca podczas upału mnie wykańcza :/
    Poza tym pragnę Cię zaprosić na pierwszy rozdział Last Minute Love. Mam nadzieję, że się spodoba. Podrzucam link: http://last-minute-love-dramione.blogspot.com/

    to by było na tyle. Oczywiście czekam na dalszą część i życzę weny ;)

    Pozdrawiam serdecznie
    Arcanum Felis

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę odetchnęłam z ulgą, że było warto czekać. To dla mnie najważniejsze po tak długiej przerwie - usłyszeć takie słowa od czytelniczki. :)
      Mam nadzieję, że mój komciak na Last Minute zmotywuje cię tak, jak ty mnie. Gdy zobaczyłam ten długi komentarz, myślałam, że się rozpłynę. Miło z Twojej strony, że o mnie nie zapominasz!
      To prawda. Pisanie lub robienie czegokolwiek podczas upału wykańcza podwójnie. Wiosna i jesień to idealny czas na pisanie, refleksyjny. I mogę nosić ulubione swetry.
      Też uwielbiam te urwane momenty tylko dla Hermiony i Draco: docinki, uśmiechy, sratata. Bawię się ich ironią oraz nieporadnością.
      Wracam do prób pisania następnego rozdziału. Za Twoją wenę także trzymam kciuki. Czekam na następny rozdział na Last Minute! :)

      Usuń
    2. Zawsze mówię co myślę, taka moja uroda :D
      Oczywiście, Twój komentarz dodał mi skrzydeł i już mam prawie 11 stron 7 rozdziału Muzycznej misji! Oczywiście nie napisałam tego wszystkiego w jeden dzień, ale gdy przeczytałam Twój komentarz, stwierdziłam, że muszę jak najszybciej skończyć ten rozdział. Efekty już wkrótce!
      Widzę, że nie tylko ja uwielbiam naszą parkę ;) Jakoś nie wyobrażam sobie Malfoya bez sarkastycznych docinków i wszechobecnej ironii ;)
      10 sierpnia jadę nad morze, więc może podczas wyjazdu zdążę napisać drugi rozdział Last Minute Love. Przynajmniej mam taką nadzieję :)

      Usuń
  7. Salvio na taki rozdział to warto było czekać! :) Ciesz się, że rozwinęło się trochę wątków ale końcówka (jak zawsze ale w tym rozdziale to chyba najbardziej) mnie zmiażdżyła :D

    Pozdrawiam, Kora

    OdpowiedzUsuń
  8. Hejka! Znalazłam Cię wczoraj , zakochałam się i czekam na rozdział 25 (masz dzien opóżnienia, co niezwykle mnie drażni ;d)
    Pozdrawiam i życzę weny!

    OdpowiedzUsuń

^